Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Programy teatralne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Programy teatralne. Pokaż wszystkie posty

sobota, 11 września 2021

Dziś premiera musicalu

Za niecałe dwie godziny rozpocznie się premiera przedstawienie musicalu "Kajko i Kokosz: Szkoła latania". Zanim tam dotrę, przypomnę Wam materiały promocyjne, jakie w ciagu ostatnich tygodni Teatr Syrena wrzucał na swój profil facebookowy. Zaczynamy od kostiumów zaprojektowanych przez Annę Chadaj.

A tak wygląda program spektaklu - do nabycia w teatralnym sklepiku online za jedyne 10 zł.

I jeszcze kilka rysunków Rafała Szłapy.

Na koniec portrety Radosława Czyża (?), reżysera Jakuba Szydłowskiego i oczywiście Janusza Christy.

niedziela, 19 lipca 2020

10 lat minęło

Dokładnie 10 lat temu, 19 lipca 2010 na minutę przed północą kolega Hegemon opublikował pierwszy post na naszym blogu. Niechcący (a może podświadomie) zrobił to w urodziny Janusza Christy i od tej pory wspólnie z naszym patronem obchodzimy rocznice. Z okazji dzisiejszego okrągłego jubileuszu postanowiłem wrócić do tamtego inauguracyjnego posta, poświęconego programowi teatralnemu "O dwóch takich co ukradli księżyc". Wydawać by się mogło, że na ten temat wszystko już zostało powiedziane... a tu niespodzianka! Jakiś czas temu Jacek Lanski zdobył nieco inną, i co ciekawe - STARSZĄ wersję tego komiksu, niż te dwie, o których pisaliśmy 10 lat temu.

Na zdjęciach broszurka wygląda identycznie jak pozostałe wydania, ale w realu już na pierwszy rzut oka można ją bardzo łatwo odróżnić. Okładkę wydrukowano bowiem nie na kredzie, ale na matowym offsecie.


Strona tytułowa i sam komiks też wyglądają identycznie, rok wydania jest ten sam (1983), ale różnice zaczynają się na stronie z obsadą spektaklu. Jak widzicie, rolę Nauczyciela i jednego z Karczmarzy miał zagrać Florian Staniewski, ale zastąpił go Ryszard Jaśniewicz, co poprawiono w typowy dla takich publikacji sposób, czyli za pomocą pieczątki.


Poniżej znajdziecie tę samą stronę z wydania "standardowego". Okazuje się, że zmiana obsady nie była chwilowa. W tej wersji programu (zapewne późniejszej) nazwisko Jaśniewicza jest już normalnie wydrukowane, chociaż nieco drobniejszą czcionką, co od razu wyłapie wprawne kolekcjonerskie oko.

Kolejna zmiana pojawia się w stopce na wewnętrznej stronie okładki. Obie wersje wydrukowały Państwowe Zakłady Graficzne w Gdańsku (PZG), ale inne były numery zamówień i cenzorzy. W wydaniu "standardowym" (poniżej) numer zamówienia to 2099/83, natomiast cenzor ma sygnaturę D-1.


Tymczasem w egzemplarzu Jacka Lanskiego numer zamówienia jest znacznie niższy, a mianowicie 389/83. Inny jest także cenzor, tym razem podpisany kryptonimem D-13.


Wszystkie te drobne detale wskazują, że mamy tu do czynienia z zupełnie innym, zapewne o kilka miesięcy wcześniejszym wydaniem, a nie np. z drukiem testowym. Nie bardzo tylko wiadomo jak zinterpretować nakład 20.000 egz., podany w obu wersjach. Czy każde z tych zamówień drukarnia zrealizowała w tak dużej ilości, czy też był to nakład łączny dla obu wersji? Sporo przemawia za tą pierwszą opcją, ale jeśli tak, to co stało się z 20.000 broszurek z pieczątką, skoro dzisiaj są taką rzadkością? Poszły na przemiał czy raczej drukarnia nie wykonała całego zamówienia z powodu zmiany aktora? Tak czy inaczej, sprawdźcie swoje egzemplarze, bo może się okazać, że będziecie musieli uzupełnić swoje kolekcje. A kto wie czy przy okazji nie natkniecie się na jeszcze inne wersje programów.

No to do następnego odkrycia, kochani! Przecież bez Waszej pomocy nie mielibyśmy o czym pisać przez te 10 lat :)

wtorek, 5 grudnia 2017

Postaciologia, wersja 1.0

Nie od dziś wiadomo, że jeden obraz wart jest tysiąca słów. Mając do wyboru napisanie mnóstwa postów o związkach między bohaterami Christy, albo załatwienie sprawy jednym diagramem, wybrałem oczywiście rozwiązanie prostsze. Co nie znaczy, że mniej czasochłonne. Robota zajęła mi aż dwa miesiące, no i teraz sam już nie wiem jak ten diagram nazwać - ni to genealogia, ni chronologia... a może labirynt? Szczerze mówiąc, nawet moi koledzy z bloga kompletnie się w tym pogubili. Nie martwcie się więc, jeśli i Wy stracicie wątek.


Cały pomysł wziął się stąd, że Christa poddawał recyklingowi nie tylko gagi i motywy, ale także swoje komiksowe postacie, o czym niedawno się przekonaliśmy. Największym zagłębiem pierwowzorów okazały się trzy komiksy z "Wieczoru Wybrzeża": "Profesor Kosmosik i Czarny Rycerz", "KiK w krainie baśni" oraz "KiK w kosmosie", do których autor chętnie wracał pracując dla "Świata Młodych" i "Relaxu". Weźmy choćby szwarc-charakterów z "Kajka i Kokosza" - większość z nich ma korzenie w gwiazdozbiorze Oriona.

Podczas researchu natknąłem się na zadziwiającą ilość krasnoludków, zębatych smoków, syren oraz na kilka... żon Koka (!), których istnienie Sebastian Kawał przemilczał w swoim drzewie genealogicznym. Przy okazji pozwoliłem sobie pospekulować na temat pochodzenia Kokosza i jego pokrewieństwa z panem Paparurą. Cesarzy rzymskich dodałem tylko po to, żeby podkreślić rozpiętość linii czasowej, w której rozgrywa się marynarsko-średniowieczno-kosmiczna saga. Mam nadzieję, że śledzenie wszystkich tych zawiłości sprawi Wam tyle samo frajdy, co mnie. Jeśli przy okazji dojdziecie do wniosku, że coś tu nie gra - piszcie. Jeśli czegoś brakuje - piszcie. Jeśli coś trzeba wyciąć - też piszcie. To jest w końcu tylko wersja 1.0.

sobota, 30 września 2017

Genealogia ekstremalna

Pod postem o stokrotce pojawiła się niedawno propozycja, żeby do drzewa genealogicznego Kajtka i Koka dodać Popiela i... Janusza Christę. Oba te postulaty mają dość mocne podstawy (cytaty poniżej) i nie są specjalnie nowe - 15 lat temu pisał o nich Arek Florek w "Świecie dzielnych wojów". Postanowiłem podjąć rękawicę, bo nie po to "Na plasterki" dostały doktorat humoris causa, żeby teraz migać się od karkołomnych zadań.

"Zamach na Milusia""Skarby Mirmiła"

Zacznijmy od Popiela. Wprawdzie jego imię padło w "Kajku i Kokoszu" tylko raz ("Zamach na Milusia"), za to potem Christa narysował o nim cały komiks - nie kajkoszowy, ale utrzymany w tej samej stylistyce. Mowa oczywiście o programie teatralnym "O Piaście i Popielu", w którym wystąpił nie tylko kuzyn Lubawy, ale także jego żona i trzech stryjów.


Skoro wiadomo jak Christa wyobrażał sobie te postacie, proponuję włączyć je do kanonu, a program potraktować jako spin-off "Kajka i Kokosza". Uzupełniony fragment drzewa genealogicznego wyglądałby mniej więcej tak, jak na poniższym obrazku. Ponieważ słowo "kuzyn" może oznaczać zarówno brata ciotecznego, jak i dalszego krewnego, dlatego jedną kreskę zostawiłem przerywaną, jako pole do dalszych spekulacji. Nie mogłem natomiast odmówić sobie przyjemności dodania legendarnej mamusi, która służyła Lubawie do straszenia męża. Na razie ikonka jest symboliczna, ale mam nadzieję, że w kolejnej odsłonie "Nowych przygód" zobaczymy jak wygląda ukochana teściowa Mirmiła.


* * *
Przejdźmy do drugiej części zadania. Wszyscy oczywiście domyślamy się kim jest tajemniczy rysownik komiksów, o którym mówił Kajko. Mały rycerzyk już w pierwszym wydaniu "Szkoły latania" utrzymywał, że jego ojcem jest Janusz Christa (z ust Kokosza taka deklaracja nie padła). Co prawda w tym samym albumie Kajko twierdził, że Jaga, Łamignat, a nawet Hegemon również są dziećmi Christy, ale to z kolei musimy uznać za figurę retoryczną, bo chyba nikt nie uwierzy, że Jaga z Łamignatem żyli w kazirodczym związku.

Przyjrzyjmy się więc Chriście, a konkretnie jego komiksowym wcieleniom. Autor dwukrotnie umieścił samego siebie w serii o Kajku i Kokoszu: w pierwszym i ostatnim odcinku, z tym że raz jako XX-wiecznego kronikarza, a raz jako XI-wiecznego skrzata. W ten sposób twórca spiął całą sagę klamrą tzw. "zburzonej czwartej ściany".

"Złote prosię", 1972"Mirmił w opałach", 1989

No i teraz zastanówmy się który z tych dwóch Christów mógł zostać ojcem Kajka. Czyżby ten współczesny, z Sopotu? Raczej nie, bo dzieliłoby go od własnego potomka prawie tysiąc lat. A zatem zostaje nam Christa-skrzat i jego syn... Kajko-skrzat. Zostawiam Was z drugim fragmentem drzewka genealogicznego, żebyście mogli to sobie w spokoju przetrawić. Gdyby coś Wam się tu nie kleiło, jestem otwarty na sugestie.

piątek, 23 grudnia 2016

Panie Januszu, tu Tomek z Tczewa!

Janusz Christa miał dużo cierpliwości do fanów. Chętnie odpowiadał na listy, a przez jego gościnny dom przewijały się całe tabuny wielbicieli komiksu. O swoich spotkaniach z twórcą "Kajka i Kokosza" pisali już Łamignat (tu i tu) oraz Mietek Fijał, a teraz swoimi wspomnieniami i bezcennymi pamiątkami postanowił podzielić się Tomasz Rozanski. Oto jego opowieść...

* * *

Moja pierwsza styczność z komiksem Janusza Christy to były paski w "Wieczorze Wybrzeża". Nie pamiętam już dokładnie, ale chyba chodziło o "Pojedynek z Abrą". Rysunki tak mi się spodobały, że zacząłem kupować wszystkie komiksy autorstwa pana Janusza, jakie tylko wpadły mi w ręce. Byłem pod takim wrażeniem jego twórczości, że postanowiłem koniecznie spotkać się z nim i zobaczyć jak to wszystko wygląda, jak powstaje taki komiks. No i zaczęła się moja wielka przygoda. Podobnie jak pan Mietek Fijał, próbowałem wyprosić adres autora od redakcji "Świata Młodych". Niestety, w odpowiedzi na mój list odmówili, tłumacząc się tym, że autor nie upoważnił ich do podawania czytelnikom swojego prywatnego adresu. Przysłali mi za to... numer telefonu rysownika.


Wtedy doznałem olśnienia: pobiegłem na pocztę, dorwałem książkę telefoniczną i już miałem adres. Napisałem list do pana Janusza, że jego komiksy są super i że bardzo chciałbym się z nim spotkać i porozmawiać. Miałem wtedy 14 lat, a pan Janusz odpisał mi tak:


No i oczywiście znów pobiegłem na pocztę, zamówiłem rozmowę, a gdy pani z okienka krzyknęła: "zamiejscowa z Sopotem, kabina nr 3" (takie były czasy, rok 1985), wszedłem do kabiny, podniosłem wielką słuchawkę i powiedziałem: "dzień dobry, panie Januszu, tu Tomek z Tczewa". Porozmawialiśmy chwilę i kiedy powiedziałem mu, że od 11. roku życia jeżdżę już sam do Gdańska na Jarmark Dominikański, stwierdził, że trasa z Tczewa do Sopotu to faktycznie niewielki problem dla 14-latka. Umówiłem się z panem Januszem na sobotę, bo w tygodniu chodziłem do szkoły.

W sobotę z rana spakowałem moje komiksy, wsiadłem w pociąg i wyruszyłem w podróż. Wysiadłem w Sopocie i zacząłem pytać ludzi, gdzie jest ulica Wybickiego. W końcu udało mi się dotrzeć na miejsce. Na klatce schodowej kamienicy, w której mieszkał pan Janusz, spotkałem jakiegoś chłopaka (mniej więcej w moim wieku) i jeszcze zdążyłem kupić od niego komiks, którego mi brakowało. Potem zapukaliśmy do drzwi, pan Janusz otworzył, zaprosił nas do środka i powiedział, że ma jeszcze dojechać jeden chłopiec z Tczewa. Wtedy powiedziałem, że to właśnie ja jestem ten Tomek z Tczewa. Sprawa się wyjaśniła i pan Janusz zaczął nam tłumaczyć jak powstają komiksy, ile czasu to zajmuje itd. Oczywiście podpisał nam nasze albumy i po jakimś czasie kolega poszedł do domu, a ja jeszcze z panem Januszem i jego psem poszliśmy na spacer po lesie dookoła stadionu lekkoatletycznego, co potem stało się naszą tradycją.

Odwiedzałem go raz na pół roku, raz na rok, jak czas mi pozwalał, w miarę jak wydawane były jego kolejne dzieła. Z tą różnicą, że z początku rozmawialiśmy tylko o komiksach przy czerwonej oranżadzie, potem jak podrosłem - o komiksach i sprawach prywatnych przy kawce, a jak już byłem pełnoletni, to nawet raz piwko się zdarzyło. Zawsze po spotkaniu był spacer z Sambą (jego owczarek niemiecki, a właściwie suczka) przez las dookoła stadionu. Pamiętam też, że podczas jednej z wizyt mówił mi o jakimś młodym chłopaku, który przysłał mu próbki swoich rysunków o Dzikim Zachodzie. Czytając "Na plasterkach" o historii pana Mietka Fijała, domyśliłem się, że to właśnie o nim mówił mi wtedy pan Janusz. Fajnie, że panu Mietkowi udało się zostać rysownikiem. Pozdrawiam go serdecznie.

Janusz Christa był nie tylko prawdziwym mistrzem komiksowej kreski. Był też wspaniałym człowiekiem. Podczas jednej z naszych rozmów opowiadał, że miał wiele propozycji z Niemiec, żeby rysować "dla nich" (a raczej kopiować postacie Kaczora Donalda, czy Myszki Miki), ale odmawiał tłumacząc: "Ja rysuję dla polskich dzieci". To rzadko spotykana zaleta, że ktoś zamiast wybrać dużo wyższe zarobki, woli robić coś dla swoich rodaków za mniejsze pieniądze. Był też miłośnikiem zwierząt. Mówił, że najlepsze psy są ze schroniska, bo one potrafią być najbardziej oddane i najwierniejsze, a wszystkie jego psy nosiły imiona od nazw tańców (za "moich" czasów była to Samba). Pamiętam go też jako człowieka, z którym można było pogadać o wszystkim, o radościach i o niepowodzeniach, i jako "totalnego luzaka" z super poczuciem humoru, o czym po trosze może świadczyć list, który przysłał mi w 1991 r., kiedy wzięli mnie do wojska.


Niestety koniec mojej przygody z komiksem i panem Januszem nie jest już dla mnie taki wesoły. Po raz ostatni widziałem się z nim po roku 2000, nie pamiętam już dokładnie - może był to 2003, a może 2004. W roku 2006 wyjechałem do Wielkiej Brytanii, szukając rozwiązania moich problemów finansowych. O śmierci pana Janusza dowiedziałem się z telewizji. Niestety nie mogłem być na pogrzebie, czego chyba nigdy sobie nie daruję. Nie miałem nawet odwagi zadzwonić do jego domu z kondolencjami, bo chyba nie miałbym odwagi wykrztusić z siebie słowa. Od tamtej pory nie kupiłem już nigdy żadnego komiksu.


Gdy kilka dni temu chciałem poszukać w internecie jakiejś informacji o miejscu jego spoczynku, żeby móc chociaż zapalić świeczkę i pożegnać się z przyjacielem, trafiłem na wywiad z wnuczką Pauliną Christą. Fajnie, że jest ktoś kto nie pozwoli zapomnieć światu o tym wspaniałym człowieku (pozdrawiam serdecznie panią Paulinę). Potem trafiłem na blog "Na plasterki". Zacząłem czytać i wspomnienia wróciły. Poszedłem do piwnicy i wykopałem swoje pamiątki po panu Januszu. Są to m.in. 22 szkice postaci, które pan Janusz wymyślał, przygotowując się do narysowania zeszytu do sztuki teatralnej "O straszliwym smoku i dzielnym szewczyku, prześlicznej królewnie i królu Gwoździku". Podarował mi je gdzieś ok. 1985 r., a właściwie, widząc jakie wrażenie na mnie zrobiły, powiedział: "weź sobie Tomciu, skoro ci się podobają". Były one narysowane na odwrocie blaudruków "Cudownego leku". Szkoda tylko, że za młodu pociąłem te postacie na mniejsze kawałki, żeby mieć każdą osobno. Mam nadzieję, że wszystkim fanom Janusza Christy spodobają się te własnoręczne szkice w ołówku, bo jest to coś (przynajmniej dla mnie) co jest jeszcze piękniejsze od rysunku tuszem. Przeleżały u mnie 30 lat, a teraz, dzięki blogowi "Na plasterki", niech wszyscy je zobaczą.

Pozdrawiam wszystkich fanów Janusza Christy, życząc Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego 2017 Roku.
Tomasz Rozanski