środa, 31 lipca 2019

Ferioli debiutuje

Czwarty tom "Kajtka i Koka w kosmosie" właśnie opuścił drukarnię. Na dowód przedstawiamy kilka zdjęć od Arka Salamońskiego. Zwróćcie uwagę na fotkę nr 3 - jest to pierwsza z grafik wykonanych przez Césara Ferioli, hiszpańskiego artystę od Disneya, który zgodził się dorysować brakujące okładki. Przypomnijmy, że Ferioli to odkrycie Bogdana Ruksztełło-Kowalewskiego. Od następnego tomu Hiszpan całkowicie zastąpi Janusza Christę "na odcinku" okładek. Trzymamy kciuki.

środa, 24 lipca 2019

Sierpniowe premiery

Egmont udostępnił przykładowe plansze dwóch komiksów zaplanowanych na sierpień. Są to: "Kajtek i Koko w kosmosie: Planeta automatów" (tom 4) oraz "Zamach na Milusza" (edycja kaszubska). Tymczasem "Flying School" ma chyba kolejny poślizg, bo właśnie zniknął z zapowiedzi wrześniowych.


* * *


Informację o nowościach jak zwykle podała Kacza Agencja Informacyjna.

piątek, 19 lipca 2019

Urodzinowy prezent z Australii

Dziś świętujemy 85. urodziny Janusza Christy. Z tej okazji o godz. 5:00 rano naszego czasu wystartowała nowa strona poświęcona Mistrzowi pt. "The Spirit Journey". Autorem projektu jest Marek "Ashika" Ostapkowicz, zamieszkały w Australii rzeźbiarz i podróżnik, a w dzieciństwie wielki miłośnik pasków z "Wieczoru Wybrzeża". Co wynikło z połączenia tych trzech pasji? Możecie się o tym przekonać już teraz, zaglądając na www.TheSpiritJourney.net. Do wczoraj pod tym adresem wisiało tylko tajemnicze ogłoszenie (poniżej), ale od dziś będą tam królować Kajtek, Koko i ich nowe przygody, rysowane wspólnie przez Ashikę i Janusza Christę. Jak to możliwe? Sprawdźcie sami w zakładce "Ilustracje". I pamiętajcie, żeby co poniedziałek zaglądać do dzielnych marynarzy z "Kakaryki".

* * *

PS. "Na plasterki" również miały premierę w urodziny Christy - 19 lipca 2010 roku. Tylko że myśmy zrobili to nieświadomie i dopiero rok później zauważyliśmy ów dziwny zbieg okoliczności. Uznaliśmy, że była to cicha aprobata naszego patrona. Chyba słusznie, bo przez 9 lat działalności zdobyliśmy najważniejsze nagrody w polskim światku komiksowym. Miejmy nadzieję, że i projektowi Ashiki data ta przyniesie szczęście.

czwartek, 18 lipca 2019

Krasnolud na wczasach

Maciej Jasiński - scenarzysta komiksowy i autor książki o Jerzym Wróblewskim - przysłał nam okładkę trzeciego tomu serii "Krasnolud Nap" pt. "Śmiech nadejdzie jutro" (rys. Krzysztof Trystuła, premiera we wrześniu) z następującym komentarzem:
Nawiązanie do "Na wczasach" w pełni zamierzone, bo to mój pierwszy komiks był, jaki dostałem i przeczytałem :)
I my takie nawiązania bardzo szanujemy. Tym bardziej, że "Krasnolud Nap" dostał w 2015 roku nagrodę dla komiksu "w duchu Janusza Christy", a to do czegoś zobowiązuje.


PS. Wkrótce opublikujemy cały długaśny post o okładce "Na wczasach". Oj, będzie co oglądać!

poniedziałek, 15 lipca 2019

Kryptonim "Walizka" 2

Pół roku temu sporego zamieszania narobił nasz artykuł pt. "Kryptonim »Walizka«", w którym rozprawiliśmy się z miejską legendą o niskich zarobkach komiksiarzy w PRL-u. Temat ten postanowił podjąć Arek z Gdyni, jeden z naszych najwierniejszych czytelników i korespondentów, którego możecie pamiętać choćby z postu o znaleziskach lotniczych. Z prawdziwą przyjemnością przedstawiamy znakomity tekst o kulisach powstania pierwszego albumu Christy, opracowany przez Arka na podstawie bezcennych archiwalnych materiałów, zdobytych jemu tylko wiadomym sposobem. Jest to z całą pewnością najlepiej udokumentowany artykuł o procesie wydawniczym w PRL-u, jaki kiedykolwiek ukazał się na naszym blogu, a może i w całym komiksowym internecie.

* * *

30.700 złotych, czyli 9,5 pensji przeciętnego Kowalskiego zarobił Janusz Christa na "Kajtku i Koku w kosmosie". Komiks – przynajmniej w rzeczywistości papierologicznej – powstał w rekordowym tempie. 20 kwietnia 1974 roku Zarząd Okręgu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Gdańsku zawarł z Januszem Christą umowę na wydanie "broszury – powieści rysunkowej" w postaci "188 ilustracji, licząc za jedną ilustrację jeden odcinek drukowany w Wieczorze Wybrzeża«, składający się z czterech rysunków". Christa zobowiązał się dostarczyć materiały do 1 maja. Albumik trafił do sprzedaży 16 sierpnia.

Koniec lat 50., kolejka czytelników "Wieczoru Wybrzeża" przed kioskiem na Targu Węglowym w Gdańsku.

Niektórzy z Was mogą w to nie uwierzyć, ale w PRL soboty były normalnymi dniami pracy. Dopiero ekipa Gierka zaczęła ten stan liberalizować, wprowadzając od 1975 roku jedną (!) wolną sobotę w miesiącu. Jednak dla gdańskiego oddziału Towarzystwa Przyjaciół Dzieci sobota 20 kwietnia 1974 była dniem wyjątkowo pracowitym. Wtedy właśnie, w ciągu zaledwie kilku godzin, TPD zdążyło zawrzeć wszystkie umowy zabezpieczające (oczywiście w teorii) wydanie książeczki "Kajtek i Koko w kosmosie".

Umowa założycielska "Kajtka i Koka w kosmosie", strona 1.

Oficjalna historia "Kajtka i Koka w kosmosie" zaczyna się od umowy TPD z redakcją "Wieczoru Wybrzeża", reprezentowaną przez redaktora naczelnego Waldemara Slawika. "Przedmiotem niniejszej umowy – porozumienia jest wspólne wydanie książki z odcinkami opowieści rysunkowej dla dzieci pt. »Kajtek i Koko w Kosmosie«, autora Janusza Christy, publikowanej w »Wieczorze Wybrzeża«, w nakładzie do 100 tys. egzemplarzy, w cenie detalicznej 15 zł za egz." – postanawia dokument i od razu doprecyzowuje, że osobno wskazani zostaną autorzy oraz specjaliści do obsługi i realizacji procesu wydawniczego.

Waldemar Slawik (1915–1997), współtwórca "Wieczoru Wybrzeża" i jego redaktor naczelny w latach 1959–1976. Fot.: Wojciech Lendzion.

Z umowy dowiadujemy się kto pokrywał początkowe koszty. W sformułowaniu z §2 "TPD zleci [prace] na koszt rachunku ogólnego wydawnictwa", słowo "wydawnictwo" wcale nie oznacza Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego (lokalny oddział koncernu-molocha RSW "Prasa – Książka – Ruch"), tylko przygotowywaną do druku książeczkę. Zobowiązania finansowe miało wykonać TPD, co jednoznacznie wynika z treści §7.

Umowa założycielska "Kajtka i Koka w kosmosie", strona 2.

Co prawda koszty ponosiło TPD, ale konfitury zgarniał zupełnie ktoś inny. 50% czystego dochodu miało pójść na "cele propagandowe Redakcji". Cóż to mogło oznaczać? Otóż zgodnie z filozofią systemu, redakcja "Wieczoru Wybrzeża" nie mogła tak po prostu zarobić tych pieniędzy. Zadaniem redakcji nie było dbanie o kasę, tylko o "propagandę", co na szczęście było pojęciem dość pojemnym i równie dobrze mogło oznaczać postawienie billboardu z jakimś zaangażowanym hasłem (wbrew pozorom, reklama wielkopowierzchniowa to nie jest wynalazek nieznany w PRL), jak i zorganizowanie pracownikom wyjazdu w Bory Tucholskie. Przy okazji pokazuje to też, że o ile formalnie inicjatywę wydawniczą miało TPD, to połowę wartości całego przedsięwzięcia stanowiły paski komiksowe, wniesione przez "Wieczór" niejako aportem do tej osobliwej półki. A jaka była w tym rola samego Janusza Christy?

Umowa z Januszem Christą. "Powieść rysunkowa" = graphic novel?
Potwierdza się tu pierwszy sopocki adres Christy - ul. Helska 1 m. 2, który poznaliśmy przy okazji "Cudu wrześniowego".

O tym dowiadujemy się z kolejnej umowy, podpisanej rzecz jasna tego samego dnia. Christa oświadczył w niej, iż "opracował powieść rysunkową" (tym samym potwierdził swoje autorstwo) i przyjął honorarium liczone według stawek ministerialnych. Przyjął oczywiście po raz drugi, bo już raz za te same paski zapłacił mu "Wieczór Wybrzeża", ale skoro procent od sprzedaży w PRL-u nie funkcjonował, trzeba było rozliczyć się z autorem na jakichś innych zasadach. I tu przykra niespodzianka, bo przywołane zarządzenie Ministra, na którym oparto współpracę z twórcą poczytnych komiksów, pochodziło sprzed 23 lat. Przez te ćwierć wieku przeciętne wynagrodzenie podskoczyło aż pięciokrotnie, a stawki dla plastyków ani drgnęły. Teraz w pełni można zrozumieć irytację Papcia Chmiela, o czym mowa była w pierwszym poście.

Umowa z Januszem Christą, strona 2.

Natomiast grafika na okładkę, będąca jednym z niewielu elementów, jakie Christa naprawdę musiał wykonać na potrzeby tego zeszytu (resztę miał w zasadzie gotową), wyceniona została na 2.500 zł. W porównaniu ze stawką za rysunek, wynoszącą 37,50 zł (1/4 komiksowego paska), była to kwota co najmniej przyzwoita, stanowiąca rodzaj rekompensaty dla rysownika. Prawdopodobnie wydawca miał w tej kwestii więcej swobody i nie musiał trzymać się zarządzenia z 1951 roku.

Bazyli mógłby kupić ze trzy odkurzacze, a Koko tapczan dla Kajtka (gdyby dołożył kilka stów...) za honorarium za okładkę "Kosmosu" – wg oficjalnych cen GUS. Kadry pochodzą z wydania WAG.

Lektura dokumentów TPD przynosi także pewną ciekawostkę obsadową. Umowę na "dokonanie wyboru ilustracyjnego", czyli de facto przygotowanie scenariusza, podpisał Grzegorz A. Rybiński (1940–2009), ówczesny dziennikarz "Wieczoru Wybrzeża".

Wynagrodzenie dla autora tekstu liczone było według stawek współczesnych, natomiast ilustratorzy zatrzymali się w roku 1951.

Wydaje się, że Rybiński wystąpił tu w takiej samej roli, jaką później odgrywał Adam Kołodziejczyk z Krajowej Agencji Wydawniczej, tj. osoby, poprzez którą Christa realizował prace literackie i redakcyjne, bo formalnie jako grafik-samouk nie mógłby ich wykonywać. Trudno przecież uwierzyć, że to Rybiński przetrząsnął wszystkie paski "Kosmosu" i ułożył je w nową historyjkę, podpowiadając jeszcze Chriście, co musi przerysować, czy wyretuszować. Natomiast będąc sprawnym dziennikarzem (z prasą związany był od 1968 roku, najpierw w "Wieczorze", a do 1981 roku w "Głosie Wybrzeża" jako sekretarz redakcji) mógł – korzystając zapewne z sugestii Christy – przygotować tekst wstępu i posłowia.

Grzegorz Rybiński (na mostku kapitańskim, trzyma noworodka w beciku) wśród innych dziennikarzy "Wieczoru" na tableau wydrukowanym w 1977 r. z okazji 20-lecia gazety.

Co jeszcze można powiedzieć o tych umowach? Dyplomatycznie: że są "lekko" naciągane. Naciągane w tym sensie, że na złożenie w wydawnictwie kompletnego komiksu, tj. okładki, 188 pasków, tekstów do wstępu i posłowia, wyznaczono 10 dni – nawet niespecjalnie przejmując się tym, że 1 maja był dniem wolnym od pracy i Christa z Rybińskim musieliby materiały dostarczyć do 30 kwietnia, w ciągu 8 dni roboczych. W tym sensie uczciwiej potraktowano osobę zatrudnioną do całego szeregu czynności technicznych: makietowania, opracowania rysunków do chemigrafii i łamania, kontroli odbitek oraz korekty redakcyjnej. Tutaj już nikt cudów nie oczekiwał i termin wyznaczono na 1 czerwca.


Nie udało się dotrzeć do dokumentacji kolejnego etapu, jakim był druk komiksu, dość dosadnie podsumowanego w "Kosmozagadce". Są natomiast umowy z introligatorami. Wynika z nich (przynajmniej teoretycznie), że "Kajtek i Koko w kosmosie" miał być gotowy na 20 sierpnia 1974 r. Kilku introligatowór w ciągu zaledwie 10 dni miało wykonać oprawę (zbieranie, szycie, obcinanie i pakowanie), w partiach po 10 tys. egzemplarzy... "komiksu". Hurra! Zakazane słowo w końcu zostało użyte!


Między kwietniem a sierpniem zaszła też istotna zmiana formalna. Jak wynika z powyższej umowy, gdańska popołudniówka wciąż chowała się za Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, ale przynajmniej odpowiedzialność przeniesiono z niezależnego Zarządu Okręgu, na koło TPD nr 57 przy redakcji "Wieczoru". Żeby było zabawniaj, koło reprezentował nie kto inny, jak dobrze nam znany... Waldemar Slawik, redaktor naczelny gazety. Tak więc w imieniu obu stron tego przedsięwzięcia, czyli TPD i "Wieczoru Wybrzeża", występował jeden człowiek, dogadujący się sam z sobą. Mistrzostwo świata. Teraz dopiero widać, że TPD było w tym układzie figurantem, koniecznym być może ze względów finansowych albo proceduralnych, a może dlatego, że miało odpowiednie dojścia, np. do papieru.

Kiedy już wszystko dopięte zostało na ostatni guzik, redakcji "Wieczoru" pozostało już tylko umiejętnie podsycać napięcie.

"Wieczór" z 17 sierpnia 1974 r. "Nasza redakcja" dołączyła do TPD.

Postscriptum: Kajtek, Koko i kontrola

64-stronicowy zeszyt "Kajtek i Koko w kosmosie" wywołał poruszenie nie tylko wśród najmłodszych czytelników. Pewnego pięknego dnia Nadzwyczajny Inspektor Kaszteli tfu!... Wydział Finansowy Gdańskiego Urzędu Wojewódzkiego przysłał kontrolę do Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego. Kontrolerzy pracowali w dwóch turach: 28–29 października i 4–7 listopada (7 listopada, w rocznicę Rewolucji Październikowej zapewne szczególnie gorliwie), sprawdzając druk tytułów zleconych przez podmioty zewnętrzne. Wydaje się, że powodem urzędniczej dociekliwości było inne wydawnictwo związane z Christą, a mianowicie książeczka Kąpieliska Morskiego Sopot pt. "Sopot, lato. Vademecum ...i nie tylko". "Kosmos" zaś oberwał niejako rykoszetem.

Walka Andrzeja Bajkowskiego, autora "Vademecum", o dodatkowe honorarium i wynikłe z niej kłopoty z urzędem cenzorskim przyciągnęły uwagę kontrolerów.

Kontrolerzy "przyklepali" fikcję jakoby Towarzystwo Przyjaciół Dzieci rzeczywiście było wydawcą "Kosmosu" i przymknęli oko na fakt, że TPD wykonało całą robotę rękoma naczelnego "Wieczoru Wybrzeża" i jego zespołu. Wytknięto natomiast, iż niektórym pracownikom "Wieczoru" zlecano prace, w których wykorzystywali oni swój służbowy dorobek i służbowe zasoby techniczne gazety. Wśród zaleceń pokontrolnych znalazła się wyraźna dyspozycja, by w przyszłości nie zatrudniać pracowników etatowych do prac dodatkowych, ponieważ... wywołuje to niezadowolenie pozostałej części załogi (w domyśle – niezadowolenie finansowe u pominiętych). "A skoro już zatrudniono ludzi, by nie ruszając się z miejsca wykonali swoją pracę na służbowych maszynach, to przynajmniej trzeba było od nich wziąć pokwitowania na te nieszczęsne broszury" – zdają się mówić kontrolerzy.

Czy to już koniec perypetii? Absolutnie nie! Również czynniki centralne pochyliły się z troską nad Kajtkiem i Kokiem. 16 grudnia 1974 roku, kiedy drugie wydanie (czy raczej dodruk) "Kosmosu" trafiało do księgarń, Marian Gregorek, dyrektor Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego, przesłał wszystkie dokumenty "do wiadomości i ewentualnego wykorzystania" Zespołowi Kontroli w koncernie RSW "Prasa – Książka – Ruch".


Dyrektor Gregorek przesłał dokumenty, jak zaznacza, "zgodnie z życzeniem". Może być to po prostu wynik rutynowej prośby o przekazywanie informacji o wynikach wszystkich kontroli w jednostkach RSW, bo trudno przypuszczać, aby ktoś z centrali specjalnie śledził sprawę "Kajtka i Koka w kosmosie". Ale kto wie?

Marian Gregorek (1917–2000), dyrektor Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego w latach 1950–1982.

31 stycznia 1975 r. dokumenty przekierowano do "towarzysza Jakubczaka" bez imienia. Być może to on pozaznaczał w tekście co ciekawsze fragmenty, bezbłędnie zwracając uwagę na kwestię podziału zysków, czy rozbijania prac introligatorskich na osobno płatne partie.

"Uwaga! dwie umowy [nieczytelne] [wydrukowano?] 20 tys. egzemplarzy".

W międzyczasie, 16 stycznia 1975 roku Gdańskie Wydawnictwo Prasowe, podpisem Zastępcy Dyrektora ds. Poligrafii, zadeklarowało Urzędowi Wojewódzkiemu wcielenie w życie wszystkich zaleceń pokontrolnych.

"Niezbędne kroki w celu wyeliminowania".

Zainteresowanie organów kontrolnych komiksami Janusza Christy skończyło się zatem dość bezboleśnie. Przynajmniej na to wskazuje dostępna dziś wiedza. Ale być może kiedyś natkniemy się inne tego typu kwiatki.

Arek z Gdyni

Ulica Mariacka 34 w Gdańsku – miejsce poczęcia "Kajtka i Koka w kosmosie". Jeszcze w 2014 roku na froncie kamienicy wisiało charakterystyczne logo TPD: splecione dłonie dziecka i dorosłego. Obecnie w książce adresowej Towarzystwa brak informacji o jakiejkolwiek reprezentacji w województwie pomorskim.

* * *

Chciałbym podzielić się z Wami kilkoma refleksjami, jakie naszły mnie po lekturze materiału Arka. Przede wszystkim zaimponowało mi tempo, w jakim "Wieczór Wybrzeża" wydał zeszytowego "Kajtka i Koka w kosmosie". Cały proces trwał zaledwie 4 miesiące (przy założeniu, że pierwsze umowy nie były podpisywane post factum), co w porównaniu z kilkuletnim cyklem wydawniczym KAW-u było wynikiem iście wyczynowym. Jednocześnie nie mogę się pozbyć wrażenia, że udało się to wyłącznie dzięki rozmaitym kombinacjom, bez których w socjalizmie nie można było niczego załatwić. W przypadku "Kosmosu" kombinowano z terminami, ze zleceniami i stawkami honorariów, a nawet z określeniem faktycznego wydawcy - byle na papierze z grubsza się zgadzało. Kontrola doskonale o tym wiedziała, a jednak przymykała oko na tę lipę. I całe szczęście.

Szczególnie zaciekawiła mnie wzmianka w protokole pokontrolnym na temat Delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Zdaje się ona wskazywać, że o wielkości nakładu decydowała... cenzura. Całkiem więc możliwe, że to, co podawano w stopkach redakcyjnych tuż obok sygnatury cenzora, stanowiło narzuconą odgórnie maksymalną ilość egzemplarzy - nakład "docelowy", który wcale nie musiał być osiągnięty. Za taką interpretacją przemawiać mogą: [1] zapis w pierwszej umowie brzmiący
"do 100 tys. egzemplarzy", [2] rozbite na części zlecenie dla introligatorów, dające możliwość elastycznego manipulowania ilością i harmonogramem, a także [3] tajemniczy dodruk komiksu w grudniu 1974, niepotwierdzony żadną adnotacją w stopce. Czy zatem legendarne, astronomiczne nakłady komiksów KAW-u, sięgające 300.000 egzemplarzy, nie były tylko cenzorskim zapisem? Kiedyś postaram się rozwikłać tę zagadkę, a tymczasem jeszcze raz gratuluję Arkowi znakomitej śledczo-dziennikarskiej roboty.

Kapral


Stemple cenzury na książeczkach "Tytus, Romek i A'Tomek" z zadekretowanymi nakładami. Źródło: "Komiks i satyra" (strona Wojtka Łowickiego).

piątek, 5 lipca 2019

Błądzić jest rzeczą ludzką

Od premiery "Królewskiej Konnej" minął raptem miesiąc, a na facebooku zdążyliśmy już podlinkować 22 recenzje tego komiksu, z czego tylko dwie negatywne. Ponad 90% recenzentów dosłownie piała z zachwytu i domagała się kolejnych albumów tria Kur-Kiełbus-Bednarczyk. Jednym słowem: sukces! Tymczasem jeszcze kilkanaście lat temu przeciwnicy kontynuacji "Kajka i Kokosza" byli równie liczni, co zwolennicy, a może liczniejsi. Widać to choćby w ankiecie "Czy Kajko i Kokosz powinni być kontynuowani?", przeprowadzonej w 2003 r. na forum śp. Gildii.


Opcja nr 2 wcale nie była taka absurdalna, działo się to bowiem w czasach, gdy Janusz Christa jeszcze żył, choć od lat nie rysował. Szanse na to, że kiedykolwiek sięgnie po piórko i brystol były bliskie zeru, ale jak widać, w fanach wciąż tliła się nadzieja. Po śmierci Christy (2008) wcale nie przybyło zwolenników kontynuacji, szczególnie że wyniki konkursu Egmontu nie napawały optymizmem. Wątek na Gildii co jakiś czas odżywał na krótko i po kilku apatycznych komentarzach zapadał w kolejny sen. Sprawcą jednego z takich przebudzeń był niejaki Spik, zdeklarowany przeciwnik wszelkich następców Mistrza. I tu ciekawostka - otóż nasz informator twierdzi, że pod tym pseudonimem kryje się nie kto inny, jak... No nie, nie możemy Wam tego jeszcze zdradzić, bo i tak byście nie uwierzyli. Przeczytajcie najpierw komentarz, a może sami rozwikłacie tę zagadkę.


Końcowy postulat Spika w jakiejś mierze okazał się proroczy - pół roku później faktycznie uruchomiliśmy blog "Na plasterki" i zaczęliśmy analizować twórczość Janusza Christy pod każdym możliwym kątem. Jedną z naszych pierwszych akcji był pamiętny plebiscyt "KiK c.d.", w którym próbowaliśmy demokratycznie wyłonić nowego rysownika "Kajka i Kokosza". Jednak także i w tej kwestii Spik pozostał nieprzejednany.


Czy domyślacie się kim jest ów tajemniczy malkontent? Możemy Wam przyrzec, że gdy wreszcie zdradzimy jego tożsamość, śmiechu będzie co niemiara. Na Wasze typy czekamy jak zwykle w komentarzach pod postem. Na razie nie będziemy pokazywać odpowiedzi, żeby następnym zgadującym nie psuć zabawy.

* * *
Nie będziemy Was dłużej trzymać w niepewności - tym bardziej, że dostaliśmy już dwie prawidłowe odpowiedzi. Bohaterem dzisiejszej zagadki jest... orkiestra tusz... MACIEK KUR, scenarzysta serii "Kajko i Kokosz: Nowe przygody" i oficjalny następca Janusza Christy. Zwycięzcy naszej zabawy, Radkowi Kochowi z Kaczej Agencji Informacyjnej, gratulujemy refleksu i znajomości tematu (oto tradycyjny uścisk dłoni), a Maćkowi Kurowi odwagi, która pozwoliła mu w porę wycofać się z błędu. Tak trzymać!

środa, 3 lipca 2019

Najciemniej pod latarnią

Nasz ukochany Hegemon, na wpół legendarny założyciel "Na plasterków", dawno przestał udzielać się na blogu, ale wciąż ma w zanadrzu nieliche niespodzianki. Na przykład w ostatnią niedzielę przysłał mi takiego oto MMS-a.


Jest to kompletnie nieznana kalkomania z końca lat 80. lub początku 90. Jakością bije na głowę zestaw odkryty niegdyś przez Wojtka Jamę. Kolory odwzorowane są znakomicie, a przesunięcia dosłownie minimalne. Wymiary obrazka wynoszą ok. 45 x 40 mm. Zapewne na oryginalnym karneciku było więcej postaci, ale tylko Miluś przetrwał do dziś.

A teraz najlepsze: ów cudowny eksponat przez cały czas należał do... Hegemona, a ten po latach odnalazł go u swoich rodziców. Kalkomania przyklejona była do starego klasera ze znaczkami (na zdjęciu poniżej). Niestety, na tym kończy się wiedza na temat znaleziska. Hegemon nijak nie może sobie przypomnieć ani kiedy, ani gdzie kupił kalkomanię. Pamięta tylko, że zawsze wolał zbierać kajkoszki od znaczków i tak mu już zostało.


A może ktoś z Was jest w stanie dorzucić jakieś szczegóły do tego zagadkowego odkrycia? Czekamy na Wasze maile i komentarze.