Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gire. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gire. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 lutego 2020

Wakacyjne shanty z Milusiem

Niedawno dostałem od naszego czytelnika arcyciekawy materiał na temat milicyjnych puzzli z Milusiem. Zanim go Wam przedstawię, proponuję lekturę pewnego zaginionego posta, napisanego w 2013 roku przez Łamignata. Tekst nigdy nie został dokończony, bo w międzyczasie wpadłem na pewne nieoczekiwane tropy i nie bardzo wiedzieliśmy jak z tego wybrnąć. Trzy lata później Hegemon zaczął intensywnie drążyć ten sam temat, dotarł nawet do wydawnictwa Trefl i wyciągnął stamtąd absolutnie unikalne materiały reklamowe z lat 90. Poniższy post jest jakby wypadkową poszukiwań całej naszej trójki.

* * *

1. ŁAMIGNAT

Kolega Jaszczu (czyli znany rysownik Piotr Nowacki) zadał nam ostatnio takie pytanie:
Jak potoczyłaby się kariera Mistrza Christy, gdyby przyszło mu zyć i tworzyć te kilkadziesiąt lat później (powiedzmy, że miałby dziś 40 lat)? Może to dobry temat na artykuł? :)
Temat może i dobry, ale spróbuję nieco zmodyfikować to pytanie: czy zastanawialiście się kiedyś, jak potoczyłaby się kariera Janusza Christy, gdyby urodził się po przeciwnej stronie żelaznej kurtyny? Czy nadal by rysował, a jego prace znane byłyby na całym świecie? Od dzisiaj nie musicie poruszać się jedynie w sferze domysłów. Gdyby urodził się np. w Holandii nazywałby się Jan Van Haasteren i wyglądałby tak:

Jan Van Haasteren w swojej pracowni w Bergen
(fot. Robin Schouten)
Janusz Christa w swojej pracowni w Sopocie
(fot. Paweł Sikora)

Obu rysowników łączy nie tylko fizyczne podobieństwo, wiek (Haasteren jest tylko dwa lata młodszy od Christy) i zbliżony styl rysowania, ale przede wszystkim... puzzle!

Haasteren był rysownikiem u Disneya, pracował także jako grafik w wytwórni filmów animowanych. Ma na koncie wiele komiksów gazetowych do scenariuszy różnych autorów, jednak żadna ze stworzonych przez niego postaci ani serii komiksowych nie zdobyła międzynarodowej sławy. Jego najpopularniejszym bohaterem jest Baron van Tast, który narodził się na łamach magazynu "Pep" w 1972 r. Był to komiks purnonsensowy, więc widoczny poniżej gigantyczny kwiatek niekoniecznie musiał być wynikiem działania eliksiru wzrostu.


Przełom w karierze Holendra nastąpił w roku 1980, kiedy to rozpoczął współpracę z firmą Jumbo, potentatem na rynku gier planszowych i puzzli. Rysowane przez Haasterena puzzle, charakteryzujące się sporym zagęszczeniem postaci i sytuacji, stały się hitem na całym świecie. Obecnie 40% katalogu produktów Jumbo stanowią układanki narysowane przez Haasterena.


W połowie lat 80. w naszym kraju pojawiły się pirackie reprodukcje ilustracji z puzzli autorstwa Jana Van Haasterena. Poniższy plakat można było kupić między innymi w Sopocie. Być może jeden egzemplarz trafił w ręce Christy.

Olimpiada - pierwszy projekt puzzli stworzony przez Jana Van Haasterena dla firmy Jumbo

Wiele wskazuje na to, że firma Trefl chciała skopiować ten pomysł i powtórzyć na naszym rynku sukces komercyjny holenderskiego Jumbo. W tym celu nawiązała współpracę z Januszem Christą, który jak wiemy stworzył dla niej kilkanaście projektów puzzli. Pierwsza układanka autorstwa Christy powstała na zamówienie Milicji Obywatelskiej, razem z dwoma kalendarzami, jako część kampanii promującej wśród dzieci zasady ruchu drogowego.


Wspaniała panorama Mirmiłowa przypomina trochę puzzle holenderskiego artysty, ale dopiero dwa ostatnie projekty, jakie Christa wykonał dla Trefla, tj. "Wakacje" i "Szanty", utrzymane są w duchu typowym dla prac Van Haasterena. Na uwagę zasługuje jeszcze jeden drobny szczegół - otóż Holender na wszystkich swoich puzzlach umieszcza "podpis" w postaci płetwy rekina, a jeśli uważnie się przyjrzeć, ten sam element można znaleźć w "Wakacjach" Janusza Christy. Czy to symboliczny hołd dla kolegi zza żelaznej kurtyny?


Szkoda, że Trefl już nie wznawia zaprojektowanych przez Christę układanek, ale jednocześnie cieszy fakt, że również puzzlową pałeczkę przejął po mistrzu jego następca - Sławek Kiełbus.

2. KAPRAL

W tym momencie ja (czyli Kapral) wyciągnąłem z archiwum dwie ilustracje Christy do konkursu dziecięcego "Wieczoru Wybrzeża". Powstały one w roku 1960, czyli dokładnie 20 lat wcześniej niż Jan Van Haasteren zaczął rysować swoje arcyskomplikowane puzzle dla Jumbo.

"Wieczór Wybrzeża", rys. Janusz Christa

Oczywiście nie twierdzę, że to Haasteren ściągnął pomysł od Christy, tylko że Christa już wcześniej musiał to gdzieś podpatrzyć. A ponieważ na przełomie lat 50./60. spora część jego pomysłów miała źródło we francuskim tygodniku "Vaillant", zapewne i tym razem tak było. Mój kolekcjonerski nos podpowiada mi, że chodziło o rysunki Jeana Cézarda, a najpewniej ten widoczny poniżej, pochodzący z oprawionego przez Christę rocznika "Vaillanta" (1958). Zresztą wszyscy polscy komiksiarze wzorowali się wtedy na tym jednym jedynym magazynie, toteż nie dziwota, że i Papcio Chmiel skopiował szkolną scenkę Cézarda (zwróćcie uwagę na ulice wokół szkoły), co prawda w wersji trochę zubożonej, ale za to z dymkami.

"Vaillant", rys. Jean Cézard"Świat Młodych", rys. Papcio Chmiel

Wiele lat później (1984) podejrzanie podobną, choć jeszcze uboższą ilustrację narysowała Szarlota Pawel. Z tym, że raczej nie wzorowała się na oryginalnej wersji z "Vaillanta", ale na podróbie wykonanej przez jej mentora, Papcia Chmiela. Obok widzimy zagadkę obrazkową innego polskiego komiksiarza, Jerzego Wróblewskiego (1968) - jedną z wielu, jakie narysował dla "Dziennika Wieczornego". Na tej konkretnej ilustracji trzeba było znaleźć groźnych braci Slim.

"Świat Młodych", rys. Szarlota Pawel"Dzienik Wieczorny", rys. Jerzy Wróblewski

Westernowa tematyka tej zgadywanki sugeruje, że Wróblewski czerpał inspirację skądinąd. Stawiam na Gire'a, który uwielbiał wrzucać tego typu zbiorowe sceny do swojego komiksu "Kam et Rah les terribles" (1955-1964), a redakcja "Vaillanta" często zlecała mu wykonanie atrakcyjnych okolicznościowych obrazków, po brzegi wypełnionych postaciami.

"Vaillant" i "Pif Poche", rys. Eugène Gire

Prasa w latach 60. pełna była takich rysunków, a ich tematyka obracała się wokół modnych wówczas wśród młodzieży motywów. Poniżej widzimy prace Hannesa Hegena z NRD-owskiego komiksu "Mosaik" oraz Gwidona Miklaszewskiego z "Płomyczka". Nietrudno zauważyć podobieństwo tych rysunków do puzzli Janusza Christy - odpowiednio "Shantów" i "Wakacji".

"Mosaik", rys. Hannes Hegen"Płomyczek", rys. Gwidon Miklaszewski

3. HEGEMON

Skoro wiemy już, że pomysł na układanki ściągnięty został po części z Jana Van Haasterena, a po części z "Vaillanta", czas na rozwikłanie ostatniej zagadki, jaką jest... producent puzzli Janusza Christy. Sprawa wcale nie jest oczywista, bo na najstarszych pudełkach z końca lat 80. widnieją nazwy rozmaitych wydawców: Trefl, Scangraph, Sibui, Arsis, Intertour, Chevalier czy Elektrospółdzielnia. Możecie to prześledzić na przykładzie "Shantów", które w tamtym czasie miały aż trzy różne wersje, nie licząc późniejszych wznowień z lat 90.


Wszystkie te wczesne układanki łączy jeden wspólny element, a jest nim charakterystyczny karciano-puzzlowy znaczek, będący pierwszą wersją logo Trefla. Widać go na puzzlach milicyjnych (obok nazwy agencji reklamowo-wydawniczej Scangraph), jak i na czterech wzorach sygnowanych przez firmę Sibui. Zdaniem Łamignata świadczy to o tym, iż faktycznym producentem wszystkich układanek był gdyński Trefl, a pozostałe wymienione na pudełkach firmy były tylko jego kooperantami. Research Hegemona w pełni potwierdził tę tezę.


Trefl założony został w 1985 r. przez Kazimierza Wierzbickiego, z którym Janusz Christa utrzymywał bliskie kontakty. Według jednej z anegdot, jakimi rysownik zwykł raczyć swoich rozmówców, pierwsze swoje puzzle "pan Kazio" wycinał wraz bratem nożyczkami w garażu. Historia ta jest kompletnie nieprawdopodobna, ale dobrze oddaje pionierskiego ducha biznesu lat 80. Początkowo rzeczywiście Trefl nie miał własnej poligrafii, dlatego musiał zlecać offsetowe wydruki puzzli i opakowań kooperantom (przedsiębiorstwom polonijnym lub spółdzielniom), a potem sam naklejał je na tekturę i nacinał wykrojnikami.

Pieczątka na pudełku puzzli "milicyjnych".

W roku 1990 stare logo Trefla zastąpione zostało nowym, firma dorobiła się własnej drukarni i podpisy tajemniczych kooperantów zniknęły z pudełek. Puzzle "à la Jan Van Haasteren" przez ponad 10 lat były prawdziwym hitem, a "Shanty" i "Wakacje" wielokrotnie wznawiano w rozmaitych opakowaniach. Niebawem na blogu ukaże sie zaktualizowana wersja czeklisty z nowymi zdjęciami z kolekcji Hegemona (część z nich zobaczyć możecie w dzisiejszym poście).


Najlepiej sprzedającymi się puzlami Christy były zapewne "Shanty". Miały największą ilość wznowień i figurowały w ofercie firmy aż do 2001 r. (ostatnia wersja składała się z 500 elementów, zamiast tradycyjnych 600). Rysownik twierdził, że swoją sławę zawdzięczały telewizji, o czym barwnie opowiadał w "Wyznaniach spisanych":
Kiedyś jedne nawet w "Tele-Expressie" pokazali. To były "Shanty". Napisał do telewizji jakiś facet oburzony: "takie świństwa i to ma być dla dzieci?" A tam była tylko jedna taka scena: stoi fregata pod żaglami w porcie i między dwoma masztami rozpięty jest hamak, a w nim… można się tylko domyślać co ta para robi. Widać tylko tyłek i nogi uniesione. Synek tego faceta pytał co to jest, a ten nie wiedział jak ma dziecku wytłumaczyć. Jak to co robią? Marynarzy.
Natomiast "Wakacje" ukazały się w dwóch wersjach kolorystycznych, bo... oryginalny blaudruk Christy zaginął. W katalogu z 1994 r. widzimy już wersję z nowym kolorem, którego autorami byli graficy Trefla. Wyszło to niestety fatalnie i kompletnie zeszpeciło cały rysunek.

Katalog Trefla z 2001 r.Katalog Trefla z 1994 r.

I tym niezbyt optymistycznym akcentem kończymy nasz dzisiejszy post, poskładany jak puzzle z kilku starych, niedokończonych artykułów. W najbliższych dniach wrócimy jeszcze do tego temetu, więc oczywiście zostańcie z nami i nie regulujcie odbiorników.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Kukuryku!

W lutym 1957 r. zaczął się ukazywać ogólnopolski tygodnik dla młodzieży pt. "Przygoda". Wydawcą była Rada Zakładowa "Życia Warszawy" i Rada Robotniczej Drukarni RSW "Prasa". Brzmi to strasznie i w środku też było strasznie. Strona tytułowa pisemka została wprawdzie skopiowana z "Vaillanta", ale na tym kończyły się podobieństwa z francuskim pierwowzorem. Przede wszystkim w "Przygodzie" było bez porównania mniej komiksów, za to więcej publicystyki i opowiadań. Zapewne dlatego, że zespół redakcyjny (pracownicy "ŻW") zarabiał na wierszówce.


Formułą magazyn przypominał ukazujące się wcześniej gazetki "Nowy Świat Przygód" i "Świat Przygód", ale przebijał je (byle)jakością komiksów. W poprzednich pisemkach przynajmniej starano się naśladować zachodnich komiksiarzy, a tutaj nikt sobie takimi głupstwami głowy nie zaprzątał. Weźmy choćby nowy odpowiednik "Placida i Muzo" pt. "Fik i Mik" (oba powyżej), przy którym odcinki "Pikusia i Mikusia" kalkowane w "Świecie Przygód" wydają się arcydziełem.

Żeby nie być gołosłownym - w tym czasie, tj. na początku 1957 r. komiksy z "Vaillanta" wyglądały tak:


A krajowe komiksy w "Przygodzie" - tak:

Plansze pochodzą ze strony Tomasza Goryckiego "Tytus de ZOO"

Widać, że nasi ilustratorzy nie zajrzeli nawet do "Vaillanta", chociaż był dostępny w KMPiK-ach. A jeśli już zaglądali, to na pewno z politowaniem i wyższością. Jednak polskim czytelnikom, którzy od 1949 r. byli na komiksowym głodzie, rysunkowo-scenariuszowa słabizna nie przeszkadzała. Nie przeszkadzał im też podłej jakości papier i druk. "Przygoda" od pierwszego numeru miała liczną rzeszę fanów, a 60-tysięczny nakład rozchodził się w mgnieniu oka. Pisemko przetrwało 98 numerów (1957-58), po czym na skutek odgórnej krytyki i nagonki w prasie zostało zamknięte za rzekomo szkodliwy wpływ na młodzież (czytaj: skończyła się gomułkowska odwilż). Zainteresowanych tematem odsyłamy do bibliografii na końcu posta.

Na tle takiej mizerii młody Christa nie musiał odczuwać żadnych kompleksów. Od dziecka obcował z komiksami, doskonale rozumiał ich język i (co najważniejsze) potrafił już nieźle się nim posługiwać. Brakowało mu "tylko" wykształcenia plastycznego i dorobku. Całe jego komiksowe portfolio składało się wówczas z amatorskich historyjek w dwóch zeszytach w kratkę, jednego stripa bez tekstu pt. "Kichaś" w "Wieczorze Wybrzeża" i prakomiksu "Opowieść o Armstrongu" w "Jazzie". Za to tupetu miał pod dostatkiem. Z pewnością pamiętacie jego słynną anegdotę o Szwedzie; przytoczymy ją tu w wersji z "Wyznań spisanych":
Żeby się dostać do "Przygody" napisałem do nich list i podałem się za starego reemigranta ze Szwecji, który tam rysował komiksy. A ja miałem wtedy 23 lata. Najpierw wysłałem im plansze czarno-białe, ale jak zażyczyli sobie kolorów, była wielka draka. Wtedy się robiło każdy kolor osobno, na oddzielnych planszach. Ja nie miałem zielonego pojęcia o co w tym chodziło.
- No więc niech pan przyjedzie do nas, zapłacimy za bilet, za hotel.
Kurczę, jak zobaczą moją gębę, to się zorientują, że z tą reemigracją to wielka lipa. No, ale już zdążyli chyba dwa odcinki wydrukować i podobno, nie chwaląc się, spodobały się. Kiedy wszystko się wydało, to się tylko obśmiali i przyjęli za dobrą monetę:
- Ma pan talent, dobra jest. Niech pan ciągnie dalej.

W mistyfikacji mogło pomóc Chriście jego egzotycznie brzmiące nazwisko. Inni rysownicy, o swojskich personaliach, nie mieli już tyle szczęścia. Adam Rusek w "Arenie Komiks" napisał:
Wśród odrzuconych znaleźli się np. doświadczony wrocławski rysownik Andrzej Celarek, Wiesław Fuglewicz (znany później rysownik satyryczny), Eugeniusz Koczorowski (jak Christa, z Sopotu, wielbiciel tematyki morskiej) i... szesnastolatek z Inowrocławia Jerzy Wróblewski.

Redakcja "Przygody" zaczęła publikować Christę już od 5. numeru, tj. od 15 marca 1957 r. Dla sopockiego rysownika "Kuku Ryku" był pierwszym komiksem autorskim, pierwszym komiksem humorystycznym i w ogóle pierwszym prawdziwym komiksem. Dlatego nie należy się tu doszukiwać precyzji i finezji, z których zasłynął chociażby w "Relaksie". Przygody Kuka i Ryka były proste jak konstrukcja cepa, rysunki szybkie i dynamiczne, a żarty mało wyszukane. Już sam początek dawał niezły "przedsmak" przyszłych atrakcji:


Kolejne gagi utrzymywały mniej więcej ten sam poziom: drażnienie zwierząt, rzucanie kotletami, walenie młotem w łeb itp. Plansze "Kuku Ryku" przypominały swoją chaotyczną kompozycją komiks "Les Avatars d'A.Bâbord" Gire'a, zwłaszcza na początku serii. W końcowych odcinkach Christa zaczął się już trzymać prostokątnych kadrów w stylu Arnala, co stało się nawet jego znakiem firmowym.


Zarówno Gire, jak i Arnal mieli sympatyczny zwyczaj rozpoczynania każdego odcinka od innej winietki. Absolutne mistrzostwo w tej zabawie osiągnął Gire w serii "La pension Radicelle". Christa przejął od nich tę pracochłonną manierę, ale tylko na potrzeby tej jednej serii. W następnych swoich komiksach nie miał na to ani czasu, ani miejsca.


Jednoplanszówki z Kukiem i Rykiem ukazywały się w "Przygodzie" bardzo nieregularnie. Christa równocześnie rysował kilka innych, realistycznych komiksów: "Opowieść o Armstrongu" dla "Jazzu", "Skarby starego zamczyska" dla "Głosu Wybrzeża" i "Koraka syna Tarzana" dla "Nowej Wsi". Ostatni, 11. odcinek "Kuku Ryku" pojawił się 26 czerwca 1958 r., czyli dwa tygodnie po premierze "Jacka O'Key" w "Wieczorze Wybrzeża". I to był największy plus tej historyjki. Publikacja w ogólnopolskiej "Przygodzie" otworzyła przed Christą drzwi do innych gazet, dając mu niesamowity impuls do dalszej kariery. Gdyby nie "Kuku Ryku", pewnie nigdy nie powstałyby przygody "Kajka i Kokosza", a już na pewno nie byłoby "Kakaryki", zbója Makarego oraz "Gucka i Rocha".

W albumie "Kajtek, Koko i inni" Egmont przedrukował odcinki 6-11. Pierwsza piątka, w której Christa zastosował szarości, dopiero niedawno została zrekonstruowana przez Łamignata, na podstawie materiałów gazetowych. Miejmy nadzieję, że znajdziemy je kiedyś w wydaniu uzupełnionym. Oto pełna lista epizodów:
  1. nr 5/1957 (15.III) - dłubanie w nosie,
  2. nr 19/1957 (21.VI) - prezent,
  3. nr 20/1957 (28.VI) - piłka nożna,
  4. nr 27/1957 (16.VIII) - ogród zoologiczny,
  5. nr 34/1957 (4.X) - lunatycy,
  6. nr 41/1957 (22.XI) - fotograf,
  7. nr 43/1957 (6.XII) - kelnerzy,
  8. nr 46/1957 (27.XII) - rakieta, tekst A. i M. Kulmryk,
  9. nr 5(51)/1958 (30.I) - zawody sportowe, tekst A. i M. Kulmryk,
  10. nr 23(69)/1958 (5.VI) - Makary w parku,
  11. nr 26(71)/1958 (26.VI) - narty wodne.
Żegnamy się naszym ulubionym cytatem z "Kuku Ryku".
Hegemon i Kapral

_______________
Lektura uzupełniająca:
- Marek Misiora "Przygody w »Przygodzie«", Zeszyty Komiksowe nr 7, 2007 (wersja PDF);
- Komiksy z "Przygody", strona Tomasza Goryckiego
- Adam Rusek "Życie »Przygody« albo fiku miku Kuku i Ryku", Arena Komiks nr 8, 2002;
- Adam Rusek "Tor z przygodami. 50 lat »Przygody«", Zeszyty Komiksowe nr 7, 2007.

czwartek, 27 czerwca 2013

Maestro Gire, część 2

Wracamy do "Vaillanta" i do znakomitego francuskiego rysownika Eugène'a Gire'a. Krótki przegląd jego twórczości zakończyliśmy na serii "Les Avatars d'A.Bâbord" (1949-65), dzięki której narodził się Kajtek-Majtek. Okazuje się jednak, że: po pierwsze nie tylko Kajtek, ale także Koko; a po drugie Christa podpatrywał Gire'a znacznie wcześniej... i znacznie później. Dlatego zaczniemy od samego początku kariery rysownika z Sopotu, od jego pierwszego humorystycznego komiksu i zupełnie innych bohaterów.

KUKU-RYKU

Ta 11-odcinkowa seria ukazywała się w tygodniku "Przygoda" od marca 1957 do czerwca 1958. Już w magazynie "Jazz" widać było, że Christa wychował się na Myszce Miki. W "Kuku-Ryku" stało się to ewidentne. Trudno ocenić ile w tym komiksie było plastycznych inspiracji Gire'm, a ile Arnalem, bo obaj rysowali w mocno disnejowskim stylu. Za to na pewno Christa uczył się od Gire'a języka komiksu, podpatrując "stałe fragmenty gry". Francuz uwielbiał na przykład rozpoczynać każdy odcinek inną winietą, dostosowaną do treści epizodu. Arnal zresztą także, ale poniższy przykład nie pozostawia żadnych wątpliwości co do pierwowzoru.

Przygoda #43, grudzień 1957Vaillant #337, październik 1951

Kolejną sztuczką pożyczoną z "A.Bâborda" są okrągłe postrzępione kadry. Była to wizytówka Gire'a, który do każdego odcinka wrzucał kilka takich charakterystycznych kółek, czasem nawet układał je we wzorki. I wreszcie szarości - możecie wierzyć lub nie, ale Christa używał ich w pierwszych pięciu odcinkach "Kuku-Ryku" (nie ma ich w "Kajtku, Koku i innych"), podobnie jak w "Koraku synu Tarzana".

Przygoda #20, czerwiec 1957Vaillant 1950-51

JACK O'KEY

Kiedy ukazywał się ostatni epizod "Kuku-Ryku" (26 czerwca 1958) Christa rysował już dla "Wieczoru Wybrzeża" następny komiks humorystyczny pt. "Jack O'Key". Tymczasem Gire też dorobił się nowej serii pt. "Kam et Rah les terribles" (czyt. Kam-e-Ra, 1955-1964). Były to kilkuplanszowe historyjki o tematyce westernowej, pojawiające się w "Vaillancie" co kilka miesięcy. Na tydzień przed pierwszym "Jackiem O'Key", u boku kowbojów Kama i Rah gościnnie wystąpił zapomniany komiksowy bohater z 1947 roku, niejaki Jim Yes-Yes (patrz: część 1). Być może podobieństwo Jacka O'Key i Jima Yes-Yes jest całkowicie przypadkowe, ale szczerze mówiąc nie postawiłbym na to ani złotówki.

Wieczór Wybrzeża
13 czerwca 1958
Vaillant #682, 8 czerwca 1958

LATAJĄCY HOLENDER

I tak dotarliśmy do clue programu, jakim jest pierwsza część "Niezwykłych przygód Kajtka-Majtka" (wrzesień-grudzień 1958). Śladów Gire'a nie trzeba się tu nawet doszukiwać; sprawa jest oczywista na pierwszy rzut oka, o czym pisaliśmy z Andrzejem Kudzinem już dwa i pół roku temu. Kajtek i A.Bâbord wyglądają jak bracia bliźniacy, a "Kakaryka" i jej francuski odpowiednik "La Frétillante" - jakby wyszły z tej samej stoczni. Jeśli są między nimi różnice, to chyba z powodu niewyrobionej kreski Christy i widocznego pośpiechu.


Nieco inne były natomiast założenia obu historyjek. Potyczki A.Bâborda z bosmanem przypominały raczej wojnę totalną, niż kajtkowe śledztwo. Francuski marynarz już w pierwszej scenie został wyrzucony z "La Frétillante", by za chwilę znów pojawić się na pokładzie, ku przerażeniu załogi. Oczywiście w "Wieczorze Wybrzeża" coś takiego by nie przeszło, w każdym razie nie od razu. Kajtek-Majtek miał być przykładnym członkiem kolektywu, a nie jakimś stukniętym indywidualistą. Odziedziczył więc po A.Bâbordzie tylko wygląd (ale nie charakter) oraz przygody "bezpieczne", tzn. te, które rozgrywały się poza macierzystym statkiem.


Prawdopodobnie dlatego Kajtek dość szybko wylądował w szalupie. Dotarł nią do wyspy bezludnej (dla niepoznaki oznaczonej jako "Wyspa bezludna" czyli île déserte), gdzie czekały go kolejne, ideologicznie neutralne perypetie rodem z "Vaillanta".


Następnie Kajtek przypadkowo natrafił na skarb (A.Bâbord uganiał się za nim przez pół komiksu), schwytał bandę piratów, odnalazł swój statek, a wreszcie w glorii i chwale wrócił do portu.


Tak skończyła się pierwsza historyjka o A.Bâbordzie (listopad 1949 - luty 1952) oraz pierwsza historyjka o Kajtku. Ale nie temat naszego dzisiejszego posta.

PROFESOR KOSMOSIK I MARSJANIE

Niektóre fragmenty "A.Bâborda" nie zmieściły się w "Latającym Holendrze", co nie znaczy, że się zmarnowały. Na przykład druga część "Niezwykłych przygód Kajtka-Majtka" (grudzień 1958-lipiec 1959) zaczęła się od skopiowanej z "Vaillanta" scenki z portową koparką.


ARKTYCZNA WYPRAWA

Potem Christa przez jakiś czas omijał tematykę morską. Narysował wprawdzie historyjkę o piratach z Mureny (listopad 1961 - sierpień 1962), ale była ona zbyt sensacyjna, żeby sięgać po pomysły Gire'a. Za to następna w kolejności "Arktyczna wyprawa" (w oryginale "Opowiadanie Koka", wrzesień 1962 - styczeń 1963) zaczęła się mocnym Gire'owym akcentem w postaci... remake'u portowej koparki. Tym razem wyszło to Chriście znacznie ładniej. I to jest dobra wiadomość.


Zła wiadomość jest taka, że nie tylko koparka, ale cała genialna idea tego komiksu została podpatrzona u Gire'a. W marcu 1960 w "Vaillancie" zaczęła się ukazywać seria kilkuplanszowych historyjek, w której A.Bâbord zabawiał marynarzy barwnymi, choć niezbyt wiarygodnymi morskimi opowieściami (przykładowy epizod). U Christy wyglądało to prawie identycznie: była portowa tawerna i tłum słuchaczy, tylko w roli gawędziarza-mitomana zamiast Kajtka wystąpił jego nowy towarzysz Koko.


Zaraz po knajpianym zagajeniu Christa przeskoczył do pierwszego "A.Bâborda" i sięgnął po gagi ze statku - te, które opuścił w "Latającym Holendrze". To czego Kajtkowi absolutnie nie wypadało robić, u Koka zdawało się być zupełnie naturalne, a nawet sympatyczne. W ten oto sposób dopełnił się polski odpowiednik A.Bâborda, tyle że w dwóch osobach: Kajtek otrzymał jego powierzchowność, a Koko charakter.


Na statku Koko zajmował się nie tylko obżarstwem i leżeniem w hamaku, ale także psuciem wszystkiego, co mu w ręce wpadło. Nic dziwnego, że załoga "Tegocosięfalinieboi", na czele z bosmanem i kapitanem (to ten z brodą i w wysokiej czapce), marzyła tylko o tym, by pozbyć się go raz na zawsze. Co rzecz jasna nigdy im się nie udało.


Następnie Christa wrócił do morskich kłamstewek A.Bâborda i wysłał Koka jego śladem - na urojoną wyprawę do Arktyki. Użył nawet podobnego zestawu rekwizytów: wieloryba, niedźwiedzia i Eskimosa. Co ciekawe, wycisnął z tego tematu znacznie więcej niż Gire.


PRZEMYTNICZY SZLAK

Drugi komiks z Kokiem w roli głównej (tytuł oryginalny "Opowieść Koka", wrzesień 1965 - maj 1966) był kolejnym remake'iem "A.Bâborda". Trochę zastanawiający jest fakt, że w roku 1965 Christa wciąż korzystał z tych samych kilkudziesięciu plansz "Vaillanta". Od ośmiu lat.


W nowej historyjce Koko jeszcze raz opowiadał jak to zasnął w porcie, a obudził się w ładowni (to już trzecia wersja dźwigu), potem jadł, leniuchował i psuł - czyli tak samo jak w "Arktycznej wyprawie". Jednak tym razem rzecz rozgrywała się na statku o nazwie "Przemytnik", którego kapitan dużo łatwiej tracił zimną krew niż jego kolega z "Tegocosięfalinieboi".


Spośród dziesiątków rewelacyjnych, w większości oryginalnych gagów "Przemytniczego szlaku", wpadł mi w oko jeden nieco mniej oryginalny, bo podpatrzony w "Vaillancie". Tym, którzy komiksu nie czytali wyjaśniam (UWAGA SPOILER), że Koko/A.Bâbord śni o walce z korsarzami, tymczasem na pokład wkraczają celnicy/gangsterzy. Marynarz sądzi, że to ciąg dalszy snu i spuszcza im lanie. Kiedy dowiaduje się z kim miał do czynienia, mdleje z wrażenia.


Na szczęście Christa rzadko bywał aż tak dosłowny. Jeżeli już pożyczał od kogoś pomysły na gagi, to zazwyczaj mocno je przerabiał i rozbudowywał. Tak było na przykład ze scenką w pałacu Neptuna, która z oryginalnych pięciu kadrów rozrosła się w "Wieczorze Wybrzeża" do kilkunastu odcinków.


Na koniec zostawiłem pewną ciekawostkę - na dowód, że "A.Bâbord" prześladował Christę przez ponad 30 lat. Chodzi o charakterystyczny rysunek parowca "La Frétillante", wielokrotnie zrecyklingowany przez Christę. Ostatnia wersja tego obrazka (znana z okładki "Kajtka, Koka i innych") powstała jako zwiastun przedruku "Pitekantropa" w roku 1988.

Kolejno: La Frétillante, Kakaryka (Wśród piratów), Tencosięfalinieboi, PrzemytnikKakaryka,
Wieczór Wybrzeża 22 kwietnia 1988

Chociaż wpływ Gire'a na twórczość Christy był ogromny, zarówno w sferze scenariuszy jak i rysunków, to przecież nie było to jedyne źródło inspiracji. W naszych artykułach staraliśmy się pokazać, że bezbłędnie rozpoznawalny i niemal niemożliwy do podrobienia styl Christy nie powstał "z niczego", ale kształtował się poprzez mozolne naśladowanie wielu różnych mistrzów: Arnala, Gire'a, Monzona, Cézarda, Tabary'ego. Trudno nawet wskazać który z nich był tym najważniejszym. Natomiast pewne jest, że gdyby "Vaillant" nie docierał do Sopotu, nie byłoby "Kajka i Kokosza".

* * *
Jeśli ktoś miałby ochotę na jeszcze więcej Gire'a, zachęcam do odwiedzenia strony BDzoom, gdzie kilka dni po naszej publikacji ukazał się olbrzymi i bardzo bogato ilustrowany artykuł o tym rysowniku (link znalazł ks. Piotr Kaczmarek). Za brakujące "Vaillanty" z lat 1948-1950 serdecznie dziękuję Tomkowi "Ratmanowi" Niewiadomskiemu.