Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cenzura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cenzura. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 lipca 2020

10 lat minęło

Dokładnie 10 lat temu, 19 lipca 2010 na minutę przed północą kolega Hegemon opublikował pierwszy post na naszym blogu. Niechcący (a może podświadomie) zrobił to w urodziny Janusza Christy i od tej pory wspólnie z naszym patronem obchodzimy rocznice. Z okazji dzisiejszego okrągłego jubileuszu postanowiłem wrócić do tamtego inauguracyjnego posta, poświęconego programowi teatralnemu "O dwóch takich co ukradli księżyc". Wydawać by się mogło, że na ten temat wszystko już zostało powiedziane... a tu niespodzianka! Jakiś czas temu Jacek Lanski zdobył nieco inną, i co ciekawe - STARSZĄ wersję tego komiksu, niż te dwie, o których pisaliśmy 10 lat temu.

Na zdjęciach broszurka wygląda identycznie jak pozostałe wydania, ale w realu już na pierwszy rzut oka można ją bardzo łatwo odróżnić. Okładkę wydrukowano bowiem nie na kredzie, ale na matowym offsecie.


Strona tytułowa i sam komiks też wyglądają identycznie, rok wydania jest ten sam (1983), ale różnice zaczynają się na stronie z obsadą spektaklu. Jak widzicie, rolę Nauczyciela i jednego z Karczmarzy miał zagrać Florian Staniewski, ale zastąpił go Ryszard Jaśniewicz, co poprawiono w typowy dla takich publikacji sposób, czyli za pomocą pieczątki.


Poniżej znajdziecie tę samą stronę z wydania "standardowego". Okazuje się, że zmiana obsady nie była chwilowa. W tej wersji programu (zapewne późniejszej) nazwisko Jaśniewicza jest już normalnie wydrukowane, chociaż nieco drobniejszą czcionką, co od razu wyłapie wprawne kolekcjonerskie oko.

Kolejna zmiana pojawia się w stopce na wewnętrznej stronie okładki. Obie wersje wydrukowały Państwowe Zakłady Graficzne w Gdańsku (PZG), ale inne były numery zamówień i cenzorzy. W wydaniu "standardowym" (poniżej) numer zamówienia to 2099/83, natomiast cenzor ma sygnaturę D-1.


Tymczasem w egzemplarzu Jacka Lanskiego numer zamówienia jest znacznie niższy, a mianowicie 389/83. Inny jest także cenzor, tym razem podpisany kryptonimem D-13.


Wszystkie te drobne detale wskazują, że mamy tu do czynienia z zupełnie innym, zapewne o kilka miesięcy wcześniejszym wydaniem, a nie np. z drukiem testowym. Nie bardzo tylko wiadomo jak zinterpretować nakład 20.000 egz., podany w obu wersjach. Czy każde z tych zamówień drukarnia zrealizowała w tak dużej ilości, czy też był to nakład łączny dla obu wersji? Sporo przemawia za tą pierwszą opcją, ale jeśli tak, to co stało się z 20.000 broszurek z pieczątką, skoro dzisiaj są taką rzadkością? Poszły na przemiał czy raczej drukarnia nie wykonała całego zamówienia z powodu zmiany aktora? Tak czy inaczej, sprawdźcie swoje egzemplarze, bo może się okazać, że będziecie musieli uzupełnić swoje kolekcje. A kto wie czy przy okazji nie natkniecie się na jeszcze inne wersje programów.

No to do następnego odkrycia, kochani! Przecież bez Waszej pomocy nie mielibyśmy o czym pisać przez te 10 lat :)

poniedziałek, 23 marca 2020

Dobry "Wieczór"?

W PRL-u celebryta nie musiał mieć pieniędzy. Wręcz przeciwnie! Puste kieszenie należały w tym wypadku do dobrego tonu. Janusz Christa także miał w Sopocie status celebryty, tylko sam o tym nie wiedział. Najładniejszą wersję tej anegdoty opowiedział Grażynie Antoniewicz ("Sopot. Śladami znanych ludzi"):
"Nazywali go Biesiadnik, już nie żyje. Lubił wypić, a nie miał za co. Więc, wchodząc do knajpy, przedstawiał się jako Janusz Christa, ten co rysuje Kajtka Majtka, i ludzie mu stawiali."
Nieoceniony Arek z Gdyni postanowił zgłębić i ten aspekt kariery sospckiego komiksiarza... tzn. nie chodzi o wypady do Złotego Ula czy SPATiFu, ale o popularność, której Christa, wbrew faktom, zawsze wstydliwie się wypierał. Przy okazji Arek odnalazł w prasowych archiwach mnóstwo arcyciekawych, czasami nigdy wcześniej nie publikowanycyh materiałów z lat 50., w tym oryginał rysunku z "Wieczoru", gołego Kajtka z celuluidu, sensacyjne zdjęcie rysownika i plakat reklamujący... samego Janusza Christę.

* * *

Narodziny gwiazdy

W początkach istnienia "Wieczoru Wybrzeża" Janusz Christa był jego niekwestionowaną gwiazdą. Popołudniówka przynosiła poczytne informacje społeczne, kryminałki, sporo sportu oraz rozrywkę. Na tę ostatnią dziedzinę składały się także komiksy Christy. Jerzy Waczyński, związany z "Wieczorem" od 1957 roku, jego naczelny w latach 1976–1986, wspominał:
Pewnego dnia przyszedł do redakcji młody człowiek i zaproponował drukowanie komiksu. Naczelny odważnie kupił pomysł. Znakomity komiks Janusza Christy pt. Kajtek Majtek trafił na łamy "Wieczoru". Była to pierwsza w Polsce historyjka obrazkowa w gazecie codziennej. Potem drukowaliśmy inne komiksy tego autora. Czytali je wszyscy, bez względu na wiek. [1]
Cenzura zezwala i określa - 25.000 egz. na ok. 680.000 mieszkańców województwa gdańskiego w 1957 r. (wliczamy nieletnich, bo w końcu chodzi o odbiorców Kajtka-Majtka).

Redaktorzy "Wieczoru": naczelny Stanisław Spyra (pierwszy z prawej) i Jerzy Waczyński (w środku) oraz Jerzy Matuszkiewicz (z lewej) z redakcji "Głosu Wybrzeża". "Wieczór" powstał jako popołudniowy dodatek do "Głosu", partyjnego dziennika.

Popularność Kajtka-Majtka wykroczyła poza łamy gazety i była trwała. Fenomenowi temu poświęcono już wiele miejsca "Na plasterkach!!!". [NP!: owszem, wspominaliśmy jak Kajtek został twarzą Jubilera i Toto-Lotka, patronem samolotu oraz gwiazdą noworocznych szopek.] Dodam dwa przykłady. W 1959 roku z satysfakcją pisał o tym zjawisku "Wieczór", odnotowując próbę adaptacji celuloidowej lalki na Kajtka. Nawet rywal zza miedzy, "Dziennik Bałtycki", trzy lata później dostrzegł, że imieniem Kajtka ochrzczono szybowiec, który wziął udział w pokazach lotniczych we Wrzeszczu. [2]

"Wieczór Wybrzeża",
5 czerwca 1959.
"Dziennik Bałtycki", 25 lipca 1962. Ale już dwa lata wcześniej pojawił się w Aeroklubie Gdańskim pierwszy samolot z podobizną Kajtka-Majtka.

"Wieczór" był w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wyjątkowy na tle drętwoty ówczesnej prasy. Nie tylko w akceptowaniu potrzeb czytelnika, szukającego lżejszego kalibru wiadomości. Redakcja nie wahała się bowiem w nowoczesny sposób łączyć popularności produktu z kreowaniem marki jego twórcy.Postawiła mocno na Janusza Christę. Już w grudniu 1958 roku, czyli zaledwie trzy miesiące po debiucie "Niezwykłych przygód Kajtka-Majtka" i tuż przed rozpoczęciem druku drugiej serii, "Wieczór" przeprowadził wywiad z Christą, ozdobiony fotografią z dorysowanym Kajtkiem-Majtkiem (pełna wersja po kliknięciu w obrazek). Od tej chwili rysownik konsekwentnie przestawiany był jako "ojciec" Kajtka, potem Kajtka i Koka, a w końcu również Kajka i Kokosza.

Pierwszy wywiad z Januszem Christą. "Wieczór Wybrzeża", 19 grudnia 1958.

Kilka dni po wywiadzie "Wieczór" zaprezentował czytelnikom rysownika przy pracy, otoczonego przez swoją komiksową rodzinę: Kajtka-Majtka, ciocię Agatę, wujka Ursusa i Makarego. Oryginał tej pracy prezentujemy czytelnikom "Na plasterki!!!" po raz pierwszy po 60 latach! Wyraźnie widać tu szkice ołówkiem, skorygowane podczas pociągnięć tuszem. Autorem obu zdjęć, które posłużyły Chriście do wykonania rodzinnych portretów, jest prawdopodobnie Tadeusz Stasiak, fotoreporter "Wieczoru".

Zajawka na czołówce "Wieczoru Wybrzeża" z 23 grudnia 1958. Wbrew zapowiedzi, następnego dnia ukazał się tylko jeden pasek komiksu. Obok: oryginał zdjęcia i rysunku.

Walt Disney w takiej samej sytuacji. Źródło: D23.com

Christa jako artysta estradowy

Tomasz Kołodziejczak wspominał: "Gawędziarz Christa wiedział [że] dobry wic trzeba przygotować. Zbudować. Zawiesić na chwilę głos przed puentą". Rysownik zdradzał talenty showmana już w czasach swojego prasowego debiutu. Wypadał na tyle przekonująco, że "Wieczór" postanowił spożytkować wszystkie jego naturalne zalety i predyspozycje. W czerwcu 1959 Janusz Christa wystąpił na estradzie podczas zorganizowanych przez gazetę wyborów miss, dla niepoznaki nazywanych "Poszukiwaniem najmilszej dziewczyny Wybrzeża". O pozory dbano konsekwentnie, w opisach imprezy podkreślając, że nie chodzi o rozrywkowy zachwyt nad urodą, ale "poglądową lekcję dobrego wychowania". Czytelnicy "Na plasterki!!!" jako pierwsi po sześćdziesięciu latach mogą zobaczyć plakat rozwieszany wówczas w Trójmieście.

Z lewej: pierwsza poza prasą zanęta "na Christę" (do czasu publikacji "Kosmosu" w 1974 roku).
Z prawej: rysunek autorstwa Zdzisława Króla. "Wieczór Wybrzeża", 4 czerwca 1959.

Zwiastuny drukowane przez kilka kolejnych dni w "Wieczorze" – tłumaczące co zaprezentuje autor "Kajtka-Majtka" – nie pozostawiają wątpliwości, że Christa był pełnoprawnym bohaterem rozrywkowej części imprezy, na równi z Jackiem Fedorowiczem, czy Zbigniewem Cybulskim. Tylko na plakacie znalazł się na końcu.

"Wieczór Wybrzeża", kolejno: 3, 4, 5 i 6 czerwca 1959.

Po ośmiu wieczorach eliminacyjnych i dwóch wieczorach półfinałowych, finał wyborów odbył się w kinie Leningrad (Neptun od 1993 do likwidacji w 2015 roku) przy ul. Długiej w Gdańsku. Wydarzenie rozpoczęło się o godz. 22, późno, być może ze względu na konieczność wyświetlenia wieczornego filmu. "Wieczór" podkreślał, że scenę w kinie przebudowano tak, by wszystkim widzom zapewnić doskonałą widoczność. Sami chętnie popatrzylibyśmy na Christę w scenicznym żywiole nawet i w kiepskiej widoczności.

Jury przyznało tytuł "Najmilszej Dziewczyny Wybrzeża" Alinie Goliszek, maturzystce z Sopotu. Kilka dni po wyborach, w "Wieczorze" ukazała się obszerna fotorelacja z imprezy. Dziennikarz Zdzisław Łabędzki wspomniał w niej występ Christy, przytaczając żart autora Kajtka-Majtka, który prawdopodobnie padł ze sceny:
"Ojciec" Kajtka-Majtka zademonstrował publiczności błyskawiczne narodziny swego syna, dobrego syna, bo... nic on nie kosztuje, a przeciwnie — przynosi "ojcu" dochody.

"Wieczór Wybrzeża", 9 czerwca 1959.

Zdjęcie zdradza nie tylko elegancję Christy (kolejny modny krawat w paski, koszula ze spinkami do mankietów), ale pokazuje, że występ nie ograniczał się monotematycznie do komiksowych pasków z "Wieczoru", dających autorowi popularność.
Na estradzie stała sztaluga, na niej zawieszony brystol, słoik z tuszem, pędzel. Ja wchodziłem i zaczynałem rysować. Dowcip polegał na tym, że gdy ludzie domyślali się co chcę narysować, ja dodaję parę kresek i wychodzi zupełnie co innego. Potem znowu parę kresek i jeszcze coś innego
— opowiadał Christa o takich występach autorom "Wyznań spisanych". Na oryginale zdjęcia z fotoreportażu widać wyraźnie, że oprócz "dodawania paru kresek" Christa pokazał też sposób na rysunek czytany normalnie oraz do góry nogami, żart uprawiany od stuleci (a przez samego autora co najmniej od szkoły podstawowej).

Fot. Tadeusz Stasiak/"Wieczór Wybrzeża".

Próba odtworzenia zabawy rysunkowej, zaprezentowanej publiczności konkursu "Szukamy Najmilszej Dziewczyny".

To "Wieczór" wyznaczył więc kierunek, którym podążył "Świat Młodych", konsekwentnie ogrywając alter ego Henryka Jerzego Chmielewskiego – Papcia Chmiela: zwariowanego autora, który błaznuje na zdjęciach w fotoreportażach w gazecie i wymyśla niestworzone historie ze swojego życia na potrzeby tekstów drukowanych w książeczkach z Tytusem.

Wygłupy Papcia Chmiela: jako sobowtór Stana Lee w entourage’u Hugh Hefnera oraz kobieta pracująca. Jak wiadomo, to tylko jedne z wielu przykładów. Źródło: FB – profile "Liczne rany kłute" i "Tytus, Romek i A’Tomek".

W pozostałych rolach

Starsi czytelnicy tego bloga pewnie już skojarzyli, że o wyborach "Najmilszej" NP! pierwszy raz wspomniały już w 2011 roku, w poście "Christa o Fedorowiczu i vice versa". Wczytując się w relację "Wieczoru" z wyborów, łatwo zauważyć, że Jacek Fedorowicz, w opublikowanym kilka dni później pasku "Bohaterski konferansjer ujawnia sprawy zakulisowe »konkursu«" z detalami opisał przebieg wydarzenia. Opis "Kajtek-Majtek rysujący przez pomyłkę Janusza Christę" odpowiada rzeczywistości jak odbite lustrzanie rysunki, które pokazują prawdę na opak.

Z lewej Janusz Christa, z prawej Jacek Fedorowicz. "Wieczór Wybrzeża", 15 czerwca 1959.

Z "bohaterskim konferansjerem" Fedorowiczem imprezę poprowadzili jego koledzy z legendarnego teatru studenckiego Bim-Bom: Olgierd Wasilewski (1933–2014), który uciekł na Zachód… już miesiąc później, podczas wyjazdu teatru do Wiednia, oraz Mieczysław Kochanowski, wówczas student Politechniki Gdańskiej, a późniejszy dziekan jej Wydziału Architektury.

Fragment zapowiedzi konkursu. "Wieczór Wybrzeża", 5 czerwca 1959.
Bogusława Czosnowska na zdjęciu próbnym do filmu „Młodość Chopina” (reż. Aleksander Ford, prod. 1951). Źródło: Gedanopedia.

Wśród scenicznych partnerów Christy pojawia się także Bogusława Czosnowska, wówczas śpiewająca aktorka Teatru Wybrzeże – w przyszłości reżyser i autorka opracowań scenicznych m.in. spektaklu "O dwóch takich, co ukradli księżyc" Teatru Wybrzeże w Gdańsku, do którego Christa stworzył komiksowy program, oraz "Kajka i Kokosza" w Słupsku. Kuszące jest założenie, że już wtedy zaprzyjaźnili się z Januszem Christą i po nieomal 25 latach wrócili do współpracy, ale trudno je potwierdzić. We wspomnieniach "Ostatni gong" (wyd. Tower Press, Gdańsk 2000), Bogusława Czosnowska tylko jednym zdaniem kwituje swoje spektakle dla najmłodszych, wyliczając osiem realizacji "O dwóch takich..." przez polskie teatry (s. 182–183), niewiele pisze też o występach na estradzie.

Mimo tak widowiskowych początków, "Wieczór" z czasem zaczął traktować Christę jak wyrobnika, zapełniającego łamy. Po latach Christa mówił o tym z rozżaleniem, o czym "Na plasterki!!!" pisały w postach "Jubileusz Wieczoru Wybrzeża" i "Rysownik na medal".

Jubileusz 10-lecia "Wieczoru" w Klubie Dziennikarza w Domu Prasy w Gdańsku, 11 lutego 1967. Pierwszy z lewej red. naczelny Waldemar Slawik. Być może właśnie to święto miał na myśli Christa.

Redakcję popołudniówki Christa opuścił ostatecznie w 1975 roku, razem ze swoimi bohaterami przenosząc się do "Świata Młodych". A kiedy zabrakło komiksów nowych, czytelnikom "Wieczoru" serwowano powtórki z Christy. Uznanie – już inna redakcja, i w innych okolicznościach, gdy "Wieczór" został dodatkiem do niegdysiejszego konkurenta, "Dziennika Bałtyckiego" – wyrażono po latach, wymieniając Janusza Christę wśród ośmiorga autorów w historii pisma, z powodu których "po gazetę ustawiały się kolejki". [3]

Arek z Gdyni

Fot. Zbigniew Kosycarz. Źródło: "Dziennik Bałtycki".
____________

[1] Cytat za: Jerzy Waczyński, "Lata zielone, lata czerwone" [w] "NOTES. Rocznik dziennikarzy Pomorza 2008", wyd. Stowarzyszenie Dziennikarzy RP – Oddział Morski, Gdańsk 2009, str. 107.

[2] W tekście podpisanym pseudonimem dziennikarki Julii Ziegenhirte jest wiele błędów. Dwuosobowy szybowiec szkolny "polskiej konstrukcji" nazwany Kajtkiem-Majtkiem to nie mógł być Jak-18 (bo to samolot), być może chodziło o popularnego wówczas SZD-9 Bociana.

[3] W przeciwieństwie do "poważnych" (czytaj: nudnych) gazet drukujących przemówienia i sprawozdania, w "Wieczorze" było wszystko, a przynajmniej dużo więcej. [...] Przede wszystkim w "Wieczorze” był ówczesny hit, czyli komiksy Janusza Christy "Kajtek-Majtek", "Kajtek i Koko", "Kajko i Kokosz" – napisał Tadeusz Woźniak, dziennikarz "Wieczoru" w latach 1974–1980 i z-ca naczelnego w latach 1991–1998. Cytat za: Tadeusz Woźniak, "Gazeta, po którą ustawiały się kolejki", "Wieczór Wybrzeża – Dziennik Bałtycki", 4 lutego 2015.

środa, 11 marca 2020

Pamiętniki pana cenzora

Stopka redakcyjna "Rozprawy z Dajmiechem". Na żółto zaznaczony nakład i sygnatura cenzora.
Nakłady wydawanych w PRL-u komiksów mogą przyprawiać dzisiejszych twórców o kompleksy. Jeśli wierzyć stopkom redakcyjnym, przeciętny KAW-owski album Christy miał 240 tys. egzemplarzy, a rekordowa "Rozprawa z Dajmiechem" (1987) aż 400 tys. Na końcu artykułu Arka z Gdyni pt. "Kryptonim Walizka 2" postawiłem hipotezę, że te astronomiczne liczby miały niewiele wspólnego z rynkiem czy możliwościami, stanowiły bowiem... zapis cenzorski. Mogły być jedynie ilościami maksymalnymi, dopuszczonymi przez urząd na ul. Mysiej i niekoniecznie były potem realizowane przez drukarnie.

Marcin Wolski opowiadał kiedyś, że każdy jego program kabaretowy był zatwierdzany przez cenzora według prostego klucza: im większa widownia, tym mniej wolno powiedzieć. Jeśli występ miał się odbyć w Domu Kultury, cenzor przepuszczał prawie wszystkie skecze, a jeśli w amfiteatrze, to tylko te najbardziej "niewinne". I zawsze na sali siedział jegomość, który pilnował czy kabareciarz nie wychodzi poza dozwolony tekst.

W działalności wydawniczej odpowiednikiem widowni był oczywiście nakład. Za jego pomocą łatwo dało się regulować przepływ i zasięg niepożądanych treści, zostawiając jednocześnie wąski "wentyl bezpieczeństwa". Polskie komiksy miały niewielką szkodliwość, więc zapewne żadnych ograniczeń nie stosowano, a ich gigantyczne nakłady podbijały oficjalne statystyki czytelnictwa dzieci i młodzieży. W nowym raporcie z badań Arka znajdziecie nie tylko dowody na ręczne sterowanie nakładami, ale też kuriozalny przykład zainteresowania cenzury komiksem oraz usunięty rysunek jednego z naszych Wielkich Mistrzów. Zapraszamy do lektury.


* * *
Zanurzyłem się ostatnio w dokumentach wojewódzkiej cenzury w Gdańsku z lat 1955–1971, przechowywanych przez Archiwum Państwowe w Gdańsku. Okazuje się, że cenzorzy pieczołowicie zbierali swoje prasowe ingerencje i układali je w formie albumów z wycinkami, przedstawiającymi stan "przed" i "po". Przejrzałem kilka dostępnych albumów z lat 1960–1962. Jest tam oczywiście mnóstwo ciekawostek społecznych i prasoznawczych, ale niestety ani śladu Christy. Gdańskie archiwum jest dość wyrywkowe, zwłaszcza na tle obszernych akt cenzury rzeszowskiej, udostępnionych w formie skanów przez rządowy serwis "Szukaj w archiwach". Oglądając cenzorskie poprawki z prasy podkarpackiej, choćby w świątecznych rysunkach z dziennika "Nowiny Rzeszowskie" (organ prasowy Komitetu Wojewódzkiego PZPR), można poznać zakres urzędniczej paranoi.

Lewy wycinek z dowcipami - przed ingerencją cenzora; prawy - po ingerencji.

Rzeszowski zbiór "Ingerencji w publikacjach nieperiodycznych" posiada też ciekawe druki, wypełniane przez cenzorów podczas oceniania konkretnych publikacji. Są w nich m.in. rubryki: "wysokość nakładu a) zgłoszonego, b) faktycznego". Na zielonym formularzu widać, że liczby te nie zawsze się pokrywały, przy czym nie chodzi o rozbieżności rzędu kilkudziesięciu egzemplarzy, ale sięgające połowy nakładu. Pierwszy z poniższych dokumentów, dotyczący druku kalendarza przez Komendę Wojewódzką MO, można interpretować rozmaicie, np. milicja chciała wydrukować więcej, ale brakowało papieru. Jednak na drugim skanie, w opisie przypadku książki "Paroksyzm" Józefa Łozińskiego (wyd. Ossolineum, Wrocław 1976), cenzura wprost stwierdza, iż:
"Publikacja ta ze względu na niekorzystne rozważania filozoficzne na temat naszej współczesnej rzeczywistości i małą przydatność społeczną po uzgodnieniu z wydawnictwem ukaże się w obniżonym nakładzie 4.000 przy zgłoszonym 10.000."
Potwierdza to zatem intuicję Kaprala, przynajmniej co do mechanizmów szkodzenia: cenzura mogła nie dopuścić publikacji do druku, albo sztucznie zdławić nakład.


Ten ostatni dokument pochodzi z cyklicznego sprawozdania pt. "Informacja o ingerencjach", które rzeszowska Delegatura wysyłała do centrali GUKPPiW w Warszawie. Na podstawie takich raportów z całej Polski urząd przy ul. Mysiej wydawał maszynopisowy "Przegląd ingerencji". W 4. numerze tego cenzorskiego biuletynu z 22.03.1969, w rozdziale "Nielegalna działalność wydawnicza" (skan poniżej) czytamy:
"W ostatnim okresie ujawniono w warszawskich antykwariatach (zwłaszcza w tzw. »sprzedaży bazarowej«) pewne ilości komiksów, drukowanych w Polsce na zlecenie kontrahentów zagranicznych. Komiksy te najprawdopodobniej pochodziły z kradzieży, w związku z czym zainteresowano sprawą odpowiednie czynniki."
Słowa te cenzura kierowała do odbiorców na wysokich szczeblach, wyraźnie sugerując im, że milicja powinna przeciąć w zarodku zainteresowanie polskich dzieci zachodnimi komiksami.


Przypomniało mi to wywiad pułkownika Krupki dla "Przekroju", z którego wynikało, że właśnie te wypływające na lewo z drukarni "klassikery" miały być powodem, dla którego Żbiki publikowano w formie "kolorowych zeszytów", a nie np. jako rubrykę w "Świecie Młodych". "Na Bazarze Różyckiego pokazały się [w 1967 roku] komiksy z Tarzanem. Były drukowane w Polsce na zachodnie zamówienie. Część nakładu trafiała na bazar. Komiksy były nowością, która spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem" - tłumaczył pułkownik Alexowi Kłosiowi.


Na początku lat 70. "Przegląd ingerencji" przybrał formę quasi-dwutygodnika pt. "Informacja", z porządną okładką, powtarzanym co miesiąc układem rubryk itp. Miał nakład ok. 100 numerowanych egzemplarzy i trafiał do oddziałów cenzury oraz komitetów wojewódzkich partii. W numerze z 1974 roku znalazłem rysunek Jerzego Wróblewskiego, "wyeliminowany" (żargon cenzury) z łódzkiego tygodnika satyrycznego "Karuzela". Ciekawe czy eliminowano przez wyrzucenie do kosza, czy zwrot do autora? Zapewne Maciej Jasiński, autor książki "Jerzy Wróblewski okiem współczesnych artystów komiksowych", będzie coś wiedział na ten temat.


I to tyle na dziś. To nie koniec moich badań nad procesem wydawniczym w PRL i jeśli tylko "Na plasterki!!!" zechcą znów użyczyć mi swoich łamów [NP: oczywiście, że chcemy!], chętnie podzielę się kolejnymi wykopaliskami z archiwów.

Arek z Gdyni

poniedziałek, 15 lipca 2019

Kryptonim "Walizka" 2

Pół roku temu sporego zamieszania narobił nasz artykuł pt. "Kryptonim »Walizka«", w którym rozprawiliśmy się z miejską legendą o niskich zarobkach komiksiarzy w PRL-u. Temat ten postanowił podjąć Arek z Gdyni, jeden z naszych najwierniejszych czytelników i korespondentów, którego możecie pamiętać choćby z postu o znaleziskach lotniczych. Z prawdziwą przyjemnością przedstawiamy znakomity tekst o kulisach powstania pierwszego albumu Christy, opracowany przez Arka na podstawie bezcennych archiwalnych materiałów, zdobytych jemu tylko wiadomym sposobem. Jest to z całą pewnością najlepiej udokumentowany artykuł o procesie wydawniczym w PRL-u, jaki kiedykolwiek ukazał się na naszym blogu, a może i w całym komiksowym internecie.

* * *

30.700 złotych, czyli 9,5 pensji przeciętnego Kowalskiego zarobił Janusz Christa na "Kajtku i Koku w kosmosie". Komiks – przynajmniej w rzeczywistości papierologicznej – powstał w rekordowym tempie. 20 kwietnia 1974 roku Zarząd Okręgu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Gdańsku zawarł z Januszem Christą umowę na wydanie "broszury – powieści rysunkowej" w postaci "188 ilustracji, licząc za jedną ilustrację jeden odcinek drukowany w Wieczorze Wybrzeża«, składający się z czterech rysunków". Christa zobowiązał się dostarczyć materiały do 1 maja. Albumik trafił do sprzedaży 16 sierpnia.

Koniec lat 50., kolejka czytelników "Wieczoru Wybrzeża" przed kioskiem na Targu Węglowym w Gdańsku.

Niektórzy z Was mogą w to nie uwierzyć, ale w PRL soboty były normalnymi dniami pracy. Dopiero ekipa Gierka zaczęła ten stan liberalizować, wprowadzając od 1975 roku jedną (!) wolną sobotę w miesiącu. Jednak dla gdańskiego oddziału Towarzystwa Przyjaciół Dzieci sobota 20 kwietnia 1974 była dniem wyjątkowo pracowitym. Wtedy właśnie, w ciągu zaledwie kilku godzin, TPD zdążyło zawrzeć wszystkie umowy zabezpieczające (oczywiście w teorii) wydanie książeczki "Kajtek i Koko w kosmosie".

Umowa założycielska "Kajtka i Koka w kosmosie", strona 1.

Oficjalna historia "Kajtka i Koka w kosmosie" zaczyna się od umowy TPD z redakcją "Wieczoru Wybrzeża", reprezentowaną przez redaktora naczelnego Waldemara Slawika. "Przedmiotem niniejszej umowy – porozumienia jest wspólne wydanie książki z odcinkami opowieści rysunkowej dla dzieci pt. »Kajtek i Koko w Kosmosie«, autora Janusza Christy, publikowanej w »Wieczorze Wybrzeża«, w nakładzie do 100 tys. egzemplarzy, w cenie detalicznej 15 zł za egz." – postanawia dokument i od razu doprecyzowuje, że osobno wskazani zostaną autorzy oraz specjaliści do obsługi i realizacji procesu wydawniczego.

Waldemar Slawik (1915–1997), współtwórca "Wieczoru Wybrzeża" i jego redaktor naczelny w latach 1959–1976. Fot.: Wojciech Lendzion.

Z umowy dowiadujemy się kto pokrywał początkowe koszty. W sformułowaniu z §2 "TPD zleci [prace] na koszt rachunku ogólnego wydawnictwa", słowo "wydawnictwo" wcale nie oznacza Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego (lokalny oddział koncernu-molocha RSW "Prasa – Książka – Ruch"), tylko przygotowywaną do druku książeczkę. Zobowiązania finansowe miało wykonać TPD, co jednoznacznie wynika z treści §7.

Umowa założycielska "Kajtka i Koka w kosmosie", strona 2.

Co prawda koszty ponosiło TPD, ale konfitury zgarniał zupełnie ktoś inny. 50% czystego dochodu miało pójść na "cele propagandowe Redakcji". Cóż to mogło oznaczać? Otóż zgodnie z filozofią systemu, redakcja "Wieczoru Wybrzeża" nie mogła tak po prostu zarobić tych pieniędzy. Zadaniem redakcji nie było dbanie o kasę, tylko o "propagandę", co na szczęście było pojęciem dość pojemnym i równie dobrze mogło oznaczać postawienie billboardu z jakimś zaangażowanym hasłem (wbrew pozorom, reklama wielkopowierzchniowa to nie jest wynalazek nieznany w PRL), jak i zorganizowanie pracownikom wyjazdu w Bory Tucholskie. Przy okazji pokazuje to też, że o ile formalnie inicjatywę wydawniczą miało TPD, to połowę wartości całego przedsięwzięcia stanowiły paski komiksowe, wniesione przez "Wieczór" niejako aportem do tej osobliwej półki. A jaka była w tym rola samego Janusza Christy?

Umowa z Januszem Christą. "Powieść rysunkowa" = graphic novel?
Potwierdza się tu pierwszy sopocki adres Christy - ul. Helska 1 m. 2, który poznaliśmy przy okazji "Cudu wrześniowego".

O tym dowiadujemy się z kolejnej umowy, podpisanej rzecz jasna tego samego dnia. Christa oświadczył w niej, iż "opracował powieść rysunkową" (tym samym potwierdził swoje autorstwo) i przyjął honorarium liczone według stawek ministerialnych. Przyjął oczywiście po raz drugi, bo już raz za te same paski zapłacił mu "Wieczór Wybrzeża", ale skoro procent od sprzedaży w PRL-u nie funkcjonował, trzeba było rozliczyć się z autorem na jakichś innych zasadach. I tu przykra niespodzianka, bo przywołane zarządzenie Ministra, na którym oparto współpracę z twórcą poczytnych komiksów, pochodziło sprzed 23 lat. Przez te ćwierć wieku przeciętne wynagrodzenie podskoczyło aż pięciokrotnie, a stawki dla plastyków ani drgnęły. Teraz w pełni można zrozumieć irytację Papcia Chmiela, o czym mowa była w pierwszym poście.

Umowa z Januszem Christą, strona 2.

Natomiast grafika na okładkę, będąca jednym z niewielu elementów, jakie Christa naprawdę musiał wykonać na potrzeby tego zeszytu (resztę miał w zasadzie gotową), wyceniona została na 2.500 zł. W porównaniu ze stawką za rysunek, wynoszącą 37,50 zł (1/4 komiksowego paska), była to kwota co najmniej przyzwoita, stanowiąca rodzaj rekompensaty dla rysownika. Prawdopodobnie wydawca miał w tej kwestii więcej swobody i nie musiał trzymać się zarządzenia z 1951 roku.

Bazyli mógłby kupić ze trzy odkurzacze, a Koko tapczan dla Kajtka (gdyby dołożył kilka stów...) za honorarium za okładkę "Kosmosu" – wg oficjalnych cen GUS. Kadry pochodzą z wydania WAG.

Lektura dokumentów TPD przynosi także pewną ciekawostkę obsadową. Umowę na "dokonanie wyboru ilustracyjnego", czyli de facto przygotowanie scenariusza, podpisał Grzegorz A. Rybiński (1940–2009), ówczesny dziennikarz "Wieczoru Wybrzeża".

Wynagrodzenie dla autora tekstu liczone było według stawek współczesnych, natomiast ilustratorzy zatrzymali się w roku 1951.

Wydaje się, że Rybiński wystąpił tu w takiej samej roli, jaką później odgrywał Adam Kołodziejczyk z Krajowej Agencji Wydawniczej, tj. osoby, poprzez którą Christa realizował prace literackie i redakcyjne, bo formalnie jako grafik-samouk nie mógłby ich wykonywać. Trudno przecież uwierzyć, że to Rybiński przetrząsnął wszystkie paski "Kosmosu" i ułożył je w nową historyjkę, podpowiadając jeszcze Chriście, co musi przerysować, czy wyretuszować. Natomiast będąc sprawnym dziennikarzem (z prasą związany był od 1968 roku, najpierw w "Wieczorze", a do 1981 roku w "Głosie Wybrzeża" jako sekretarz redakcji) mógł – korzystając zapewne z sugestii Christy – przygotować tekst wstępu i posłowia.

Grzegorz Rybiński (na mostku kapitańskim, trzyma noworodka w beciku) wśród innych dziennikarzy "Wieczoru" na tableau wydrukowanym w 1977 r. z okazji 20-lecia gazety.

Co jeszcze można powiedzieć o tych umowach? Dyplomatycznie: że są "lekko" naciągane. Naciągane w tym sensie, że na złożenie w wydawnictwie kompletnego komiksu, tj. okładki, 188 pasków, tekstów do wstępu i posłowia, wyznaczono 10 dni – nawet niespecjalnie przejmując się tym, że 1 maja był dniem wolnym od pracy i Christa z Rybińskim musieliby materiały dostarczyć do 30 kwietnia, w ciągu 8 dni roboczych. W tym sensie uczciwiej potraktowano osobę zatrudnioną do całego szeregu czynności technicznych: makietowania, opracowania rysunków do chemigrafii i łamania, kontroli odbitek oraz korekty redakcyjnej. Tutaj już nikt cudów nie oczekiwał i termin wyznaczono na 1 czerwca.


Nie udało się dotrzeć do dokumentacji kolejnego etapu, jakim był druk komiksu, dość dosadnie podsumowanego w "Kosmozagadce". Są natomiast umowy z introligatorami. Wynika z nich (przynajmniej teoretycznie), że "Kajtek i Koko w kosmosie" miał być gotowy na 20 sierpnia 1974 r. Kilku introligatowór w ciągu zaledwie 10 dni miało wykonać oprawę (zbieranie, szycie, obcinanie i pakowanie), w partiach po 10 tys. egzemplarzy... "komiksu". Hurra! Zakazane słowo w końcu zostało użyte!


Między kwietniem a sierpniem zaszła też istotna zmiana formalna. Jak wynika z powyższej umowy, gdańska popołudniówka wciąż chowała się za Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, ale przynajmniej odpowiedzialność przeniesiono z niezależnego Zarządu Okręgu, na koło TPD nr 57 przy redakcji "Wieczoru". Żeby było zabawniaj, koło reprezentował nie kto inny, jak dobrze nam znany... Waldemar Slawik, redaktor naczelny gazety. Tak więc w imieniu obu stron tego przedsięwzięcia, czyli TPD i "Wieczoru Wybrzeża", występował jeden człowiek, dogadujący się sam z sobą. Mistrzostwo świata. Teraz dopiero widać, że TPD było w tym układzie figurantem, koniecznym być może ze względów finansowych albo proceduralnych, a może dlatego, że miało odpowiednie dojścia, np. do papieru.

Kiedy już wszystko dopięte zostało na ostatni guzik, redakcji "Wieczoru" pozostało już tylko umiejętnie podsycać napięcie.

"Wieczór" z 17 sierpnia 1974 r. "Nasza redakcja" dołączyła do TPD.

Postscriptum: Kajtek, Koko i kontrola

64-stronicowy zeszyt "Kajtek i Koko w kosmosie" wywołał poruszenie nie tylko wśród najmłodszych czytelników. Pewnego pięknego dnia Nadzwyczajny Inspektor Kaszteli tfu!... Wydział Finansowy Gdańskiego Urzędu Wojewódzkiego przysłał kontrolę do Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego. Kontrolerzy pracowali w dwóch turach: 28–29 października i 4–7 listopada (7 listopada, w rocznicę Rewolucji Październikowej zapewne szczególnie gorliwie), sprawdzając druk tytułów zleconych przez podmioty zewnętrzne. Wydaje się, że powodem urzędniczej dociekliwości było inne wydawnictwo związane z Christą, a mianowicie książeczka Kąpieliska Morskiego Sopot pt. "Sopot, lato. Vademecum ...i nie tylko". "Kosmos" zaś oberwał niejako rykoszetem.

Walka Andrzeja Bajkowskiego, autora "Vademecum", o dodatkowe honorarium i wynikłe z niej kłopoty z urzędem cenzorskim przyciągnęły uwagę kontrolerów.

Kontrolerzy "przyklepali" fikcję jakoby Towarzystwo Przyjaciół Dzieci rzeczywiście było wydawcą "Kosmosu" i przymknęli oko na fakt, że TPD wykonało całą robotę rękoma naczelnego "Wieczoru Wybrzeża" i jego zespołu. Wytknięto natomiast, iż niektórym pracownikom "Wieczoru" zlecano prace, w których wykorzystywali oni swój służbowy dorobek i służbowe zasoby techniczne gazety. Wśród zaleceń pokontrolnych znalazła się wyraźna dyspozycja, by w przyszłości nie zatrudniać pracowników etatowych do prac dodatkowych, ponieważ... wywołuje to niezadowolenie pozostałej części załogi (w domyśle – niezadowolenie finansowe u pominiętych). "A skoro już zatrudniono ludzi, by nie ruszając się z miejsca wykonali swoją pracę na służbowych maszynach, to przynajmniej trzeba było od nich wziąć pokwitowania na te nieszczęsne broszury" – zdają się mówić kontrolerzy.

Czy to już koniec perypetii? Absolutnie nie! Również czynniki centralne pochyliły się z troską nad Kajtkiem i Kokiem. 16 grudnia 1974 roku, kiedy drugie wydanie (czy raczej dodruk) "Kosmosu" trafiało do księgarń, Marian Gregorek, dyrektor Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego, przesłał wszystkie dokumenty "do wiadomości i ewentualnego wykorzystania" Zespołowi Kontroli w koncernie RSW "Prasa – Książka – Ruch".


Dyrektor Gregorek przesłał dokumenty, jak zaznacza, "zgodnie z życzeniem". Może być to po prostu wynik rutynowej prośby o przekazywanie informacji o wynikach wszystkich kontroli w jednostkach RSW, bo trudno przypuszczać, aby ktoś z centrali specjalnie śledził sprawę "Kajtka i Koka w kosmosie". Ale kto wie?

Marian Gregorek (1917–2000), dyrektor Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego w latach 1950–1982.

31 stycznia 1975 r. dokumenty przekierowano do "towarzysza Jakubczaka" bez imienia. Być może to on pozaznaczał w tekście co ciekawsze fragmenty, bezbłędnie zwracając uwagę na kwestię podziału zysków, czy rozbijania prac introligatorskich na osobno płatne partie.

"Uwaga! dwie umowy [nieczytelne] [wydrukowano?] 20 tys. egzemplarzy".

W międzyczasie, 16 stycznia 1975 roku Gdańskie Wydawnictwo Prasowe, podpisem Zastępcy Dyrektora ds. Poligrafii, zadeklarowało Urzędowi Wojewódzkiemu wcielenie w życie wszystkich zaleceń pokontrolnych.

"Niezbędne kroki w celu wyeliminowania".

Zainteresowanie organów kontrolnych komiksami Janusza Christy skończyło się zatem dość bezboleśnie. Przynajmniej na to wskazuje dostępna dziś wiedza. Ale być może kiedyś natkniemy się inne tego typu kwiatki.

Arek z Gdyni

Ulica Mariacka 34 w Gdańsku – miejsce poczęcia "Kajtka i Koka w kosmosie". Jeszcze w 2014 roku na froncie kamienicy wisiało charakterystyczne logo TPD: splecione dłonie dziecka i dorosłego. Obecnie w książce adresowej Towarzystwa brak informacji o jakiejkolwiek reprezentacji w województwie pomorskim.

* * *

Chciałbym podzielić się z Wami kilkoma refleksjami, jakie naszły mnie po lekturze materiału Arka. Przede wszystkim zaimponowało mi tempo, w jakim "Wieczór Wybrzeża" wydał zeszytowego "Kajtka i Koka w kosmosie". Cały proces trwał zaledwie 4 miesiące (przy założeniu, że pierwsze umowy nie były podpisywane post factum), co w porównaniu z kilkuletnim cyklem wydawniczym KAW-u było wynikiem iście wyczynowym. Jednocześnie nie mogę się pozbyć wrażenia, że udało się to wyłącznie dzięki rozmaitym kombinacjom, bez których w socjalizmie nie można było niczego załatwić. W przypadku "Kosmosu" kombinowano z terminami, ze zleceniami i stawkami honorariów, a nawet z określeniem faktycznego wydawcy - byle na papierze z grubsza się zgadzało. Kontrola doskonale o tym wiedziała, a jednak przymykała oko na tę lipę. I całe szczęście.

Szczególnie zaciekawiła mnie wzmianka w protokole pokontrolnym na temat Delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Zdaje się ona wskazywać, że o wielkości nakładu decydowała... cenzura. Całkiem więc możliwe, że to, co podawano w stopkach redakcyjnych tuż obok sygnatury cenzora, stanowiło narzuconą odgórnie maksymalną ilość egzemplarzy - nakład "docelowy", który wcale nie musiał być osiągnięty. Za taką interpretacją przemawiać mogą: [1] zapis w pierwszej umowie brzmiący
"do 100 tys. egzemplarzy", [2] rozbite na części zlecenie dla introligatorów, dające możliwość elastycznego manipulowania ilością i harmonogramem, a także [3] tajemniczy dodruk komiksu w grudniu 1974, niepotwierdzony żadną adnotacją w stopce. Czy zatem legendarne, astronomiczne nakłady komiksów KAW-u, sięgające 300.000 egzemplarzy, nie były tylko cenzorskim zapisem? Kiedyś postaram się rozwikłać tę zagadkę, a tymczasem jeszcze raz gratuluję Arkowi znakomitej śledczo-dziennikarskiej roboty.

Kapral


Stemple cenzury na książeczkach "Tytus, Romek i A'Tomek" z zadekretowanymi nakładami. Źródło: "Komiks i satyra" (strona Wojtka Łowickiego).