Pół roku temu sporego zamieszania narobił nasz artykuł pt. "Kryptonim »Walizka«", w którym rozprawiliśmy się z miejską legendą o niskich zarobkach komiksiarzy w PRL-u. Temat ten postanowił podjąć Arek z Gdyni, jeden z naszych najwierniejszych czytelników i korespondentów, którego możecie pamiętać choćby z postu o znaleziskach lotniczych. Z prawdziwą przyjemnością przedstawiamy znakomity tekst o kulisach powstania pierwszego albumu Christy, opracowany przez Arka na podstawie bezcennych archiwalnych materiałów, zdobytych jemu tylko wiadomym sposobem. Jest to z całą pewnością najlepiej udokumentowany artykuł o procesie wydawniczym w PRL-u, jaki kiedykolwiek ukazał się na naszym blogu, a może i w całym komiksowym internecie.
* * *
30.700 złotych, czyli 9,5 pensji przeciętnego Kowalskiego zarobił Janusz Christa na "Kajtku i Koku w kosmosie". Komiks – przynajmniej w rzeczywistości papierologicznej – powstał w rekordowym tempie. 20 kwietnia 1974 roku Zarząd Okręgu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Gdańsku zawarł z Januszem Christą umowę na wydanie "broszury – powieści rysunkowej" w postaci "188 ilustracji, licząc za jedną ilustrację jeden odcinek drukowany w Wieczorze Wybrzeża«, składający się z czterech rysunków". Christa zobowiązał się dostarczyć materiały do 1 maja. Albumik trafił do sprzedaży 16 sierpnia.
 |
Koniec lat 50., kolejka czytelników "Wieczoru Wybrzeża" przed kioskiem na Targu Węglowym w Gdańsku. |
Niektórzy z Was mogą w to nie uwierzyć, ale w PRL soboty były normalnymi dniami pracy. Dopiero ekipa Gierka zaczęła ten stan liberalizować, wprowadzając od 1975 roku jedną (!) wolną sobotę w miesiącu. Jednak dla gdańskiego oddziału Towarzystwa Przyjaciół Dzieci sobota 20 kwietnia 1974 była dniem wyjątkowo pracowitym. Wtedy właśnie, w ciągu zaledwie kilku godzin, TPD zdążyło zawrzeć wszystkie umowy zabezpieczające (oczywiście w teorii) wydanie książeczki "Kajtek i Koko w kosmosie".
 |
Umowa założycielska "Kajtka i Koka w kosmosie", strona 1. |
Oficjalna historia "Kajtka i Koka w kosmosie" zaczyna się od umowy TPD z redakcją "Wieczoru Wybrzeża", reprezentowaną przez redaktora naczelnego
Waldemara Slawika.
"Przedmiotem niniejszej umowy – porozumienia jest wspólne wydanie książki z odcinkami opowieści rysunkowej dla dzieci pt. »Kajtek i Koko w Kosmosie«, autora Janusza Christy, publikowanej w »Wieczorze Wybrzeża«, w nakładzie do 100 tys. egzemplarzy, w cenie detalicznej 15 zł za egz." – postanawia dokument i od razu doprecyzowuje, że osobno wskazani zostaną autorzy oraz specjaliści do obsługi i realizacji procesu wydawniczego.
 |
Waldemar Slawik (1915–1997), współtwórca "Wieczoru Wybrzeża" i jego redaktor naczelny w latach 1959–1976. Fot.: Wojciech Lendzion. |
Z umowy dowiadujemy się kto pokrywał początkowe koszty. W sformułowaniu z §2
"TPD zleci [prace] na koszt rachunku ogólnego wydawnictwa", słowo "wydawnictwo" wcale nie oznacza Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego (lokalny oddział koncernu-molocha RSW "Prasa – Książka – Ruch"), tylko przygotowywaną do druku książeczkę. Zobowiązania finansowe miało wykonać TPD, co jednoznacznie wynika z treści §7.
 |
Umowa założycielska "Kajtka i Koka w kosmosie", strona 2. |
Co prawda koszty ponosiło TPD, ale konfitury zgarniał zupełnie ktoś inny. 50% czystego dochodu miało pójść na
"cele propagandowe Redakcji". Cóż to mogło oznaczać? Otóż zgodnie z filozofią systemu, redakcja "Wieczoru Wybrzeża" nie mogła tak po prostu zarobić tych pieniędzy. Zadaniem redakcji nie było dbanie o kasę, tylko o "propagandę", co na szczęście było pojęciem dość pojemnym i równie dobrze mogło oznaczać postawienie billboardu z jakimś zaangażowanym hasłem (wbrew pozorom,
reklama wielkopowierzchniowa to nie jest wynalazek nieznany w PRL), jak i zorganizowanie pracownikom wyjazdu w Bory Tucholskie. Przy okazji pokazuje to też, że o ile formalnie inicjatywę wydawniczą miało TPD, to połowę wartości całego przedsięwzięcia stanowiły paski komiksowe, wniesione przez "Wieczór" niejako aportem do tej osobliwej półki. A jaka była w tym rola samego Janusza Christy?
 |
Umowa z Januszem Christą. "Powieść rysunkowa" = graphic novel?
Potwierdza się tu pierwszy sopocki adres Christy - ul. Helska 1 m. 2, który poznaliśmy przy okazji "Cudu wrześniowego". |
O tym dowiadujemy się z kolejnej umowy, podpisanej rzecz jasna tego samego dnia. Christa oświadczył w niej, iż
"opracował powieść rysunkową" (tym samym potwierdził swoje autorstwo) i przyjął honorarium liczone według stawek ministerialnych. Przyjął oczywiście po raz drugi, bo już raz za te same paski zapłacił mu "Wieczór Wybrzeża", ale skoro procent od sprzedaży w PRL-u nie funkcjonował, trzeba było rozliczyć się z autorem na jakichś innych zasadach. I tu przykra niespodzianka, bo przywołane zarządzenie Ministra, na którym oparto współpracę z twórcą poczytnych komiksów, pochodziło sprzed 23 lat. Przez te ćwierć wieku przeciętne wynagrodzenie podskoczyło aż pięciokrotnie, a stawki dla plastyków ani drgnęły. Teraz w pełni można zrozumieć irytację Papcia Chmiela, o czym mowa była w
pierwszym poście.
 |
Umowa z Januszem Christą, strona 2. |
Natomiast grafika na okładkę, będąca jednym z niewielu elementów, jakie Christa naprawdę musiał wykonać na potrzeby tego zeszytu (resztę miał w zasadzie gotową), wyceniona została na 2.500 zł. W porównaniu ze stawką za rysunek, wynoszącą 37,50 zł (1/4 komiksowego paska), była to kwota co najmniej przyzwoita, stanowiąca rodzaj rekompensaty dla rysownika. Prawdopodobnie wydawca miał w tej kwestii więcej swobody i nie musiał trzymać się zarządzenia z 1951 roku.
 |  |
Bazyli mógłby kupić ze trzy odkurzacze, a Koko tapczan dla Kajtka (gdyby dołożył kilka stów...) za honorarium za okładkę "Kosmosu" – wg oficjalnych cen GUS. Kadry pochodzą z wydania WAG. |
Lektura dokumentów TPD przynosi także pewną ciekawostkę obsadową. Umowę na
"dokonanie wyboru ilustracyjnego", czyli de facto przygotowanie scenariusza, podpisał Grzegorz A. Rybiński (1940–2009), ówczesny dziennikarz "Wieczoru Wybrzeża".
 |
 |
Wynagrodzenie dla autora tekstu liczone było według stawek współczesnych, natomiast ilustratorzy zatrzymali się w roku 1951. |
Wydaje się, że Rybiński wystąpił tu w takiej samej roli, jaką później odgrywał
Adam Kołodziejczyk z Krajowej Agencji Wydawniczej, tj. osoby, poprzez którą Christa realizował prace literackie i redakcyjne, bo formalnie jako grafik-samouk nie mógłby ich wykonywać. Trudno przecież uwierzyć, że to Rybiński przetrząsnął wszystkie paski "Kosmosu" i ułożył je w nową historyjkę, podpowiadając jeszcze Chriście, co musi przerysować, czy wyretuszować. Natomiast będąc sprawnym dziennikarzem (z
prasą związany był od 1968 roku,
najpierw w "Wieczorze", a do 1981 roku w "Głosie Wybrzeża" jako sekretarz redakcji) mógł – korzystając zapewne z sugestii Christy – przygotować tekst wstępu i posłowia.
 |
Grzegorz Rybiński (na mostku kapitańskim, trzyma noworodka w beciku) wśród innych dziennikarzy "Wieczoru" na tableau wydrukowanym w 1977 r. z okazji 20-lecia gazety. |
Co jeszcze można powiedzieć o tych umowach? Dyplomatycznie: że są "lekko" naciągane. Naciągane w tym sensie, że na złożenie w wydawnictwie kompletnego komiksu, tj. okładki, 188 pasków, tekstów do wstępu i posłowia, wyznaczono 10 dni – nawet niespecjalnie przejmując się tym, że 1 maja był dniem wolnym od pracy i Christa z Rybińskim musieliby materiały dostarczyć do 30 kwietnia, w ciągu 8 dni roboczych. W tym sensie uczciwiej potraktowano osobę zatrudnioną do całego szeregu czynności technicznych: makietowania, opracowania rysunków do chemigrafii i łamania, kontroli odbitek oraz korekty redakcyjnej. Tutaj już nikt cudów nie oczekiwał i termin wyznaczono na 1 czerwca.
Nie udało się dotrzeć do dokumentacji kolejnego etapu, jakim był druk komiksu, dość dosadnie podsumowanego w
"Kosmozagadce". Są natomiast umowy z introligatorami. Wynika z nich (przynajmniej teoretycznie), że "Kajtek i Koko w kosmosie" miał być gotowy na 20 sierpnia 1974 r. Kilku introligatowór w ciągu zaledwie 10 dni miało wykonać oprawę (zbieranie, szycie, obcinanie i pakowanie), w partiach po 10 tys. egzemplarzy...
"komiksu". Hurra! Zakazane słowo w końcu zostało użyte!
Między kwietniem a sierpniem zaszła też istotna zmiana formalna. Jak wynika z powyższej umowy, gdańska popołudniówka wciąż chowała się za Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, ale przynajmniej odpowiedzialność przeniesiono z niezależnego Zarządu Okręgu, na koło TPD nr 57 przy redakcji "Wieczoru". Żeby było zabawniaj, koło reprezentował nie kto inny, jak dobrze nam znany... Waldemar Slawik, redaktor naczelny gazety. Tak więc w imieniu obu stron tego przedsięwzięcia, czyli TPD i "Wieczoru Wybrzeża", występował jeden człowiek, dogadujący się sam z sobą. Mistrzostwo świata. Teraz dopiero widać, że TPD było w tym układzie figurantem, koniecznym być może ze względów finansowych albo proceduralnych, a może dlatego, że miało odpowiednie dojścia, np. do papieru.
Kiedy już wszystko dopięte zostało na ostatni guzik, redakcji "Wieczoru" pozostało już tylko umiejętnie
podsycać napięcie.
 |
"Wieczór" z 17 sierpnia 1974 r. "Nasza redakcja" dołączyła do TPD. |
Postscriptum: Kajtek, Koko i kontrola
64-stronicowy zeszyt "Kajtek i Koko w kosmosie" wywołał poruszenie nie tylko wśród najmłodszych czytelników. Pewnego pięknego dnia
Nadzwyczajny Inspektor Kaszteli tfu!... Wydział Finansowy Gdańskiego Urzędu Wojewódzkiego przysłał kontrolę do Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego. Kontrolerzy pracowali w dwóch turach: 28–29 października i 4–7 listopada (7 listopada, w rocznicę Rewolucji Październikowej zapewne szczególnie gorliwie), sprawdzając druk tytułów zleconych przez podmioty zewnętrzne. Wydaje się, że powodem urzędniczej dociekliwości było inne wydawnictwo związane z Christą, a mianowicie książeczka Kąpieliska Morskiego Sopot pt.
"Sopot, lato. Vademecum ...i nie tylko". "Kosmos" zaś oberwał niejako rykoszetem.
 |
Walka Andrzeja Bajkowskiego, autora "Vademecum", o dodatkowe honorarium i wynikłe z niej kłopoty z urzędem cenzorskim przyciągnęły uwagę kontrolerów. |
Kontrolerzy "przyklepali" fikcję jakoby Towarzystwo Przyjaciół Dzieci rzeczywiście było wydawcą "Kosmosu" i przymknęli oko na fakt, że TPD wykonało całą robotę rękoma naczelnego "Wieczoru Wybrzeża" i jego zespołu. Wytknięto natomiast, iż niektórym pracownikom "Wieczoru" zlecano prace, w których wykorzystywali oni swój służbowy dorobek i służbowe zasoby techniczne gazety. Wśród zaleceń pokontrolnych znalazła się wyraźna dyspozycja, by w przyszłości nie zatrudniać pracowników etatowych do prac dodatkowych, ponieważ... wywołuje to niezadowolenie pozostałej części załogi (w domyśle – niezadowolenie finansowe u pominiętych). "A skoro już zatrudniono ludzi, by nie ruszając się z miejsca wykonali swoją pracę na służbowych maszynach, to przynajmniej trzeba było od nich wziąć pokwitowania na te nieszczęsne broszury" – zdają się mówić kontrolerzy.
Czy to już koniec perypetii? Absolutnie nie! Również czynniki centralne pochyliły się z troską nad Kajtkiem i Kokiem. 16 grudnia 1974 roku, kiedy drugie wydanie (czy raczej dodruk) "Kosmosu" trafiało do księgarń,
Marian Gregorek, dyrektor Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego, przesłał wszystkie dokumenty
"do wiadomości i ewentualnego wykorzystania" Zespołowi Kontroli w koncernie RSW "Prasa – Książka – Ruch".
Dyrektor Gregorek przesłał dokumenty, jak zaznacza,
"zgodnie z życzeniem". Może być to po prostu wynik rutynowej prośby o przekazywanie informacji o wynikach wszystkich kontroli w jednostkach RSW, bo trudno przypuszczać, aby ktoś z centrali specjalnie śledził sprawę "Kajtka i Koka w kosmosie". Ale kto wie?
 |
Marian Gregorek (1917–2000), dyrektor Gdańskiego Wydawnictwa Prasowego w latach 1950–1982. |
31 stycznia 1975 r. dokumenty przekierowano do "towarzysza Jakubczaka" bez imienia. Być może to on pozaznaczał w tekście co ciekawsze fragmenty, bezbłędnie zwracając uwagę na kwestię podziału zysków, czy rozbijania prac introligatorskich na osobno płatne partie.
 |
 |
"Uwaga! dwie umowy [nieczytelne] [wydrukowano?] 20 tys. egzemplarzy". |
W międzyczasie, 16 stycznia 1975 roku Gdańskie Wydawnictwo Prasowe, podpisem Zastępcy Dyrektora ds. Poligrafii, zadeklarowało Urzędowi Wojewódzkiemu wcielenie w życie wszystkich zaleceń pokontrolnych.
 |
"Niezbędne kroki w celu wyeliminowania". |
Zainteresowanie organów kontrolnych komiksami Janusza Christy skończyło się zatem dość bezboleśnie. Przynajmniej na to wskazuje dostępna dziś wiedza. Ale być może kiedyś natkniemy się inne tego typu kwiatki.
Arek z Gdyni
 |
Ulica Mariacka 34 w Gdańsku – miejsce poczęcia "Kajtka i Koka w kosmosie". Jeszcze w 2014 roku na froncie kamienicy wisiało charakterystyczne logo TPD: splecione dłonie dziecka i dorosłego. Obecnie w książce adresowej Towarzystwa brak informacji o jakiejkolwiek reprezentacji w województwie pomorskim. |
* * *
Chciałbym podzielić się z Wami kilkoma refleksjami, jakie naszły mnie po lekturze materiału Arka. Przede wszystkim zaimponowało mi tempo, w jakim "Wieczór Wybrzeża" wydał zeszytowego "Kajtka i Koka w kosmosie". Cały proces trwał zaledwie 4 miesiące (przy założeniu, że pierwsze umowy nie były podpisywane post factum), co w porównaniu z kilkuletnim cyklem wydawniczym KAW-u było wynikiem iście wyczynowym. Jednocześnie nie mogę się pozbyć wrażenia, że udało się to wyłącznie dzięki rozmaitym kombinacjom, bez których w socjalizmie nie można było niczego załatwić. W przypadku "Kosmosu" kombinowano z terminami, ze zleceniami i stawkami honorariów, a nawet z określeniem faktycznego wydawcy - byle na papierze z grubsza się zgadzało. Kontrola doskonale o tym wiedziała, a jednak przymykała oko na tę lipę. I całe szczęście.
Szczególnie zaciekawiła mnie wzmianka w protokole pokontrolnym na temat Delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Zdaje się ona wskazywać, że o wielkości nakładu decydowała... cenzura. Całkiem więc możliwe, że to, co podawano w stopkach redakcyjnych tuż obok sygnatury cenzora, stanowiło narzuconą odgórnie maksymalną ilość egzemplarzy - nakład "docelowy", który wcale nie musiał być osiągnięty. Za taką interpretacją przemawiać mogą: [1] zapis w pierwszej umowie brzmiący "
do 100 tys. egzemplarzy"
, [2] rozbite na części zlecenie dla introligatorów, dające możliwość elastycznego manipulowania ilością i harmonogramem, a także [3] tajemniczy dodruk komiksu w grudniu 1974, niepotwierdzony żadną adnotacją w stopce. Czy zatem legendarne, astronomiczne nakłady komiksów KAW-u, sięgające 300.000 egzemplarzy, nie były tylko cenzorskim zapisem? Kiedyś postaram się rozwikłać tę zagadkę, a tymczasem jeszcze raz gratuluję Arkowi znakomitej śledczo-dziennikarskiej roboty.
Kapral
 |
Stemple cenzury na książeczkach "Tytus, Romek i A'Tomek" z zadekretowanymi nakładami. Źródło: "Komiks i satyra" (strona Wojtka Łowickiego). |