Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gry planszowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gry planszowe. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 listopada 2020

Tajemniczy drakkar

Jeszcze miesiąc temu okładka albumu "Na wczasach" z 1983 r. znana było tylko w Polsce (tak mi się przynajmniej wydawało). Tymczasem okazuje się, że jej "kopie" od dawna krążą po całej Europie, a nawet poza nią. Na trop tego dziwacznego zjawiska wpadłem jakiś czas temu, kiedy kolega Śmiechosław przysłał mi zdjęcie menu toruńskiej Karczmy Gęsia Szyja. Obrazek jest (mówiąc oględnie) dość podobny do okładki Christy, dlatego początkowo myślałem, że narysował go jakiś polski rysownik. Jednak po szybkim researchu okazało się, że jest to grafika stockowa, zrobiona przez Duńczyka, niejakiego Bo Sechera. Niemal identyczny motyw znalazłem też na pudełku węgierskiej (!) gry planszowej "Vikingdoms" (Królestwa wikingów), zilustrowanej przez Niki Czank z Budapesztu.

A to tylko wierzchołek góry lodowej. Schemat jest masowo powielany na okładkach rozmaitych książeczek dla dzieci, głównie niemieckich. Spośród kilkudziesięciu bardzo podobnych obrazków wyrzuconych przez googla, wybrałem tylko te najbardziej kajkoszowate, tzn. z biało-czerwonym żaglem, drakkarem zwróconym w prawo i kapitanem na dziobie. Najbardziej oryginalna i nowatorska wydaje się ostatnia okładka, ta z tęczowym żaglem :)

Rynek anglosaski również jest tego pełny. Poniżej kilka przykładów z obu stron Atlantyku.

Ten sam oklepany motyw znajdujemy nie tylko na okładkach książek, ale także na opakowaniach gier i zabawek. Poniżej: klocki i dwie planszówki z Niemiec, a dalej po jednej grze z Brazylii oraz Australii.

A teraz trzy podejrzanie podobne okładki gier z Francji, USA i Szwecji. Pierwszą narysował nasz rodak Tomasz Larek i być może dlatego wódz wikingów łudząco przypomina Jarla Björna z "Na wczasach". Ale najciekawsza jest środkowa, na której drakkar ewidentnie płynie na wstecznym biegu (ponoć było to możliwe, ale raczej na rzekach). Jej autorem jest Jarosław Radeckij z Ukrainy.

Chwileczkę, a co z komiksami? Mniej więcej to samo - nieważne czy to komiks groteskowy czy realistyczny; holenderski, francuski czy japoński. W tej pierwszej kategorii, do której należy również "Kajko i Kokosz", udało mi się znaleźć dwa dość wiekowe przykłady, znacznie starsze od "Na wczasach". Są to: "Johan et Pirlouit" Peyo z 1957 r. (seria z magazynu "Spirou", na łamach której narodziły się Smerfy) oraz okładka magazynu "Pilote" z 1966 r.

Podobne obrazki mógłbym wrzucać w nieskończoność, tylko dlaczego jest ich aż tyle? Czy to wynik lenistwa ilustratorów, którzy tylko przerysowują od siebie nawzajem? A może istnieje jakiś archetypiczny wizerunek wikinga na drakkarze, który tak mocno wrósł w naszą kulturę, że od dziesięcioleci wszyscy się do niego odwołują?

Nie byłbym Kapralem, gdybym nie odszukał owego graficznego "wzorca z Sèvres". Zacząłem od komiksu brytyjskiego, jako że wikingowie stanowią istotną część historii Albionu. Oto co udało mi się wygrzebać. Z lewej strony widzimy magazyn "Look and Learn" z 1962 r. z historią o Leifie Erikssonie (rys. Peter Jackson). Następne dwie okładki mają co prawda napisy w językach germańskich, ale są to przedruki brytyjskiego komiksu pt. "Karl the Viking". Seria ta, rysowana przez Dona Lawrence'a (tego od "Storma"), ukazywała się w latach 1960-64 w magazynie "Lion", a potem wielokrotnie wznawiano ją pod innymi tytułami. Dlatego wiking Karl znany jest także jako Rolf (UK 1966), Erik (UK 1969), Halmar (Holandia, 1973) czy wreszcie Prinz Erik (Niemcy 1982).

Na rynku frankofońskim przygody Karla zaczęły się ukazywać w 1963 r. jako "Erik le Viking". Ale znacznie wcześniej, bo już w połowie lat 50., tutejsze periodyki komiksowe drukowały własne historie o wikingach. Prawdopodobnie najstarszą z nich był bezdymkowy "Ragnar" z magazynu "Vaillant" (1955-1969, Eduardo Teixeira Coelho), drugą zaś "Harald" z konkurencyjnego "Tintina" (1956-1967, Fred i Liliane Funcken).

Scenki z drakkarem można też znaleźć w jeszcze starszych zeszycikach typu Piccolo, popularnych w krajach niekojarzących się z komiksami. W Holandii furorę robił strip "Eric de Noorman" (1946-1964, Hans G. Kresse), a w Niemczech "Sigurd" (1953-1960, Hansrudi Wäscher).

Wszystkie te europejskie komiksy w mniejszym lub większym stopniu inspirowane były przedwojenną amerykańską serią "Prince Valiant", stworzoną przez Hala Fostera w 1937 r. i kontunuowaną do dziś przez kolejne pokolenia artystów. Historia ta zaczyna się w czasach arturiańskich, a następnie płynnie przechodzi do epoki normańskich najazdów. To wybitne dzieło, będące jednym z kamieni milowych sztuki komiksowej, już pod koniec lat 30. miało pierwsze zagraniczne przedruki (np. we Włoszech, Danii, Serbii, Brazylii) - a to w formie prasowych stripów, a to albumów czy zeszycików Piccolo.

Tak oto doszliśmy do najstarszej (chyba) wersji naszego ikonicznego drakkara, jaką można zobaczyć na łamach komiksu. Co prawda kocham komiks, ale trudno mi uwierzyć, że gazetowy strip - choćby i najlepszy - stał się źródłem stereotypu, który przetrwał niemal sto lat. Znacznie bardziej prawdopodobnym tropem wydaje się film, o którym już towarzysz Lenin mawiał, że jest najważniejszą ze sztuk. Pójdźmy tym śladem...

Naszym domniemanym "pacjentem zero" mogła być np. ekranizacja "Prince'a Valianta" z 1954 (w Polsce wyświetlana jako "Niezłomny wiking")... ale na pewno nim nie jest, bo akcja tego filmu rozgrywała się w czasach arturiańskich i drakkara w ogóle tam nie pokazali. Wielka międzynarodowa kariera wikingów zaczęła się dopiero kilka lat później od trzech innych filmów: "The Vikings" z 1958 (Wikingowie), "The Long Ships" z 1964 (Długie łodzie Wikingów) i "Erik il vichingo" z 1965 (nie wyświetlany w Polsce). No i tu mamy 100% trafień, spójrzcie tylko na plakaty.

Okazuje się jednak, że nie były to najstarsze filmy o wikingach. Pierwszą taką hollywoodzką superprodukcję nakręcono aż 30 lat wcześniej, w roku 1928. Był to film niemy, kolorowy (!), nosił tytuł "The Viking" i zaczynał się od drakkara z biało-czerwonym żaglem (kadr po prawej). Czyżby w końcu udało nam się odnaleźć mityczny prawzorzec długiej łodzi wikingów? Oczywiście, że nie.

Jeszcze wcześniej, zanim film zawładnął zbiorową wyobraźnią, tę samą rolę odgrywała ilustracja prasowa. Wikingowie byli tu także obecni... od dawna... a nawet od bardzo dawna. Poniżej dwie ryciny przedstawiające normańskie okręty - pierwsza z roku 1889, druga z 1907. Wizerunki te znacznie się od siebie różnią, choć oba są bardzo charakterystyczne dla swoich dekad. I tu pojawia się pytanie: co takiego stało się pomiędzy rokiem 1889 i 1907, że gazetowi rysownicy przerzucili się z niezgrabnych, pękatych okrętów na obowiązujące do dziś smukłe łodzie z pasiastymi żaglami?

Na trop tego przełomowego wydarzenia naprowadziło mnie kilka ilustracji, zaskakująco do siebie podobnych i przedstawiających... spotkanie drakkara z parowcem. Ryciny pochodzą z roku 1893, obraz z 1898, a uwieczniona na nich nieprawdopodobna sytuacja faktycznie miała miejsce w czerwcu 1893 r. na Oceanie Atlantyckim u wybrzeży Ameryki Północnej.

By wyjaśnić zagadkę średniowiecznych podróżników w czasie, musimy cofnąć się aż do roku 1879, kiedy to w Norwegii odkryto tzw. łódź z Gokstad. Był to znakomicie zachowany drakkar, ukryty w pogrzebowym kurhanie z IX wieku. Wcześniej nikt tak naprawdę nie wiedział jak wyglądały łodzie wikingów, dlatego w czasach wiktoriańskich ilustratorzy musieli wzorować się na źródłach średniowiecznych (np. na tkaninie z Bayeux), a te - jak się okazało - były mało precyzyjne.

Łódź z Gokstad stała się wielką archeologiczną sensacją tamtych czasów. Z inicjatywy norweskiego Towarzystwa Ochrony Zabytków, drakkar został przewieziony do Uniwersytetu w Christianii (dawna nazwa stolicy), a po odrestaurowaniu udostępniony publiczności. Do dziś można go podziwiać we wzniesionej specjalnie dla niego hali wystawowej w Oslo.

Równocześnie z pracami konserwacyjnymi, w stoczni Rødsverven rozpoczęto budowę w pełni sprawnej repliki statku. Na taki pomysł wpadł kapitan Magnus Andersen, zamierzając udowodnić, iż wiking Leif Eriksson naprawdę mógł dopłynąć drakkarem do Ameryki. Replika, ochrzczona oryginalnym imieniem "Viking", miała reprezentować Norwegię (wtedy jeszcze zależną od Szwecji) na Wystawie Światowej w Chicago w 1893 r. Smaczku sprawie dodawał fakt, że tamta edycja wystawy miała upamiętnić 400-lecie odkrycia Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. W Norwegii zorganizowano ogólnonarodową kwestę, dzięki czemu udało się na czas ukończyć budowę. 30 kwietnia kapitan Andersen wraz z 11-osobową załogą (wybraną spośród 280 ochotników) wyruszył z Bergen i po przepłynięciu 3000 mil w ciągu zaledwie 27 dni zameldował się najpierw w New Haven w stanie Cennecticut, potem w Nowym Jorku, a następnie Kanałem Erie dotarł do Chicago.

Wizyta norweskiego drakkara wywołała w USA prawdziwą wikingomanię. Gdziekolwiek łódź się pojawiała, witały ją wiwatujące tłumy, fajerwerki, salwy i honorowe eskorty parostatków (to właśnie je widzieliśmy na ilustracjach z 1893 r.). Kapitan Andersen twierdził nawet, że w amerykańskiej prasie ukazało się 30.000 (!) artykułów na ten temat. Dziś o "Vikingu" mało kto już pamięta, ale to właśnie ten statek, z biało-czerwonym żaglem, smoczym łbem na dziobie i ozdobnym ogonem na rufie, funkcjonuje w naszej zbiorowej pamięci jako wzór normańskiego drakkara.

Najzabawniejsze jest jednak to, że prawdziwa łódź z Gokstad (na zdjęciu z lewej) nie miała ani łba, ani ogona (na zdjęciu z prawej), ani nawet jakichkolwiek śladów, świadczących o takich ozdobach. Nie miała również żagla - zachowały się jedynie strzępy jakiejś wełnianej tkaniny w paski, które równie dobrze mogły być czymś zupełnie innym. Wszystkie te najbardziej charakterystyczne i rozpoznawalne atrybuty drakkara, w tym złotego smoka niczym z chińskiej knajpy, dodał... kapitan Magnus Andersen, żeby zrobić większe wrażenie na Amerykanach. I jego plan się powiódł, bo od ponad 120 lat właśnie te trzy nieautentyczne elementy są najchętniej kopiowane (zapewne nieświadomie) przez całe pokolenia grafików, malarzy i filmowców z całego świata. A jednym z nich był nasz ukochany Janusz Christa.

* * *

Post dedykuję Marcinowi i Pawłowi, moim kumplom z podstawówki, z którymi tuż przed pandemią zjadłem w Oslo wieloryba. No, może nie całego, ale i tak poczuliśmy się jak prawdziwi wikingowie.

czwartek, 23 kwietnia 2020

W maju zagramy w karciankę!

Przed miesiącem zapowiadaliśmy nową grę karcianą z Kajkiem i Kokoszem, a dziś dostaliśmy od Egmontu zdjęcie gotowego produktu i oficjalną informację prasową. Gra trafi do dystrybucji na początku maja.


KAJKO I KOKOSZ teraz w wersji kieszonkowej jako gra karciana.

Bohaterowie komiksów "Kajko i Kokosz" znani są już dwóm pokoleniom Polaków. Ich przygody czytane są zarówno przez dzieci, jak i rodziców. Gra karciana "Kajko i Kokosz – Szkoła latania" nawiązuje do tej najpopularniejszej polskiej serii komiksowej.

Pole, las, woda, wieś… nadszedł czas – miotło nieś!
A może wolisz polecieć magicznym kufrem?

Zasady karcianki są niezwykle proste.
Zagraj karty, wykorzystaj siłę swoich postaci i pokonaj rywali!
Wygra gracz, który na koniec gry będzie mieć najmniej punktów karnych.

Gra ma dwa warianty zasad, dzięki czemu świetnie sprawdzi się zarówno w gronie 7-latkow, jak i starszych graczy. "Szkoła latania" w wersji karcianej dostarczy wiele frajdy nie tylko fanom komiksu.

Gra karciana dla 2–6 graczy od 7. roku życia.

Gra została wydana przez Egmont Polska w serii Gry do plecaka. Pozostałe tytuły serii to: "Ubongo", "Pędzące żółwie", "Lato z komarami" i "Szybkie bańki" wydane w 2019 roku oraz "Łap za słówka", gra która także jest nowością 2020.

sobota, 28 marca 2020

Szkoła latania - gra karciana

Tego się chyba nikt nie spodziewał. Egmont zamierza wydać kolejną grę karcianą z serii "Kajko i Kokosz" - tym razem będzie to "Szkoła latania". Zapowiedź pojawiła się właśnie na stronie sklepu TaniaKsiazka.pl. Oto opis wydawcy:

Najnowsza gra z bohaterami kultowego komiksu Kajko i Kokosz!

Pole, las, woda, wieś… nadszedł czas – miotło nieś! A może wolisz polecieć magicznym kufrem? Zagraj karty, wykorzystaj siłę swoich postaci i pokonaj rywali. "Szkoła latania" w wersji karcianej dostarczy wiele frajdy nie tylko fanom komiksu. Gra ma dwa warianty zasad, dzięki czemu świetnie sprawdzi się zarówno w gronie 7-latków, jak i starszych graczy.


Autorem gry jest Reiner Knizia, a więc znów będzie to przeróbka gotowego produktu. Gra ma się pojawić w sprzedaży 29 kwietnia. Trzymajmy kciuki, żeby udało się dotrzymać tego terminu! Cena okładkowa 34,99 zł.

środa, 11 grudnia 2019

Gdzie jest chata Łamignata?

Czy kiedyś zastanawialiście się w którą stronę trzeba pójść, żeby z grodu Mirmiła trafić do chatki Jagi? W lewo czy w prawo, gościńcem czy przez las wokół jeziora? No cóż, autor nie zostawił nam wielu wskazówek. W jego czasach dodawanie map do książek fantasy i komiksów nie było jeszcze w modzie, zwłaszcza po tej stronie Żelaznej Kurtyny. A nawet gdyby było, to Christa i tak nigdy nie przywiązywał wagi do detali, o czym boleśnie przekonał się Arek Florek, próbując poskładać do kupy całe uniwersum "Kajka i Kokosza".

Żeby odtworzyć choć fragment topografii Mirmiłowa i jego okolic, dobrze byłoby oprzeć się na czymś ewidentnym, ikonicznym. A cóż może być bardziej ikonicznego od pierwszego kadru "Szkoły latania" (1975)? No wiecie, tego z chatką Jagi, drzewem, jeziorem i Mirmiłowem w tle. Dokładnie ten sam widoczek Christa powtórzył w swoim słynnym wzorniku z 1979 r., nadając mu w ten sposób atrybut nienaruszalności.


Pejzażyk tak zapadł wszystkim w pamięć, że do dziś jest najchętniej kopiowanym ujęciem z całej serii o Kajku i Kokoszu. Można go znaleźć w komiksowych kontynuacjach, fanartach, grach, a nawet w filmie. W 1990 r. animatorzy z Bielska-Białej przerysowali landszafcik toczka w toczkę, ale filmu nie ukończyli. To samo, tylko w wersji nocnej, namalował niedawno Michał Latański, co mogliśmy podziwiać na profilu Fundacji "Kreska" (2018).


Twórcy gier komputerowych także starali się być wierni kanonowi. Tak było w "Twierdzy czarnoksiężnika" Dominika Dagiela (2011, koniecznie kliknijcie w rysunek) i w "Go All Out" firmy Blue Sunset Games (2018).


Wytycznych Christy trzymali się także rysownicy komiksów, przynajmniej niektórzy. Zarówno w fanowskim "Mistrzu retoryki" Jarosława Ejsymonta (2007), jak i w oficjalnej historyjce "Łamignat: Szkoła zbójowania" Piotra Bednarczyka ("Obłęd Hegemona" 2016) Mirmiłowo wciąż jest na swoim miejscu, po drugiej stronie jeziora.


Ale już w następnym tomie "Nowych przygód" pt. "Łamignat Straszliwy" gród wyparował. Nie ma go ani w tytułowej historyjce Piotra Bednarczyka o Łamignacie, ani w szorcie Tomka Samojlika "Miluś: Instytut Badania Smoków".


Nie ma go również w najnowszej odsłonie serii, tj. w "Królewskiej Konnej" z rysunkami Sławka Kiełbusa. Być może autorzy "Nowych przygód" nie wzorowali się na kanonicznym kadrze ze "Szkoły latania", ale np. na "Wojach Mirmiła" (1974-1975).


Sęk w tym, że Mirmiłowo z "Wojów" i ze "Szkoły latania" to są dwie różne budowle. Wyglądają kompletnie inaczej, mają inną konstrukcję, a więc między tymi dwoma komiksami musiało coś się wydarzyć i gród został zbudowany od nowa, zapewne w innym miejscu - dlatego "nagle" mógł wyrosnąć wprost za plecami chatki Jagi.


A teraz najlepsze: otóż we wszystkich komiksach Christy Mirmiłowo tylko RAZ pojawia się na tle chatki Jagi - właśnie w tym jednym, jedynym kadrze ze "Szkoły latania", od którego zaczęliśmy nasze dywagacje. Potem w niewyjaśniony sposób gród znika z drugiego brzegu jeziora, a w jego miejsce wyrasta jednolita ściana lasu. Słowo zbójcerza, możecie sami sprawdzić w albumach.

"Skarby Mimriła" 1980"Festiwal czerownic" 1982

Mirmiłowa próżno też szukać na planszy z gry komputerowej, namalowanej przez Christę w 1994 r. Pojawia się natomiast na milicyjnych puzzlach z 1987 r., tyle że w zupełnie innym miejscu, tuż obok chatki Jagi.


Sami widzicie, że Christa miał w nosie takie drobiazgi jak geografia. Aż dziw bierze, że nie gubił się w drodze do sklepu albo na swoich ulubionych mazurskich rejsach. A może sprawę teleportującego się Mirmiłowa da się jakoś racjonalnie wyjaśnić? Może to wcale nie Mirmiłowo zmieniało lokalizację, tylko... chatka Jagi? Jako inżynier budownictwa mogę Wam zdradzić, że taka chatka to obiekt tymczasowy, niezwiązany trwale z gruntem, o lekkiej konstrukcji szkieletowej (tzn. szkielet z patyków, wypełnienie z wikliny). Tego typu obiekty są łatwopalne i często ulegają katastrofom budowlanym, co widać na załączonych obrazkach.

"Złoty puchar" 1972-1973"Szkoła latania" 1975

A jeśli tak, to co stało na przeszkodzie, żeby chatkę za każdym razem odbudowywać w innym miejscu? Raz w zatoczce z widokiem na gród, a raz w zatoczce z widokiem na las. Wystarczyło znaleźć odpowiedni pieniek na fundament.

Sami widzicie, że przy tak niejasnych i skąpych informacjach narysowanie mapki Mirmiłowa wydaje się niewykonalne. A jednak twórcy gier próbowali podjąć to wyzwanie, z bardzo różnym zresztą skutkiem. Pierwszą taką mapkę zamieszczono w dwóch bijatykach z serii "Kajko i Kokosz" firmy Play: "Szkoła latania" (2005) i "Cudowny lek" (2006). Obie wersje mapki różniły się tylko tym, że na drugiej dorzucono twierdzę Ramparama (prawy górny róg). Poza twierdzą znajduje się tu tylko Mirmiłowo (na dole) i Szkoła latania (pośrodku u góry). Chatki Jagi ani warowni zbójcerzy nie zaznaczono, bo nie występowały w grach.


Zajrzyjmy teraz do dwóch gier planszowych "Kajko i Kokosz" Egmontu: "Wielki wyścig" (2009) i "Wyprawa śmiałków" (2010). Na pierwszej planszy widzimy samo Mirmiłowo, otoczone kilkoma losowo rozłożonymi modułami terenu, z jakimiś bajorkami, krzakami itp. Druga plansza jest nieco ciekawsza, przedstawia bowiem kilka ważnych obiektów (od dołu w prawo: Mirmiłowo, chatka Jagi, jaskinia Dziada Borowego, warownia zbójcerzy, Jamsborg, gród Wojmiła), ale nie wiadomo czemu położonych nad tym samym super-jeziorem. Czyżby potop? Tak czy owak, pożytek z tych map żaden, idziemy więc szukać dalej.


I wreszcie jest! Mapa jak się patrzy. Znalazłem ją w grze przygodowej "Twierdza czarnoksiężnika" (2011), a od twórcy gry, Dominika Dagiela dostałem obrazek w wysokiej rozdzielczości. No i co Wy na to? Mamy tu chyba wszystko co trzeba i tam gdzie trzeba: Mirmiłowo, chatkę Jagi (przepisowo, na drugim brzegu jeziora), warownię, a nawet przydrożną karczmę.


Zostawiam Was teraz, byście pokontemplowali to wiekopomne odkrycie, a sam pędzę sprawdzać albumy czy wszystko się zgadza. Może uda mi się znaleźć jakieś smakowite błędy w mapce i znów będzie o czym pisać? Trzymajcie kciuki.