środa, 11 grudnia 2013

Automaatski apparaatski papierisko

Dawno, dawno temu mieszkałem u pewnego wesołego Holendra, który uwielbiał udawać, że mówi po polsku. Wyglądało to tak, że do niderlandzkich, angielskich, a nawet polskich słów dodawał końcówki -ski albo -sko. Na przykład maszynka do robienia skrętów miała się po polsku nazywać "automaatski apparaatski papierisko". Zawsze myślałem, że gość miał taki cięty dowcip sam z siebie, ale w poprzednie wakacje dowiedziałem się, że był to cytat z komiksu Willy Vandersteena. Taki flamandzki odpowiednik naszego "ależ wodzu, co wódz".


DISNEY Z ANTWERPII

Z nazwiskiem Vandersteena nasi najwierniejsi czytelnicy zetknęli się już kilka razy, np. tutaj, ale zapewne niewielu z Was widziało jego komiksy. W Polsce twórczość genialnego Belga jest zupełnie nieznana, pod tym względem jesteśmy w tyle za wieloma krajami obu Ameryk, Azji, a nawet Afryki (imponującą listę zagranicznych wydań znajdziecie tutaj). Vandersteen nie był ani tak sławny, ani tak uzdolniony jak Hergé, Franquin czy Uderzo, a jednak DŁUGOŚCIĄ i ilością stworzonych przez siebie serii komiksowych przebił całą europejską konkurencję (może za wyjątkiem Rolfa Kauki). Rodacy nadali mu za to przydomek Walta Disneya Beneluksu. A oto Top-12 najdłuższych cykli jakie wyszły spod jego ręki:

"Suske en Wiske"
257 albumów + 40 specjali
"De Rode Ridder"
238 albumów
"Bessy"
187 albumów
"Jerom" (spin-off "Suske en Wiske") - 131 albumów"Robert en Bertrand"
98 albumów
"Karl May"
87 albumów
"Pats/Tits"
35 albumów
"Klein/Junior Suske
en Wiske"
- 24 albumy
"Safari"
24 albumy
"Biggles"
21 albumów
"De Familie Snoek"
18 albumów
"De Geuzen"
10 albumów

W sumie ukazało się ponad 1.200 albumów komiksowych sygnowanych jego nazwiskiem (słownie: TYSIĄC DWIEŚCIE!!!), a Belgijskie Centrum Komiksu podaje nawet liczbę 1.800. Przy czym nie jest to lista zamknięta. Mimo że autor nie żyje od ponad 20 lat, co roku pojawia się kilka zupełnie nowych zeszytów z napisem "Willy Vandersteen" na okładce. I jak tu nie mówić o geniuszu?

"Piwo" (!) - pierwsze autorskie albumy Willy Vandersteena, 1943-1946

Rozwiązaniem zagadki jego pośmiertnych komiksów jest działająca od 50 lat machina pod nazwą Studio Vandersteen. Belgijski rysownik zadebiutował w 1941 r., a już w 1949 musiał wynająć swojego pierwszego inkera, bo inaczej nie nadążyłby z realizacją kolejnych historyjek (głównie dla antwerpskiej gazety "De Standaard", z którą związany był do końca życia). 10 lat później, wzorem innego Belga - Hergégo, utworzył prawdziwe studio, zatrudniające kilku rysowników. Pozwoliło mu to na rozpoczynanie coraz to nowych serii i stopniowe przekazywanie ich asystentom. Vandersteen zazwyczaj samodzielnie tworzył tylko kilka pierwszych albumów, po czym kolejno pozbywał się obowiązków inkera, rysownika i scenarzysty, aby móc przejść do następnego projektu.

"Bessy" i "Wastl" (oryg. "Jerom") - serie tworzone z myślą o rynku niemieckim.
Zwróćcie uwagę na numery zeszytów!

Ten system pracy gwarantował sukces - pod warunkiem, że tzw. asystenci pozostawali anonimowi. Mniej dociekliwi czytelnicy mieli wtedy wrażenie, że ciągle kupują albumy swojego ulubionego autora. Bardziej dociekliwi oczywiście domyślali się o co chodzi, zwłaszcza że kreska "Vandersteena" w cudowny sposób ewoluowała na przestrzeni lat. Dopiero w 1989 r., niedługo przed śmiercią twórcy studia, na okładkach "Suske en Wiske" zaczęły pojawiać się nazwiska faktycznych autorów. Pierwszym uhonorowanym w ten sposób "asystentem" był Paul Geerts - rysownik i scenarzysta, który całkowicie przejął tę serię w roku... 1972.

PRAWIE CZYSTA KRESKA

Willy Vandersteen nie był może wybitnym rysownikiem, ale jego geniusz objawiał się m.in. w tym, że na swoich następców potrafił wybrać twórców sprawniejszych od siebie. Dobrze to widać na poniższym przykładzie - są to dwie wersje kadru z komiksu "De sprietatoom": oryginalna i po liftingu asystenta. Ta druga wersja powstała gdy wydawnictwo Standaard zaproponowało wznowienie najstarszych części "S&W" w kolorze. Vandersteen uznał, że trzeba je przerysować, by pasowały do nowszych i ładniejszych albumów. Podobnie zresztą robił Hergé z przedwojennymi "Tintinami" i Papcio Chmiel z "Tytusami". Tyle tylko, że Papcio musiał przerysowywać sam, a obaj Belgowie zlecili to zadanie swoim współpracownikom.

Wersja z gazety "De Standaard"
Rys. Willy Vandersteen, 1946
Wersja albumowa
Rys. Karel Boumans lub Eduard de Rop, 1960

Na początku kariery Vandersteen próbował naśladować Hergégo, co nie było niczym wyjątkowym w powojennej Europie. Kiedy w 1945 r. rysownik zaproponował pismu "De Nieuwe Standaard" pierwszą historyjkę z serii "Suske en Wiske", redakcja odrzuciła komiks właśnie z powodu podobieństw do "Tintina": począwszy od kształtu dymków i liternictwa, poprzez czuprynkę i strój głównego bohatera, skończywszy na fabule (opowiem o tym nieco niżej). Historyjka ukazała się dopiero pół roku później pod zmienionym tytułem "Rikki en Wiske". W następnych częściach tintinopodobny Rikki już się nie pojawił; zastąpiony został przez właściwego Suske - czarnowłosego chłopca z wyspy Amoras.

"Tintin: Tajemnica jednorożca", 1943"Rikki en Wiske", 1945

Niektóre źródła wymieniają Vandersteena jako jednego z głównych przedstawicieli ligne claire. Jest to jednak opinia trochę na wyrost. Co prawda w roku 1948 Hergé ściągnął go do tygodnika "Tintin", ale tylko dlatego, że we flamandzkiej edycji pisma ("Kuifje") brakowało autorów piszących po niderlandzku. Hergé uważał, że rysunki Vandersteena są brzydkie i kazał mu dopasować styl do profilu pisma. W efekcie powstało 8 półrealistycznych części "Suske en Wiske" (1948-1958), uznawanych za najlepsze w dorobku Vandersteena, choć graficznie nie dorównują one komiksom Hergégo czy Edgara P. Jacobsa.

Okładki Willy Vandersteena do magazynu "Tintin/Kuifje"

Po zakończeniu współpracy z "Kuifje" Studio Vandersteen odeszło od staroświeckiej już wtedy ligne claire i podryfowało w kierunku stylu disnejowskiego. Stało się tak głównie za sprawą Eduarda de Rop - świetnego inkera, który w latach 1958-1983 wykańczał niemal wszystkie albumy "S&W". To tyle tytułem wstępu, z konieczności trochę przydługiego. Czas przejść do meritum dzisiejszego posta.

POLSKA OD MORZA DO MORZA

Pamiętacie wesołego Holendra, który udawał, że mówi po polsku? Otóż prawdopodobnie zaczerpnął ten pomysł ze wspomnianego już komiksu "Rikki en Wiske en Chocowakije" (1945). Historyjka ta opowiadała o szpiegowskim wypadzie do Czokowacji - kraju, który graniczy z Belgią, ale wygląda jakby leżał w Europie Wschodniej. W wersji gazetowej stolica Czokowacji nazywa się Praak (Praag to po niderlandzku Praga), a w albumowej - Kroko (Kroke to Kraków w jidysz). Krajem rządzi prezydent Bulshitov przy pomocy tajnej policji Gestaco, tubylcy ubierają się na modłę węgierską i noszą nazwiska w stylu Kletsmeierski, Biberonski, Panachowitz. Łatwo się tu z każdym dogadać, wystarczy do wyrazów dorzucać słowiańskie -cka, -ska, -noczka albo żydowskie -owitz... i gotowe.

"Tintin: Berło Ottokara", 1938"Rikki en Wiske in Chocowakije", 1945

Czokowacja bardzo przypomina Syldawię z "Berła Ottokara" (ósmy tom "Tintina", 1938), która również była zlepkiem stereotypów o krajach wschodnioeuropejskich. Syldawia leżała na Bałkanach, jej stolica Klow przypominała Pragę, największe jezioro nazywało się Pollishov, język był mieszaniną polskiego, węgierskiego i niemieckiego, a pisano cyrylicą. Zarówno Tintin, jak i Rikki początkowo niewiele wiedzieli o egzotycznych krajach, do których przyszło im jechać. Musieli więc dokształcać się z turystycznych przewodników.


Tu natomiast widzimy jak Tintin wylądował w Syldawii. Identyczne lądowanie miała w Czokowacji mała Wiske. Być może ówcześni Belgowie sądzili, że w Europie Wschodniej istniały tylko lotniska wojskowe, więc cywile musieli korzystać ze spadochronów i wszechobecnych stogów siana.


Przyznam, że po lekturze tych dwóch komiksów przestałem się dziwić, że na Zachodzie nie było chętnych, by umierać za Gdańsk, skoro w ich wyobrażeniu ów Gdańsk leżał w anonimowej zmilitaryzowanej strefie, rozciągającej się od Łaby po Ural...

JAK KUBA BOGU, TAK BÓG KUBIE

Pierwsza albumowa edycja "Rikki en Wiske", jeszcze czarno-biała, ukazała się w 1946 r. Komiks był krótszy od wersji gazetowej o 20 odcinków. Zniknęła m.in. scena skopiowana z "Tintina w Ameryce", w której zamachowiec strzela do kukły głównego bohatera. Cały usunięty epizod znajdziecie na stronie Stripspeciaalzaak.


Opowiastka ta została wydana w kolorze dopiero w 1975 r., jako 154. album "Suske en Wiske". Podobno zwlekano tak długo właśnie z powodu podobieństw do "Tintina". Fragment ze snajperem nigdy nie został wznowiony. Aż dziw bierze, że Vandersteen nie musiał wyciąć z komiksu wszystkich scenek, które ściągnął od Hergégo, choć prawdę mówiąc niewiele by wtedy zostało.

W 1954 r. Hergé zrewanżował się Vandersteenowi kontynuacją "Berła Ottokara", zatytułowaną "Afera Lakmusa". Historyjka ta opowiadała o wyprawie do Skrainy (w oryginale Borduria), kraju graniczącego z Syldawią i będącego z nim w stanie zimnej wojny. Z historyjki "Rikki en Wiske in Chocowakije" autor "Tintina" zapożyczył cały wątek o szpiegostwie i tajnej superbroni, z tym że rakietowy czołg Vandersteena zastąpił miotaczem ultradźwięków.

"Rikki en Wiske in Chocowakije", 1945"Tintin: Afera Lakmusa", 1954

Stereotyp wschodnioeropejskiego totalitaryzmu jest u Hergégo jeszcze wyraźniejszy niż u Vandersteena. Z jednej strony trudno się temu dziwić, bo komiks powstał w szczytowym okresie stalinowskiego zamordyzmu. Z drugiej strony nie bardzo wiadomo dlaczego skraiński reżim jest faszystowski, a nie komunistyczny. W wykonaniu Hergégo, oskarżanego we własnym kraju o kolaborację z hitlerowcami, wygląda to trochę jak odwracanie kota ogonem.


W końcówce "Afery Lakmusa" Hergé wykorzystał kolejny pomysł swojego flamandzkiego kolegi, a mianowicie powrót czołgiem do Belgii. Oczywiście w "Tintinie" wszystko to podane było bardzo serio, podczas gdy ucieczka Rikkiego i Wiske była absurdalną, slapstickową gonitwą, ze sporym ładunkiem niewybrednego humoru.


CHRISTA, NARESZCIE!

Znów wyszedł mi post wielowątkowy, w dodatku zbyt długi, żeby go przeczytać. Ale jeśli ktoś dobrnął aż do tego miejsca, czeka go niespodzianka z Kajtkiem i Kokiem w rolach głównych. Zacznijmy od tego, że dwa lata temu na filmie "Przygody Tintina" Spielberga przeżyłem déjà vu. Konkretnie chodziło o scenę z żółtym samolotem, która w wersji komiksowej wygląda tak:

"Tintin: Krab o złotych szczypcach", 1940-1941

Niemal identyczne ujęcia można znaleźć w "Na tropach pitekantropa" Christy. Sam się dziwię, że nie wyłapałem tego czytając "Kraba o złotych szczypcach". Widocznie w kinie żółte samoloty bardziej rzucają się w oczy niż na komiksowych planszach.

"Kajtek i Koko: Na tropach pitekantropa", 1964-1965

Idąc tym śladem najpierw znalazłem w "Kajtku i Koku w kosmosie" kilka gagów ze "Świątyni Słońca" (patrz: "Tintin w kosmosie"). Czułem jednak, że w "Pitekantropie" musi być tego więcej, bo komiks ten nigdy nie pasował mi do pozostałych części "Kajtka i Koka". Wydawał mi się zbyt poważny, zbyt polityczny, zbyt sensacyjny i w ogóle jakiś taki tintinowaty. Olśniło mnie zupełnie przypadkowo, podczas lektury komiksu... Willy Vandersteena. W albumie z serii "Suske en Wiske" pt. "De wilde weldoener" ("Szalony filantrop", 1961) trafiłem na cały szereg scen łudząco podobnych do "Cygar faraona" (czwarty tom "Tintina", 1932-1934) i do "Pitekantropa" jednocześnie. Przed Wami jedyne w swoim rodzaju, a na pewno pierwsze na naszym blogu, zestawienie trzech komiksów naraz. We fragmentach z "Suske en Wiske" wykorzystałem moje ulubione wydanie dwukolorowe (czerwono-szare), bo po pierwsze jest ono na staroświecki sposób urocze, a po drugie w tej wersji najlepiej widać mistrzowską kreskę Eduarda de Ropa.

"Tintin: Cygara Faraona", 1932-1934"Suske en Wiske: De wilde weldoener", 1961"Kajtek i Koko: Na tropach pitekantropa", 1964-1965

Scenka nr 1: Próba przepłynięcia oceanu w sarkofagu, skrzyni i lodówce.

Scenka nr 2: Atak tygrysa. Bengalskiego! (z komiksów jw., i tak już do końca)

Scenka nr 3: Amatorskie lądowanie.

Scenka nr 4: Trzech pasażerów na słoniu.

Dodatek nadzwyczajny: Trasy podróży z "Cygar faraona" i "Pitekantropa".

I co Wy na to? Macie jakąś teorię na temat kolejności przerysowywania? Niektóre detale wskazywałyby, że Christa ściągał od Hergégo pośrednio, tzn. poprzez Vandersteena. Jednak moim zdaniem Christa i Vandersteen kopiowali "Tintina" niezależnie od siebie. Zaskakujące jest również niezwykłe podobieństwo graficznego stylu "Pitekantropa" i "Szalonego filantropa". Oba komiksy powstały niemal w tym samym czasie, więc po części mogło to wynikać z mody. Ale w takim razie co powiecie na ten obrazek? Toż to 100% Christy w Chriście. No i jak tu nie kochać "Suske en Wiske"?


To już koniec dzisiejszego posta, ale nie koniec tematu. W najbliższym czasie postaram się pokazać Wam kolejnego inkera ze Studia Vandersteen, któremu graficznie jest jeszcze bliżej do Christy, niż Eduardowi de Rop. Znacznie bliżej.

Do zobaczensko.
____________
Lektura uzupełniająca:
- "Suske en Wiske" - strona oficjalna
- "Studio Vandersteen" - strona oficjalna
- Polska strona o "Suske en Wiske", Bartek Kuczyński
- "Suske en Wiske op het WWW"
- "Willy Vandersteen, the storyteller", Daniel Couvreur (PDF)
- "Toppers: Willy Vandersteen" (Strip Specialzaak)
- "Het lustige lustrum: 50 jaar Suske en Wiske", Pascal Lefèvre
- "Le petit monde de W. Vandersteen"
- "Hergé et Vandersteen au cœur d'une polémique politique en Belgique", Didier Pasamonik
- "Willy Vandersteen dans Tintin", Gilles Ratier
- "Martin le Malin" - Syldawia i Skraina (Borduria)
- "De Nieuwe Standaard" - skany gazet (Catawiki)
- "Planches Hergé" - skany gazetowego "Tintina"

czwartek, 5 grudnia 2013

Helix - prawie Asterix

Kolega Mamut z bloga "Klamoty Mamuta" przysłał nam niezwykłe znalezisko, wykopane na strychu. Znalezisko nazywa się "Helix". Jest to gra komputerowa na Atari XE/XL, stworzona przez Pawła Mikołajczaka i wydana przez warszawską firmę Mirage Software w 1992 r. Zabawny przedmiot na drugim zdjęciu to zapomniana już dziś dyskietka 5¼ cala (13,3 cm).


W sieci znaleźliśmy też wersję na kasecie magnetofonowej. Tak, szanowna młodzieży - kasety były bardzo popularnym nośnikiem danych w epoce 8-bitowych komputerów, zwłaszcza w Europie Wschodniej. Dzięki nim software można było nagrać sobie np. z... radia. Takie audycje z oprogramowaniem nadawała Rozgłośnia Harcerska (próbka). Od dzisiejszych torrentów różniło się to w zasadzie tym, że było w 100% legalne.


Prawo autorskie wprowadzono w Polsce dopiero w 1994 r. Wcześniej, w latach raczkującego kapitalizmu, pojęcie piractwa było mgliste. Prywatni dystrybutorzy zadowalali się niby-licencjami od niemieckich "pośredników", wypożyczalnie wideo zawalone były niby-legalnymi filmami, a uliczne stoliki niby-legalnymi kasetami z muzyką. Z naszego podwórka możemy dorzucić przykład lewych "dodruków" programów teatralnych Janusza Christy: "O dwóch takich co ukradli księżyc" i "O Kasi co gąski zgubiła". Nie powinno nas więc dziwić, że na okładce "Helixa" ktoś narysował skrzyżowanie Asteriksa z Mirmiłem i prawdopodobnie uważał, że to fajny chwyt marketingowy.

Ale to co można znaleźć na drugiej stronie okładki, to już prawdziwy hardcore, nawet jak na ówczesne standardy. Tekst wstępu został niemal słowo w słowo przepisany z pierwszego polskiego wydania "Asteriksa" (Egmont 1991). Dla "niepoznaki" zmieniono tylko kilka nazw, a i to nie za bardzo: Galia => Halia, Rzymianie => Krymianie, Asteriks => Helix, Obeliks => Opalix, Panoramiks => Paranokomix. Groźny napis "program prawnie chroniony!" wygląda na tym tle dość kuriozalnie.


Zajrzyjmy teraz do środka. "Helix" to typowa platformówka, a właściwie nietypowa, bo zupełnie pozbawiona fabuły i klimatu. Być może wynikało to z ograniczeń przestarzałej Atarynki, na którą gry produkowano wtedy już chyba tylko w Polsce. Na Zachodzie w tym czasie królowały konsole, dające znacznie większe możliwości. Można się o tym przekonać porównując gameplay "Helixa" ze starszym o rok prawdziwym "Asterixem" na platformę Sega Master System. Dla lepszego efektu proponujemy uruchomić oba filmiki jednocześnie.



Wydawca "Helixa", firma Mirage Software, przekształciła się potem w Mirage Media, której jedna część weszła w skład koncernu Cenega, a druga część działała dalej pod nazwą Mirage Interactive. To ostatnie wcielenie Mirage'u jest nam świetnie znane z dwóch platformówek o Kajku i Kokoszu: "Szkoła latania" i "Cudowny lek" (2005-2006). Obecnie firma jest w likwidacji, do czego podobno przyczyniła się kiepska jakość produkowanych przez nią gier.

sobota, 30 listopada 2013

Figurki ze Zwariowanej wyspy

Narobiło się trochę zaległości, bo Hegemon z Łamignatem zapadli już w sen zimowy, a ja nie mam komputera. Dopiero dzisiaj udało mi się dorwać do gościnnego laptoka i postaram się trochę nadgonić. Zacznijmy od fanowskiego projektu figurkowego. Tematyka kosmiczna chwilowo poszła w odstawkę i teraz Marcin Wojtaś z Krzyśkiem Masiewiczem przerzucili się na "Zwariowaną wyspę". Przed nami Kompas, Baryła, Tyka, Bosman oraz oczywiście Kajtek i Koko.


A teraz crème de la crème, czyli zupełnie niesamowity model Kakaryki z tej samej historii. Więcej zdjęć starego trampa znajdziecie na blogu Marcina.


Panowie MW i KM zastanawiają się który komiks Christy wziąć jeszcze na tapetę, zanim wrócą do "Kajtka i Koka w Kosmosie". O wynikach tych przemyśleń będziemy informować na bieżąco.

piątek, 15 listopada 2013

Rysownik na medal

Dziś mija pięć lat od śmierci Janusza Christy. Chcielibyśmy w szczególny sposób upamiętnić tę smutną "okrągłą" rocznicę i pośmiertnie przyznać Mistrzowi medal "Wieczoru Wybrzeża", na który czekał przez wiele lat i którego nigdy nie otrzymał. Mamy nadzieję, że w ten sposób - co prawda tylko symbolicznie i wirtualnie - naprawimy błąd popełniony niegdyś przez kierownictwo gazety, które nie potrafiło docenić swojego sztandarowego rysownika (pisaliśmy o tym tutaj).


Widoczny na zdjęciu medal udało nam się zdobyć zaledwie dwa miesiące temu. Zapewniamy, że zarówno medal, jak i zdjęcie są autentyczne. A poniżej już nieco mniej autentyczna przeróbka, czyli jak naszym zdaniem powinien wyglądać rewers.


A teraz laudacja.
Janusz Christa pracował na popularność "Wieczoru" jako etatowy rysownik gazety przez całe 17 lat (1958-1975). Gdy przeszedł do "Świata Młodych", gdańska popołudniówka dalej publikowała wznowienia jego najlepszych historii: "W krainie baśni" (1982), "Woje Mirmiła" (1984), "Szranki i konkury" (1985), "Na tropach pitekantropa" (1988). Nie nam oceniać faktyczny wpływ przygód Kajtka na sprzedaż gazety. Trudno jednak uwierzyć, że legendarne kolejki przed kioskami ustawiały się po partyjne ględzenie z pierwszych stron "Wieczoru", a nie po znakomite komiksowe opowieści ze strony ostatniej.


Jesteśmy nawet w stanie zrozumieć dlaczego redakcja nie chciała podzielić się sukcesem z rysownikiem historyjek obrazkowych. Natomiast zupełnie nie rozumiemy powodów, dla których twórcy "Encyklopedii Gdańska" jeszcze dziś pomijają nazwisko Christy wśród kilkunastu dziennikarzy, redaktorów, a nawet fotografów ważnych dla dawno nieistniejącego "Wieczoru Wybrzeża". Mamy nadzieję, że to zwykłe przeoczenie.

wtorek, 12 listopada 2013

(FANART) Ale fanart!


Autorem rysunku jest Piotr Bednarczyk, znany m.in. z ilustracji do gry planszowej "Abetto". Fanart od roku wisiał sobie na facebooku i dopiero teraz znalazł go Łukasz Kuciński. Wieszamy go honorowo w naszej galerii zmyślonych okładek (obrazek, nie Łukasza).

niedziela, 10 listopada 2013

Marciniak, Samojlik i inni

Najwyższy czas na porcyjkę christowo-kajkoszowych niusów.

1.
Już w najbliższy wtorek, 12 listopada dr Tomasz Marciniak rusza z cyklem komiksowych wykładów dla plastyków. Zajęcia będą się odbywały we wrocławskim Centrum Sztuk Użytkowych (ASP). Podczas pierwszej sesji uczestnicy zapoznają się m.in. z twórczością Janusza Christy. Dalsze szczegóły i dokładny rozkład jazdy znajdziecie na plakacie. Jak widać "twarzami" całej imprezy zostali Kajko i Kokosz - autorem grafiki jest Damian Langosz.

2.
Przy okazji informacji o nowym konkursie Egmontu, Grażyna Antoniewicz przytoczyła zabawną wypowiedź Janusza Christy o jego rozmowach z Kajkiem i Kokoszem ("Konkurs na komiks. Czy znajdzie się następca Christy?", Dziennik Bałtycki 28.10.2013). Być może ten sam cytat pojawił się już w którymś z wcześniejszych artykułów pani Grażyny, ale i tak warto go sobie przypomnieć.

3.
Fani komiksu imają się różnych metod, żeby zaszczepić potomstwu swoje zainteresowania. Na przykład pan widoczny na zdjęciu z prawej strony zlecił panu z lewej strony namalowanie Kajka, Kokosza i Łamignata w pokoju swojego dwuletniego syna (więcej zdjęć na Ziniolu). Praktyka wskazuje na niewielką skuteczność takiej indoktrynacji, ale może w tym przypadku się uda. Trzymamy kciuki.


4.
Portal BezPrzesady zaprasza do lektury artykułu "Janusz Christa – Kresowiak, który dawał radość dzieciom...". Tekst ukazał się w serii "Kresowianie są wśród nas".

5.
Ukazał się najnowszy, a zarazem najlepszy komiks Tomasza Samojlika pt. "Bartnik Ignat i skarb puszczy". Ten album ma więcej z ducha "Kajka i Kokosza" niż wszystkie fanowskie kontynuacje razem wzięte. Jest tu ten sam co u Christy życzliwy humor, jest precyzyjnie nakreślona fabuła i świetni bohaterowie. Gorąco polecamy, nieważne czy macie lat kilka czy kilkadziesiąt. A podczas lektury spróbujcie sobie wyobrazić, że Łucja to mały Kajko. Jeśli trudno Wam połączyć światy Christy i Samojlika, rzućcie okiem na ten autograf. I co, lepiej?

6.
Nie każdy ma tyle szczęścia do następców. Po świetnej pierwszej planszy "Asteriksa u Piktów" spodziewaliśmy się Bóg wie czego, tymczasem cały album rozczarowuje. Być może dałoby się go nawet polubić, gdyby... nie należał do serii o Asteriksie. Po pierwsze Asteriksa nie ma tu prawie wcale, po drugie autorzy zrobili z Panoramiksa dementywnego idiotę, po trzecie w scenariuszu panuje nieopisany chaos, a po czwarte nowe postacie wyglądają jak z innego komiksu. Szkoda.

7.
Czyżby nowy fanowski komiks o Kajku i Kokoszu?


Nic z tego. To tylko fragment humoreski Rafała Kado, znalezionej na Komiksomanii (drugi szort w tym stylu jest tutaj). Temat epigonów Christy wydał nam się na tyle ciekawy, że Łamignat zaczął przygotowywać krótki przegląd i wkrótce go zaprezentujemy.

wtorek, 5 listopada 2013

(FANART) Jak narodził się Kajtek-Majtek?

No właśnie... Było na ten temat już kilka teorii. Według jednej z nich Kajtek pochodził ze Szczecina, według innej - z Francji. Dziś przedstawiamy kolejną hipotezę, może nie tak sensacyjną, za to chyba najstarszą.


A teraz zagadka: kto i kiedy narysował ten pasek? Dla ułatwienia dodamy, że nazwisko twórcy pojawiło się już na naszym blogu. Na odpowiedzi czekamy w komentarzach pod postem, a zwycięzca otrzyma NAGRODĘ w postaci oryginalnego rysunku-niespodzianki. Powodzenia!

* * *
Po dwóch dniach mniej lub bardziej celnych strzałów (raczej mniej niż bardziej) zagadka została rozwiązana. Wśród podejrzanych nasi czytelnicy wskazywali m.in. Jacka Fedorowicza, Papcia Chmiela i samego Janusza Christę. Tymczasem tajemniczym rysownikiem okazał się Adam Święcki, twórca serii "Przebudzone legendy" i kilku szortów o Kajku i Kokoszu. Tekst napisałem ja, wasz Kapral, ładnych parę lat temu. Dziękujemy wszystkim za udział w zabawie i do następnej takiej akcji.

Kadr z komiksu Adama Święckiego pt. "Zamorski napój"

czwartek, 17 października 2013

Byliśmy w Łodzi

Kolega Niktos pyta "jak było"? Odpowiadamy: było mega. Chociaż niewiele brakowało, żebyśmy zaliczyli wtopę stulecia. Ale po kolei... Oto szczegółowa relacja z festiwalowej soboty:

11:57 - Robimy oględziny "naszej" sali B, upewniamy się, że na prelekcji będziemy mieli dwa mikrofony, nagłośnienie i komputer. Spokojnie czekamy na naszą kolej (błąd).

Pamiątki z XXIV Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier: wisior i program.

15:00 - Nadchodzi nasza kolej. Sala wypełniona po brzegi. Sprawdzamy mikrofony - działają. Próbujemy odpalić prezentację - nic z tego. Okazuje się, że laptop nie ma PowerPointa. Ups...

15:05 - Przychodzi pan informatyk z instalką PowerPointa. Pasek postępu zatrzymuje się na 92%. Uśmiechamy się głupkowato do publiczności, gramy na zwłokę.

15:07 - Uff... instalacja skończona. Pan informatyk restartuje laptopa (błąd). Na ekranie znów pojawia się pasek postępu, tylko trochę inny i wolniejszy. Publiczność czeka. Dociera do nas, że nie mamy planu B. Puszczamy po sali stare "Wieczory Wybrzeża".

15:19 - Nowy pasek postępu od kilku minut pokazuje 12%. Dwie osoby wychodzą. Łamignat wyciąga 6 egzemplarzy gdańskiego albumu i zaczyna improwizować. Ja próbuję załatwić laptopa z PowerPointem.

15:26 - Pojawia się drugi laptop. Ma PowerPointa, ale nie ma dźwięku. Bez dźwięku nie będzie efektu na początku prezentacji. Pan informatyk próbuje coś ustawić.

15:31 - Mamy 30 minut poślizgu, a to oznacza, że na pokazanie półtoragodzinnej prezentacji (na co od organizatorów dostaliśmy godzinę), zostało nam pół godziny. Rezygnujemy z dźwięku, gasimy światło i odpalamy to co jest. Sami śpiewamy melodię na otwarcie. Tu możecie zobaczyć jak to miało wyglądać (głośniki na full):


15:42 - Gnamy ze slajdami na złamanie karku. W wariancie minimum zakładaliśmy, że fragmenty o podboju kosmosu i polskiej fantastyce da się pominąć, więc je pomijamy. Na szczęście prezentacja ma przyciski do dyskretnego przewijania całych rozdziałów.

16:00 - Nasz czas właśnie minął, a my jesteśmy dopiero w połowie. Nikt nie wychodzi, obsługa nie naciska, więc jedziemy dalej, z tym że jeszcze szybciej. Pomijamy film o Barbarelli i następne dwa rozdziały: o polskich komiksach SF oraz o fanartach.

16:15 - Ostatnia plansza. Brawa. Publiczność rzuca się do naszego stolika po erratę do "Kajtka i Koka w kosmosie", albo żeby po prostu pogadać. Niektórzy robią sobie z nami zdjęcia, jak z misiami na Krupówkach. Chyba się podobało...

Tu: jedziemy na dwa mikrofony. Przy okazji ujawniamy który z nas jest który.

Po podliczeniu okazało się, że ze 180 slajdów udało nam się pokazać 145 (aż!). Mamy nauczkę, żeby na drugi raz zapisywać prezentację w pliku EXE. Ten drugi raz prawdopodobnie nastąpi, bo już mamy zaproszenia na kolejne komiksowe imprezy. I do tego czasu na pewno nie wrzucimy prezentacji do sieci, erraty zresztą też nie. A z fajnych rzeczy, to poznaliśmy Naszego Stałego Czytelnika Piotra i Janka Kleina. Był jeszcze ktoś i się nie ujawnił?

Na koniec musimy podziękować publiczności za cierpliwość, organizatorom MFKiG za luksusy (serio), a wszystkich prelegentów występujących po nas przeprosić za skandaliczny poślizg.

poniedziałek, 7 października 2013

Modelarstwo komiksowe

Mamy dla Was kolejne figurki z uniwersum "Kajtka i Koka w kosmosie". Wspólny projekt Krzysztofa Masiewicza i Marcina Wojtasia przekroczył ćwierćmetek - z zaplanowanych 156 postaci i pojazdów gotowych jest już 40. Część tych nowości udało nam się pokazać w Toruniu, pozostałe mają premierę dzisiaj. Czy tylko nam się wydaje, że figurki są coraz lepsze?


A teraz coś z niezupełnie innej beczki: dwa modele z "Funky Kovala", sfotografowane na wczorajszym spotkaniu z Bogusławem Polchem podczas MFKiG. Ten większy (jakieś 1,5 metra długości) to Killer z albumu "Wbrew sobie", a mniejszy to skuter z okładki "Sam przeciw wszystkim".


Imponujące, prawda? Z tym że prasolotu Marcina Zbierskiego i tak nic nie przebije.

Fot. Andrzej Szkocki, GS24.pl

środa, 2 października 2013

Co tam, panie, w Polityce?

Wczoraj Arek z Gdyni dał nam cynk, że w dzisiejszej "Polityce" ukaże się duży artykuł o René Goscinnym, a w nim wzmianka o naszym blogu. Całą noc drżeliśmy ze strachu, że szturm czytelników przeciąży serwery Bloggera i strona nam padnie. Na szczęście nic takiego się nie stało. Redaktor Frąckiewicz sprytnie pominął myślnik w adresie naszego bloga i serwery zostały uratowane. Uff... Dziękujemy Ci, Redaktorze, w imieniu własnym i Bloggera!

Sebastian Frąckiewicz "Goscinny jak Polak",
"Polityka" nr 40/2013