Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cezard. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cezard. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 lutego 2020

Wakacyjne shanty z Milusiem

Niedawno dostałem od naszego czytelnika arcyciekawy materiał na temat milicyjnych puzzli z Milusiem. Zanim go Wam przedstawię, proponuję lekturę pewnego zaginionego posta, napisanego w 2013 roku przez Łamignata. Tekst nigdy nie został dokończony, bo w międzyczasie wpadłem na pewne nieoczekiwane tropy i nie bardzo wiedzieliśmy jak z tego wybrnąć. Trzy lata później Hegemon zaczął intensywnie drążyć ten sam temat, dotarł nawet do wydawnictwa Trefl i wyciągnął stamtąd absolutnie unikalne materiały reklamowe z lat 90. Poniższy post jest jakby wypadkową poszukiwań całej naszej trójki.

* * *

1. ŁAMIGNAT

Kolega Jaszczu (czyli znany rysownik Piotr Nowacki) zadał nam ostatnio takie pytanie:
Jak potoczyłaby się kariera Mistrza Christy, gdyby przyszło mu zyć i tworzyć te kilkadziesiąt lat później (powiedzmy, że miałby dziś 40 lat)? Może to dobry temat na artykuł? :)
Temat może i dobry, ale spróbuję nieco zmodyfikować to pytanie: czy zastanawialiście się kiedyś, jak potoczyłaby się kariera Janusza Christy, gdyby urodził się po przeciwnej stronie żelaznej kurtyny? Czy nadal by rysował, a jego prace znane byłyby na całym świecie? Od dzisiaj nie musicie poruszać się jedynie w sferze domysłów. Gdyby urodził się np. w Holandii nazywałby się Jan Van Haasteren i wyglądałby tak:

Jan Van Haasteren w swojej pracowni w Bergen
(fot. Robin Schouten)
Janusz Christa w swojej pracowni w Sopocie
(fot. Paweł Sikora)

Obu rysowników łączy nie tylko fizyczne podobieństwo, wiek (Haasteren jest tylko dwa lata młodszy od Christy) i zbliżony styl rysowania, ale przede wszystkim... puzzle!

Haasteren był rysownikiem u Disneya, pracował także jako grafik w wytwórni filmów animowanych. Ma na koncie wiele komiksów gazetowych do scenariuszy różnych autorów, jednak żadna ze stworzonych przez niego postaci ani serii komiksowych nie zdobyła międzynarodowej sławy. Jego najpopularniejszym bohaterem jest Baron van Tast, który narodził się na łamach magazynu "Pep" w 1972 r. Był to komiks purnonsensowy, więc widoczny poniżej gigantyczny kwiatek niekoniecznie musiał być wynikiem działania eliksiru wzrostu.


Przełom w karierze Holendra nastąpił w roku 1980, kiedy to rozpoczął współpracę z firmą Jumbo, potentatem na rynku gier planszowych i puzzli. Rysowane przez Haasterena puzzle, charakteryzujące się sporym zagęszczeniem postaci i sytuacji, stały się hitem na całym świecie. Obecnie 40% katalogu produktów Jumbo stanowią układanki narysowane przez Haasterena.


W połowie lat 80. w naszym kraju pojawiły się pirackie reprodukcje ilustracji z puzzli autorstwa Jana Van Haasterena. Poniższy plakat można było kupić między innymi w Sopocie. Być może jeden egzemplarz trafił w ręce Christy.

Olimpiada - pierwszy projekt puzzli stworzony przez Jana Van Haasterena dla firmy Jumbo

Wiele wskazuje na to, że firma Trefl chciała skopiować ten pomysł i powtórzyć na naszym rynku sukces komercyjny holenderskiego Jumbo. W tym celu nawiązała współpracę z Januszem Christą, który jak wiemy stworzył dla niej kilkanaście projektów puzzli. Pierwsza układanka autorstwa Christy powstała na zamówienie Milicji Obywatelskiej, razem z dwoma kalendarzami, jako część kampanii promującej wśród dzieci zasady ruchu drogowego.


Wspaniała panorama Mirmiłowa przypomina trochę puzzle holenderskiego artysty, ale dopiero dwa ostatnie projekty, jakie Christa wykonał dla Trefla, tj. "Wakacje" i "Szanty", utrzymane są w duchu typowym dla prac Van Haasterena. Na uwagę zasługuje jeszcze jeden drobny szczegół - otóż Holender na wszystkich swoich puzzlach umieszcza "podpis" w postaci płetwy rekina, a jeśli uważnie się przyjrzeć, ten sam element można znaleźć w "Wakacjach" Janusza Christy. Czy to symboliczny hołd dla kolegi zza żelaznej kurtyny?


Szkoda, że Trefl już nie wznawia zaprojektowanych przez Christę układanek, ale jednocześnie cieszy fakt, że również puzzlową pałeczkę przejął po mistrzu jego następca - Sławek Kiełbus.

2. KAPRAL

W tym momencie ja (czyli Kapral) wyciągnąłem z archiwum dwie ilustracje Christy do konkursu dziecięcego "Wieczoru Wybrzeża". Powstały one w roku 1960, czyli dokładnie 20 lat wcześniej niż Jan Van Haasteren zaczął rysować swoje arcyskomplikowane puzzle dla Jumbo.

"Wieczór Wybrzeża", rys. Janusz Christa

Oczywiście nie twierdzę, że to Haasteren ściągnął pomysł od Christy, tylko że Christa już wcześniej musiał to gdzieś podpatrzyć. A ponieważ na przełomie lat 50./60. spora część jego pomysłów miała źródło we francuskim tygodniku "Vaillant", zapewne i tym razem tak było. Mój kolekcjonerski nos podpowiada mi, że chodziło o rysunki Jeana Cézarda, a najpewniej ten widoczny poniżej, pochodzący z oprawionego przez Christę rocznika "Vaillanta" (1958). Zresztą wszyscy polscy komiksiarze wzorowali się wtedy na tym jednym jedynym magazynie, toteż nie dziwota, że i Papcio Chmiel skopiował szkolną scenkę Cézarda (zwróćcie uwagę na ulice wokół szkoły), co prawda w wersji trochę zubożonej, ale za to z dymkami.

"Vaillant", rys. Jean Cézard"Świat Młodych", rys. Papcio Chmiel

Wiele lat później (1984) podejrzanie podobną, choć jeszcze uboższą ilustrację narysowała Szarlota Pawel. Z tym, że raczej nie wzorowała się na oryginalnej wersji z "Vaillanta", ale na podróbie wykonanej przez jej mentora, Papcia Chmiela. Obok widzimy zagadkę obrazkową innego polskiego komiksiarza, Jerzego Wróblewskiego (1968) - jedną z wielu, jakie narysował dla "Dziennika Wieczornego". Na tej konkretnej ilustracji trzeba było znaleźć groźnych braci Slim.

"Świat Młodych", rys. Szarlota Pawel"Dzienik Wieczorny", rys. Jerzy Wróblewski

Westernowa tematyka tej zgadywanki sugeruje, że Wróblewski czerpał inspirację skądinąd. Stawiam na Gire'a, który uwielbiał wrzucać tego typu zbiorowe sceny do swojego komiksu "Kam et Rah les terribles" (1955-1964), a redakcja "Vaillanta" często zlecała mu wykonanie atrakcyjnych okolicznościowych obrazków, po brzegi wypełnionych postaciami.

"Vaillant" i "Pif Poche", rys. Eugène Gire

Prasa w latach 60. pełna była takich rysunków, a ich tematyka obracała się wokół modnych wówczas wśród młodzieży motywów. Poniżej widzimy prace Hannesa Hegena z NRD-owskiego komiksu "Mosaik" oraz Gwidona Miklaszewskiego z "Płomyczka". Nietrudno zauważyć podobieństwo tych rysunków do puzzli Janusza Christy - odpowiednio "Shantów" i "Wakacji".

"Mosaik", rys. Hannes Hegen"Płomyczek", rys. Gwidon Miklaszewski

3. HEGEMON

Skoro wiemy już, że pomysł na układanki ściągnięty został po części z Jana Van Haasterena, a po części z "Vaillanta", czas na rozwikłanie ostatniej zagadki, jaką jest... producent puzzli Janusza Christy. Sprawa wcale nie jest oczywista, bo na najstarszych pudełkach z końca lat 80. widnieją nazwy rozmaitych wydawców: Trefl, Scangraph, Sibui, Arsis, Intertour, Chevalier czy Elektrospółdzielnia. Możecie to prześledzić na przykładzie "Shantów", które w tamtym czasie miały aż trzy różne wersje, nie licząc późniejszych wznowień z lat 90.


Wszystkie te wczesne układanki łączy jeden wspólny element, a jest nim charakterystyczny karciano-puzzlowy znaczek, będący pierwszą wersją logo Trefla. Widać go na puzzlach milicyjnych (obok nazwy agencji reklamowo-wydawniczej Scangraph), jak i na czterech wzorach sygnowanych przez firmę Sibui. Zdaniem Łamignata świadczy to o tym, iż faktycznym producentem wszystkich układanek był gdyński Trefl, a pozostałe wymienione na pudełkach firmy były tylko jego kooperantami. Research Hegemona w pełni potwierdził tę tezę.


Trefl założony został w 1985 r. przez Kazimierza Wierzbickiego, z którym Janusz Christa utrzymywał bliskie kontakty. Według jednej z anegdot, jakimi rysownik zwykł raczyć swoich rozmówców, pierwsze swoje puzzle "pan Kazio" wycinał wraz bratem nożyczkami w garażu. Historia ta jest kompletnie nieprawdopodobna, ale dobrze oddaje pionierskiego ducha biznesu lat 80. Początkowo rzeczywiście Trefl nie miał własnej poligrafii, dlatego musiał zlecać offsetowe wydruki puzzli i opakowań kooperantom (przedsiębiorstwom polonijnym lub spółdzielniom), a potem sam naklejał je na tekturę i nacinał wykrojnikami.

Pieczątka na pudełku puzzli "milicyjnych".

W roku 1990 stare logo Trefla zastąpione zostało nowym, firma dorobiła się własnej drukarni i podpisy tajemniczych kooperantów zniknęły z pudełek. Puzzle "à la Jan Van Haasteren" przez ponad 10 lat były prawdziwym hitem, a "Shanty" i "Wakacje" wielokrotnie wznawiano w rozmaitych opakowaniach. Niebawem na blogu ukaże sie zaktualizowana wersja czeklisty z nowymi zdjęciami z kolekcji Hegemona (część z nich zobaczyć możecie w dzisiejszym poście).


Najlepiej sprzedającymi się puzlami Christy były zapewne "Shanty". Miały największą ilość wznowień i figurowały w ofercie firmy aż do 2001 r. (ostatnia wersja składała się z 500 elementów, zamiast tradycyjnych 600). Rysownik twierdził, że swoją sławę zawdzięczały telewizji, o czym barwnie opowiadał w "Wyznaniach spisanych":
Kiedyś jedne nawet w "Tele-Expressie" pokazali. To były "Shanty". Napisał do telewizji jakiś facet oburzony: "takie świństwa i to ma być dla dzieci?" A tam była tylko jedna taka scena: stoi fregata pod żaglami w porcie i między dwoma masztami rozpięty jest hamak, a w nim… można się tylko domyślać co ta para robi. Widać tylko tyłek i nogi uniesione. Synek tego faceta pytał co to jest, a ten nie wiedział jak ma dziecku wytłumaczyć. Jak to co robią? Marynarzy.
Natomiast "Wakacje" ukazały się w dwóch wersjach kolorystycznych, bo... oryginalny blaudruk Christy zaginął. W katalogu z 1994 r. widzimy już wersję z nowym kolorem, którego autorami byli graficy Trefla. Wyszło to niestety fatalnie i kompletnie zeszpeciło cały rysunek.

Katalog Trefla z 2001 r.Katalog Trefla z 1994 r.

I tym niezbyt optymistycznym akcentem kończymy nasz dzisiejszy post, poskładany jak puzzle z kilku starych, niedokończonych artykułów. W najbliższych dniach wrócimy jeszcze do tego temetu, więc oczywiście zostańcie z nami i nie regulujcie odbiorników.

czwartek, 10 stycznia 2013

Arthur, ósmy pasażer Kakaryki

Janusz Christa mieszkał w Sopocie, jednak na morze się nie zapuszczał. Najdłuższym rejsem w jego życiu była podróż wycieczkowcem na Hel. Kiedy redakcja "Wieczoru" zleciła mu komiks o marynarzach, nie wiedział nawet jak narysować statek. Wielokrotnie potem o tym opowiadał, za każdym razem inaczej:
  1. "Zwiedzałem statki i owszem notowałem każdy szczegół, ale to mało aby poznać realia." ["Świat wyobraźni Janusza Christy", Wieczór Wybrzeża 31.05.1985]
  2. "Ale od czego wyobraźnia? Wszystko więc było zmyślone; zmyślony statek, sprawy nie związane z rzeczywistością, bohaterowie Kajtek-Majtek i Koko także wymyśleni." ["Wredny jak coca-cola", Wieczór Wybrzeża 22.06.1988]
  3. "Pojechaliśmy więc ze znajomym fotografem do muzeum morskiego. [...] Narobił mi zdjęć z modelu takiego starego trampa, parowca. Potem odpowiednio to zdeformowałem, ale już przynajmniej wiedziałem jak to wygląda." ["Wywiad z Januszem Christą", Kawaii 04/1999]
Prawdziwa może być każda z tych wersji, żadna, albo wszystkie. Na przykład w pierwszej historyjce o Kajtku ("Latający Holender", 1958) "Kakaryka" na każdym kadrze była trochę inna, jakby posklejana z fragmentów kilku różnych statków. Potwierdzałoby to wersję numer 1 lub 2.


Przez następne trzy lata Kajtek-Majtek unikał morza jak ognia. Wrócił na statek dopiero razem z Kokiem, w historyjce o "Murenie" ("Kajtek i Koko wśród piratów", 1961). Czytelnicy zdążyli zapomnieć, że Kajtek był kiedyś marynarzem, toteż Christa grzecznie go przedstawił jako radiooperatora Kajetana Majteckiego. "Kakaryka" też wyglądała tu poważniej, a nawet dość spójnie, co przybliża nas do wersji numer 3.

Kolejnym komiksem, w którym pojawił się stary parowiec było dopiero "Na tropach pitekantropa" (1964). Znalazłem w nim kadr, który zachwiał moją wiarą we wszystkie poprzednie wersje i podsunął mi rozwiązanie numer 4, o którym Christa nigdy nie wspominał. Zobaczcie zresztą sami.


Jednostka z lewej strony to "La Vinaigrette" ze znanego nam już komiksu Jeana Cézarda "Arthur le fantôme justicier". Opowiastka o morskich przygodach duszka Arthura ukazywała się w tygodniku "Vaillant" #789-811, od 26 lipca do 27 listopada 1960. Z prawej strony na grzbietach fal unosi się lustrzane odbicie tego statku i to jest oczywiście "Kakaryka" (Christa był leworęczny i często przerysowywał odwrotnie). Idąc tym tropem, musiałem cofnąć się do "Kajtka i Koka wśród piratów", gdzie stary tramp nabrał ostatecznego kształtu. A tu niespodzianka - nie tylko kontur, ale i cała "Kakaryka" okazała się identyczna z "La Vinaigrette". Aż po najdrobniejsze detale!


Ja się na statkach nie znam. Możliwe, że w latach 60-tych wszystkie jednostki handlowe wyglądały tak samo. Ale jakoś nie bardzo w to wierzę. Christa mógł zapewne poszukać materiałów np. w marynistycznym miesięczniku "Morze", ale widocznie wolał "Vaillanta". W końcu komiks to takie samo źródło, jak każde inne, może czasami lepsze. Tylko skoro szukał statków, to dlaczego przerysował również morskie przygody?


Porównując podobnej wielkości kadry z "Arthura" i "Kajtka", można odnieść wrażenie, że kreska Christy jest grubsza, a rysunki mniej precyzyjne, przez co pozbawione lekkości. Wynika to głównie z innego formatu papieru, jakiego używali rysownicy. Wyraźnie widać, że oryginały Cézarda były ogromne i musiały być mocno pomniejszane do druku. Natomiast Christa rysował w skali prawie 1:1, żeby zaoszczędzić drogocenny w PRL-u brystol. W latach 60-tych był to taki rarytas, że sopocki twórca robił szkice na... odwrocie oryginalnych pasków. Dopiero w "Świecie Młodych" mógł sobie pozwolić na większą rozrzutność i duże formaty.

Oryginał jednego z odcinków (zbiory prywatne). W "Wieczorze Wybrzeża" paski miały długość ok. 30 cm.

"Wśród piratów" było drugim podejściem Christy do Cézarda. Pierwsza, niezbyt udana próba miała miejsce dwa lata wcześniej w historyjce o średniowieczu ("Profesor Kosmosik i Czarny Rycerz", 1959). Za drugim razem polski rysownik poradził sobie znacznie lepiej. Jego warsztat rozwinął się na tyle, że nie tylko tła, ale i postacie zaczęły przypominać te z komiksu Cézarda. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że więcej w tym było parafrazy niż naśladownictwa.


U Christy postacie składały się głównie z miękkich disnejowskich krągłości, a nie z typowych dla Cézarda energicznych krech i zawijasów (tzw. style atome stworzony przez Jijé'go i Franquina). Mimo że Polak używał skromniejszych środków, mimika jego postaci była co najmniej tak samo wyrazista jak w komiksie Francuza, a momentami zabawniejsza.


Pod koniec historyjki, czyli w roku 1962, graficzny styl Janusza Christy był już w zasadzie ukształtowany. Przez następnych 30 lat podlegał tylko niewielkim modyfikacjom. To, co tak bardzo kochamy w jego rysunkach, było wypadkową rozmaitych wpływów, mistrzów i manier - od staroświeckiego Disneya i jego epigonów (Arnal, Gire), poprzez franko-belgijski style atome (Cézard), aż po eksperymentatorów (Tabary, Monzon). Ci dwaj ostatni też potem przeszli na style atome, który stał się we Francji obowiązujący, wręcz akademicki. Natomiast Christa, tworząc w PRL-u, nie czuł presji rynku i przynajmniej do rysunków nikt mu się nie wtrącał.

Style atome: Jean Tabary "Iznogoud" (z lewej), Ramon Monzon "Trap-Trappeur"

Na koniec zostawiłem dwie ciekawostki o paskudnej stronie francuskiego rynku komiksowego. Zacznijmy od Cézarda. Po morskim rejsie jego duszek Arthur rozpoczął serię przygód w różnych epokach. Tymczasem w październiku 1959 wystartował nowy tygodnik komiksowy "Pilote" i przejął część czytelników, głównie za sprawą genialnego "Asteriksa". W odpowiedzi redakcja "Vaillanta" namówiła Cézarda na mały kontratak. Arthur został wysłany do okupowanej przez Rzymian Galii i zabawił tam od lutego do października 1962, najpierw w historyjce pt. "Arthur contre César" (Vaillant #876-894), a potem w jej kontynuacji pt. "Aux arènes de Verderum" (Vaillant #895-911). Przy okazji objętość komiksu wzrosła z jednej do dwóch plansz tygodniowo. Cézard wstydził się potem tego epizodu. Żeby było zabawniej, Albert Uderzo zalicza podobno Cézarda, starszego od siebie zaledwie o trzy lata, do swoich mistrzów.


Nie była to pierwsza taka zagrywka "Vaillanta". Na podobnej zasadzie powstała seria "Group-Group" Ramona Monzona (1956, przeczytacie o niej w artykule "Kosmosik w kosmosie"), jako podróba popularnej postaci Marsupilami wykreowanej przez Franquina w magazynie "Spirou" (1952). Różnica była taka, że jeden stworek powtarzał w kółko "houba, houba", a drugi... "group, group". Biedny Monzon podobno został nieźle wystawiony przez redakcję - jako Hiszpan nawet nie wiedział o istnieniu pierwowzoru.

Marsupilami ze "Spirou"Group-Group z "Vaillanta"

No i prawie udało mi się wykazać wyższość gospodarki nakazowo-rozdzielczej nad rynkową (tylko żeby te plusy nie przesłoniły Wam minusów). W następnym odcinku wracamy do Gire'a.