
wtorek, 22 stycznia 2019
Rakieta leci dalej!
W związku z krążącą po internecie pogłoską, jakoby Egmont zawiesił serię "Kajtek i Koko w kosmosie", Arek Salamoński przysłał nam pokolorowane plansze z czwartego tomu pt. "Planeta automatów". Arek zapewnia, że seria ma tylko niewielki poślizg i wszystko jest na dobrej drodze, łącznie z okładkami.

piątek, 4 stycznia 2019
Kryptonim "Walizka"

- poza komiksami świata nie widzieli,
- młodzież czekała na ich historyjki,
- chcieli dowalić komunie (niepotrzebne skreślić).
Po drugie musimy pamiętać, że sposób rozliczeń wydawnictw z autorami był zupełnie oderwany od nakładów, które sięgały kilkuset tysięcy egzemplarzy. W PRL-u nie chodziło bowiem o to, żeby coś sprzedać, tylko żeby wytworzyć. Zamiast procentu od obrotu, twórcy dostawali urzędowe stawki za stronę. Doskonale podsumował to Papcio Chmiel:
Ilość sprzedanych egzemplarzy nie ma wpływu na wysokość honorariów. Dla mnie wystarczy jak wydrukują jeden egzemplarz. Ja mam płacone z umowy o dzieło. Oddzielnie za scenariusz i okładkę, według tabeli grafiki książkowej, wymyślonej przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. Dalej płacone mam wszystko na raty. Pierwsza zaliczka przy podpisaniu umowy, druga po przyjęciu dzieła do druku, reszta po sprzedaży. [6]

Najgorzej wiodło się komiksiarzom pracującym w zwykłych, codziennych gazetach. Nawet w prasie popołudniowej, mającej z założenia charakter sensacyjny, tematyka rozrywkowa stanowiła margines, a przeważały nudne artykuły o partii, bloku wschodnim, wykonanych planach i przejściowych trudnościach. Komiks traktowany był jak piąte koło u wozu, a jego twórcy jak wyrobnicy. Swój czas w gdańskim "Wieczorze Wybrzeża" Janusz Christa podsumował tak:
Normalnie moja obecność w redakcji polegała na tym, że przynosiłem paski. [...] Traktowali mnie jak listonosza, czy jakiegoś kuriera. [3]A praca była katorżnicza. Christa tygodniowo dostarczał (wymyślał i rysował) 6 pasków po 4 rysunki każdy. Jeżeli chciał pojechać na urlop, musiał przygotować odcinki na zapas, bo seria musiała się ukazywać non-stop. Rocznie wychodziło jakieś 300 pasków, czyli mniej więcej trzy albumy (!) - tyle tylko, że bez koloru. I tak przez 17 lat (1958-1975). A kiedy przeszedł do "Świata Młodych" wystarczał mu na życie jeden 35-planszowy album rocznie. Trzeba przyznać, że różnica jest kolosalna, ale to był już późny, kolorowy "Świat Młodych", wydawany przez Młodzieżową Agencję Wydawniczą (MAW). Wcześniej, za czasów Wydawnictwa "Prasa Młodzieżowa i Sportowa" ŚM płacił swoim pracownikom tyle, co zwykła gazeta codzienna.
"Wieczór" płacił niewiele, ale wystarczało. Żyłem skromnie, byłem chudy. [1]
W nieco spokojniejszym niż Christa tempie pracował Jerzy Wróblewski w bydgoskim "Dzienniku Wieczornym". Rocznie rysował ok. 250 pasków, często korzystał z cudzych scenariuszy. W odróżnieniu od Christy (wolny strzelec wg stawki za rysunek, bo komiksów tabela nie przewidziała), Wróblewski zatrudniony był na etacie. W ten sposób wytrzymał aż 20 lat (1959-1978), ale musiał chałturzyć gdzie się tylko dało.
EDIT. Nie w każdej popołudniówce było tak słabo. Przeczytajcie komentarz z 4 stycznia 2019 20:35. Źródło jest bardzo wiarygodne, ale skoro się nie podpisało, to ja też go nie zdradzę :)

Większe pieniądze pojawiły się w komiksie na przełomie Gomułki i Gierka, razem z "kolorowymi zeszytami" Sportu i Turystyki. Wróblewski sam się zgłosił do wydawnictwa w roku 1971 i od razu dostał zlecenie na "Podziemny front" oraz "Kapitana Żbika". Maciej Jasiński przytacza treść listu od redakcji:
Warunki finansowe przedstawiają się następująco: opracowanie graficzne w kolorach 32 stron komiksu wynosi zł 650 za jedną planszę tzn. zł 20.800 + okładka zł 600. [2]Jasiński komentuje to następująco:
Za jeden zeszyt, który był w stanie narysować w miesiąc, miał otrzymać tyle, ile zarobiłby w redakcji "Dziennika Wieczornego" w ponad rok - za narysowanie 305 pasków. [2]Średnia miesięczna płaca w 1971 roku wynosiła 2.358 zł, tymczasem Wróblewskiemu udało się przez miesiąc zarobić 21.400 zł, czyli aż 9 pensji przeciętnego Kowalskiego. Możemy też łatwo obliczyć, że za jeden pasek w prowincjonalnym "Dzienniku" Wróblewski dostawał 70 zł, a więc ok. 1.400 zł miesięcznie, tj. znacznie poniżej średniej krajowej. Tu zamieszczam tabelkę z dokładnymi danymi GUS-owskimi, bo jeszcze nie raz nam się przydadzą.
Przeciętne wynagrodzenie miesięczne netto w PRL-u. Źródło: GUS |
![]() |

Musiałem oddawać jeden numer co miesiąc. [...] Rysowałem do trzeciej, czwartej w nocy. Dobrze, że syn mi pomagał i wpisywał teksty w dymkach. I to wszystko za psie pieniądze. Wydawnictwo zarobiło na "Klossach" około 65 tysięcy dolarów, co w tamtych czasach było sumą ogromną. Ja dostawałem za stronę kilkaset złotych, jako za ilustrację. Za kolejne wydania płacono mi o 20 procent mniej. [1]Co ciekawe, Wiśniewski prawdopodobnie zarabiał więcej od Wróblewskiego, bo miał formalne wykształcenie plastyczne i przysługiwały mu wyższe stawki. Ale i na tę jawną dyskryminację samouków były sposoby. W 1979 r. Wróblewski wystąpił do Ministerstwa Kultury i Sztuki o urzędowe zaświadczenie, że wykonuje zawód "artysty plastyka w dyscyplinie grafiki, w zakresie rysunku komiksowego". Potwierdzenie takie otrzymał, dzięki czemu mógł korzystać ze stawek dla zawodowców. Odpowiednikiem tej fikcji w muzyce rozrywkowej, również zdominowanej przez amatorów, były tzw. komisje weryfikacyjne.
Od Papcia Chmiela znamy też stawki SiT-u za scenariusze (stan na marzec 1970, średnia pensja prawie taka sama - 2.235 zł):
Za komiks kryminalny, połowę mniejszy od Tytusa, Wydawnictwo Sport i Turystyka, wg informacji red. Lange, płaci za zezwoleniem Min. Kultury - 10.000 zł. [6]Papciowi chodziło zapewne o 32-stronicowego "Kapitana Żbika". Po zsumowaniu honorariów za rysunki (21.400) i scenariusz (10.000) wychodzi prawie 1.000 zł, tj. 40% miesięcznej pensji za jedną planszę, i to przy niższych stawkach dla samouków. Całkiem nieźle...

Honoraria w Sporcie i Turystyce to jednak pikuś w porównaniu z KAW-em. W kwietniu 1976 sekretarz redakcji "Relaxu" zaproponował Wróblewskiemu następujące warunki:
Za całostronicową planszę płacimy ok. 3.000 zł (ok. 7 rysunków). Za scenariusz do 3.000 zł przy 6-kolumnowej seryjce. [...] Mogą być opowieści dwu, ale i nawet 8 kolumnowe (tu stosujemy mnożnik 8, a więc 8x3.000 - za grafikę oraz oddzielnie za scenariusz i tekst). [1]Szybko zerkamy do tabeli i okazuje się, że przeciętna płaca wynosiła wtedy 4.281 zł, a więc honorarium za jedną (!) planszę ze scenariuszem (3.500 zł) przekraczało 80% miesięcznej pensji. Przy takich stawkach za cały album można było zgarnąć jakieś 150.000 zł, czyli trzyletnią wypłatę zwykłego zjadacza chleba. Christa też nie miał powodów do narzekań:
Kiedy pracowałem w KAW-ie (nigdy na etacie, zawsze jako wolny strzelec), zarabiałem nieźle, przyznaję. Chociaż nie tyle, co komiksiarze na Zachodzie. Kumpel mi powiedział, że na Zachodzie ci dobrzy rysownicy komiksów jeżdżą pozłacanymi samochodami. Ja jeździłem maluchem. [3]

Podobnie abstrakcyjne stawki obowiązywały już 20 lat wcześniej, za gomułkowskiej odwilży, w ogólnopolskim tygodniku komiksowym "Przygoda" (1957-1958). Janusz Christa tak wspominał swoje "negocjacje" z redakcją pisemka:
Zapytali jakie stawiam warunki pracy. Byłem zaskoczony, nie wiedziałem co powiedzieć. Zaproponowałem tysiąc złotych za stronę i ku mojemu zdziwieniu od razu się zgodzili. Później się dowiedziałem, że była to wcale niewygórowana suma, zważywszy, że podałem się za szwedzkiego wyżeracza komiksów. [4]Był to rok 1957, kiedy średnia płaca wynosiła 1.279 zł. A więc tu także za jedną planszę można było wyciągnąć 80% normalnej miesięcznej wypłaty. Być może to był powód, dla którego redakcja w pewnym momencie została zdominowana przez rozmaitych zaprzyjaźnionych z władzą dyletantów, co musiało się skończyć katastrofalnym spadkiem jakości.

Najbardziej skomplikowanym przypadkiem jest "Świat Młodych", bo ukazywał się 40 lat i przeszedł przez wszystkie fazy PRL-u: Bieruta, Gomułkę, Gierka i Jaruzelskiego. W każdej z tych epok priorytety władzy były nieco inne, co przekładało się na jej stosunek do popkultury. W okresie czarno-białym (1949-1974) kokosów w harcerskiej gazecie raczej się nie robiło. Papcio Chmiel, czyli główny dostawca komiksów dla ŚM, pracował w redakcji na etacie. W roku 1964 jego sytuacja materialna wyglądała następująco:
[...] Na samochód nie było mnie stać. Zarabiałem 2.000 zł miesięcznie, a "Warszawa" kosztowała 120.000 zł. [6]Zerkamy w tabelkę. Średnia pensja w 1964 r. wynosiła 1.816 zł, więc takie zarobki rzeczywiście nie powalały. W 1973 r. Papcio ujawnił dalsze szczegóły:
W "Świecie Młodych" mam miesięczne stałe pobory i w tym określoną normę rysunków. Ponadnormowe mam wyceniane przez sekretarza redakcji "Pi razy oko". Mały rysuneczek 30 zł, większy 45-60 zł. Za twórczość tekstową mam wycenę pozanormową. [6]Zwróćmy uwagę, że Papcio za "duży rysunek" dostawał maksymalnie 60 zł, tymczasem już trzy lata wcześniej Sport i Turystyka płacił za planszę złożoną średnio z 4 rysunków 650 zł, a więc po ok. 160 zł za rysunek. A zatem dowcip polegał na tym, żeby się do tych centralnie dzielonych wiktuałów dobrać i można było żyć jak pączek w maśle.

Okazja na dodatkowy zarobek pojawiła się w 1966 r., wtedy bowiem Wydawnictwo Harcerskie "Horyzonty" zaczęło publikować książeczkowe wersje "Tytusa". Jednak z nieznanych przyczyn Chmielewskiemu zaproponowano warunki znacznie odbiegające od stawek innych autorów. Papcio się wściekł i w marcu 1970 r. wystosował do wydawcy list, który jest istną kopalnią wiedzy o ówczesnych honorariach:
W sytuacji wałkowania scenariusza przez pół roku pisanie przestaje być zabawą, a staje się pracą. Za pracę wypada płacić. Jak się płaci "gdzie indziej" za scenariusze, proszę czytać poniżej:Przypomnę, że w 1970 r. średnia płaca wynosiła 2.235 zł. Kwota, jaką Horyzonty zapłaciły Kobylińskiemu i Przymanowskiemu za 76-stronicowych "Pancernych" (ok. 1.000 zł za planszę) zbliżona była do stawek Sportu i Turystyki z tego samego okresu.
[...] 2. Red. "Nasza Ojczyzna" za 24 obrazki, dwie strony, płaci dwóm autorom za scenariusz 20.000 zł. [...] Wg tej proporcji, za scenariusz do Tytusa powinienem otrzymać 20.000 zł.
3. Wyd. Harcerskie za "Czterech pancernych i psa" płaciło łącznie za scenariusz i rysunki - 80.000 zł. Informacja od kol. Sz. Kobylińskiego.
Przy tym zestawieniu śmiesznie wygląda suma 2.000 zł "za teksty", jaką mam otrzymać wg umowy na Księgę VI i VII. [6]

Sytuacja w "Świecie Młodych" diametralnie zmieniła się w 1974 r., kiedy to partia utworzyła największy koncern wydawniczy w demoludach, RSW "Prasa-Książka-Ruch". Harcerska gazetka przeszła wtedy pod skrzydła MAW-u i uzyskała dostęp do nowoczesnej kolorowej drukarni Dom Słowa Polskiego. Na ostatniej stronie pojawiła się stała rubryka komiksowa, a w niej nowi autorzy, skuszeni świetnymi warunkami finansowymi: Christa, Baranowski, Raczkiewicz i nieco wcześniej Szarlota Pawel. MAW oferował naprawdę godne zarobki, choć nie tak wysokie jak bliźniaczy KAW, o czym dowiadujemy się od Christy:
Do "Relaxu" podkupili mnie ze "Świata Młodych" [1976] - zaproponowali mi dwukrotnie większą stawkę. W "Świecie Młodych" powstało wielkie oburzenie. "Panie Christa, pan się dał tak podkupić". "Do cholery ciężkiej, przecież mi na kasie zależy. Ja nie rysuję tego społecznie". Potem, jak dowiedziałem się, że KAW to jest wydawnictwo KC partii, to mi szczęka opadła. Ale trudno, już się zahaczyłem. [3]Czyli prawdopodobnie za jedną planszę w kolorze ŚM płacił Chriście ok. 1.750 zł, co i tak było nieźle, bo za cały komiks (35 odcinków) wychodziło 61.250 zł, na co zwykły Kowalski musiał pracować 14 miesięcy, a Christa kilka. W styczniu 1980 r. stawki ŚM były podobne (plus inflacja, oczywiście), o czym świadczy list redakcji do Wróblewskiego w sprawie "Binio Billa":
Jeśli zaś chodzi o honorarium, to płacimy 2500-3000 zł za każdy odcinek. Najchętniej płacimy na ZAiKS bądź na ZPAP i wtedy dajemy wyższą stawkę. [2]

Powiem Panu tylko jedno – za honoraria z "Tajfunów" postawiłem sobie dom. Ówczesna miesięczna pensja wynosiła jakieś 15 tys. zł. Ja za jeden odcinek dostawałem 20 tys. zł! Za jedną planszę! Nie było podatków, nie było żadnych zmartwień, listonosz co tydzień dostarczał pieniądze. W końcu już nie miałem co z tym robić, miałem to wszystko przepić? No to stwierdziłem, że postawię dom. [5]Raczkiewicz ma niezłą pamięć - w 1983 r. średnia krajowa rzeczywiście wynosiła 14.475 zł. Nie wiadomo tylko o ilu planszach rysownik mówi, bo jego "Tajfuny" ukazywały się po dwie plansze w jednym odcinku. Tak czy siak, w połowie lat 80. "Świat Młodych" płacił mu 70% albo nawet 140% średniej krajowej za planszę, co byłoby już kwotą kompletnie księżycową. Ale kto wie jakie rezerwy była w stanie uruchomić znienawidzona po stanie wojennym władza, żeby się społeczeństwu podlizać, choćby za pomocą komiksów?

W tamtych czasach autorzy komiksu byli niesłychanie rozpieszczeni. Nie musiałam za nikim chodzić ze swoimi komiksami, tylko do mnie dzwoniono. Nakłady szły w takich wysokościach, że głowa mała. Byliśmy rozpieszczeni, cokolwiek by panu mówiono. [1]
PODSUMOWANIE
Przyznam, że sam jestem zaskoczony wynikami tego researchu. Niby wiedziałem od Christy, że "Świat Młodych" dobrze mu płacił, a "Relax" jeszcze lepiej, ale nie spodziewałem się, że aż tak dobrze. I nie przyszło mi do głowy, że stawki rzędu 40-80% średniej krajowej za planszę (1.400-2.800 zł w przeliczeniu na dzisiejsze pensje) były w zasadzie standardem za Gierka i Jaruzelskiego. Trend był wręcz taki, że wydawnictwa płaciły coraz więcej, być może nawet konkurowały między sobą o rysowników. Świadczyłoby to o istnieniu prawdziwego rynku komiksowego, z tym, że nie był to rynek konsumenta, a rynek autora. Najlepszym na to dowodem były migracje twórców do tych wydawnictw, które oferowały bardziej korzystne warunki - najpierw do Sportu i Turystyki, następnie do "Świata Młodych", potem do "Relaxu", a po upadku "Relaxu" z powrotem do "Świata Młodych" albo do KAW-u. Natomiast w prasie codziennej zostali chyba tylko ci, którzy nie załapali się gdzie indziej, zresztą niekoniecznie z powodów merytorycznych.
Kończąc ten przydługi tekst, chciałbym w całości zadedykować go panom: Kurowi, Kiełbusowi, Bednarczykowi i Fijałowi. Urodziliście się za późno, chłopaki :)
_____________
[1] Bartosz Kurc "Trzask Prask"
[2] Maciej Jasiński "Jerzy Wróblewski okiem współczesnych artystów komiksowych"
[3] Krzysztof Janicz, Kamil Śmiałkowski "Janusz Christa - wyznania spisane"
[4] Teresa Dąbrowska-Łochoń "Z komiksem na ty", Czas #36/1978
[5] Michał Siromski "Coś trzeba po sobie w życiu pozostawić", KZET #74
[6] Henryk Jerzy Chmielewski "Tytus zlustrowany"
Etykiety:
Christa,
fAnalizy,
Inni twórcy,
Komiksy,
Papcio Chmiel,
Relax,
Wywiady
wtorek, 1 stycznia 2019
Eustachy Lech Karłowski
Witajcie, skowroneczki. Kacyk już wyleczony? W takim razie zapraszam na ciąg dalszy remanentu z GDAK-owej prelekcji. W poprzednim odcinku pokazałem Wam jedne z najstarszych kajtkowych "fanartów" (1959-1961) autorstwa Zdzisława Króla, dziś czas na prace nieco nowsze i... związane z tym odkrycie. Otóż pod koniec publikacji "Kajtka i Koka w kosmosie", 19 lutego 1972 na łamach "Wieczoru Wybrzeża" ukazał się taki oto dowcip rysunkowy Eustachego Lecha Karłowskiego, satyryka związanego z "Głosem Wybrzeża" i miesięcznikiem "Morze".
Przygotowując na GDAK-a prezentację z okazji 60-lecia Kajtka i Koka oraz 40-lecia Gucka i Rocha, musiałem dokładnie przetrząsnąć obie te serie w poszukiwaniu ciekawostek. Kiedy dotarłem do przedruków z prasy lokalnej, wpadły mi w oko dwa dorysowane przez kogoś paski z łódzkiego "Expressu Ilustrowanego", które ukazały się jako początek i koniec kosmicznego epizodu z Burblami (4 marca i 21 lipca 1983). Po bliższych oględzinach zauważyłem, że jest to ta sama kreska co w dowcipie z "Wieczoru" i że autorem stripów jest Eustachy Lech Karłowski.
Odkrycie to każe nam skorygować piękną teorię, jaką kilka lat temu przedstawiliśmy w artykule "Na tropie stripa". Wówczas sądziliśmy, że nieszczęsne paski dorysował na chybcika jakiś grafik z "Expressu" w 1983 roku. Tymczasem okazuje się, że historyjka o Burblach w takiej właśnie dziwacznej formie musiała nadejść z "Wieczoru Wybrzeża", i to znacznie wcześniej, bo Karłowski zmarł w 1975 r. Tylko dlaczego tych dwóch brakujących odcinków nie narysował sam Christa, skoro w latach 1974-1977 dorobił dla "Expressu" aż 10 innych (znajdziecie je w "Powrocie do gwiazdozbioru Oriona")? Może jego stosunki z redakcją "Wieczoru" nie były już wtedy najlepsze?
Oglądając powyższe rysunki można by odnieść wrażenie, że Karłowski nie był (mówiąc oględnie) wybitnym rysownikiem. Nic bardziej mylnego! W sieci znalazłem sporo jego grafik, w tym rewelacyjne ilustracje do książki Stanisława Bernatta "125 dykteryjek morskich" (1960), wykorzystane później na płycie z piosenkami Agnieszki Osieckiej pt. "Kochankowie z ulicy Kamiennej" (2013, rys. z prawej). Jak widać, Karłowski specjalizował się raczej w UPA style (United Productions of America) i disnejowski Kajtek po prostu mu "nie leżał".
Przygotowując na GDAK-a prezentację z okazji 60-lecia Kajtka i Koka oraz 40-lecia Gucka i Rocha, musiałem dokładnie przetrząsnąć obie te serie w poszukiwaniu ciekawostek. Kiedy dotarłem do przedruków z prasy lokalnej, wpadły mi w oko dwa dorysowane przez kogoś paski z łódzkiego "Expressu Ilustrowanego", które ukazały się jako początek i koniec kosmicznego epizodu z Burblami (4 marca i 21 lipca 1983). Po bliższych oględzinach zauważyłem, że jest to ta sama kreska co w dowcipie z "Wieczoru" i że autorem stripów jest Eustachy Lech Karłowski.
![]() |
![]() |
Odkrycie to każe nam skorygować piękną teorię, jaką kilka lat temu przedstawiliśmy w artykule "Na tropie stripa". Wówczas sądziliśmy, że nieszczęsne paski dorysował na chybcika jakiś grafik z "Expressu" w 1983 roku. Tymczasem okazuje się, że historyjka o Burblach w takiej właśnie dziwacznej formie musiała nadejść z "Wieczoru Wybrzeża", i to znacznie wcześniej, bo Karłowski zmarł w 1975 r. Tylko dlaczego tych dwóch brakujących odcinków nie narysował sam Christa, skoro w latach 1974-1977 dorobił dla "Expressu" aż 10 innych (znajdziecie je w "Powrocie do gwiazdozbioru Oriona")? Może jego stosunki z redakcją "Wieczoru" nie były już wtedy najlepsze?
Oglądając powyższe rysunki można by odnieść wrażenie, że Karłowski nie był (mówiąc oględnie) wybitnym rysownikiem. Nic bardziej mylnego! W sieci znalazłem sporo jego grafik, w tym rewelacyjne ilustracje do książki Stanisława Bernatta "125 dykteryjek morskich" (1960), wykorzystane później na płycie z piosenkami Agnieszki Osieckiej pt. "Kochankowie z ulicy Kamiennej" (2013, rys. z prawej). Jak widać, Karłowski specjalizował się raczej w UPA style (United Productions of America) i disnejowski Kajtek po prostu mu "nie leżał".
![]() | ![]() |
Etykiety:
Christa,
fAnalizy,
Ilustracje,
Inni twórcy,
Komiksy
poniedziałek, 31 grudnia 2018
Gdańskie szopki z Kajtkiem-Majtkiem

* * *
Dokładnie 59 lat temu, 31 grudnia 1959 roku miał miejsce pierwszy pozakomiksowy występ gościnny Kajtka-Majtka. Tego dnia "Wieczór Wybrzeża" opublikował na pierwszej i szóstej stronie "Szopkę noworoczną" Krystyny Korewickiej-Adamskiej, w której mały marynarzyk pojawił się jako Special Guest Star. Było to nie lada wyróżnienie, zważywszy, że jego staż na łamach gazety wynosił zaledwie rok z niewielkim hakiem. Oprócz ważnej roli w tekście sztuki, Kajtek został także sportretowany przez redakcyjnego grafika Zdzisława Króla - zresztą bardzo udanie, a na pewno lepiej niż przez Jacka Fedorowicza pół roku wcześniej.
Poniżej znajdziecie skany tej unikalnej publikacji. Przepraszam za jakość, ale dysponuję tylko kserokopiami z gazety, które zrobiłem 25 lat temu w Bibliotece Uniwersyteckiej w Łodzi. Na miniaturach zaznaczyłem Wam najciekawsze fragmenty, żebyście nie musieli szukać. Klikajcie w obrazki, czytajcie, drukujcie i cieszcie się Kajtkiem, jakiego pewnie nie znacie.
![]() | ![]() |
W następnego Sylwestra, 31 grudnia 1960 roku "Wieczór Wybrzeża" zamiast nowej szopki opublikował przekrojowy artykuł Sławomira Siereckiego pt. "Szopki gdańskie", w którym pojawia się krótka wzmianka o Kajtku-Majtku i kolejny jego portret autorstwa Zdzisława Króla. Tym razem bohater wystąpił u boku innego komiksowego supergwiazdora, Agapita Krupki.
Skaczemy o kolejny rok. 23 grudnia 1961 roku "Wieczór" w końcu publikuje nowy utwór sceniczny pt. "Mała szopka gdańska", napisany przez znanego już nam Sławomira Siereckiego. I znów na scenę wyskakuje Kajtek-Majtek, by zaśpiewać finałową piosenkę i zebrać zasłużone brawa. Jest też obowiązkowy portret marynarzyka, sądząc po kresce narysowany także przez Zdzisława Króla.
![]() | ![]() |
Nie bardzo wiem jak potraktować te niecodzienne kajtkowe występy. Ukazały się na łamach "Wieczoru Wybrzeża", a więc zapewne z błogosławieństwem Janusza Christy. Ale czy można uznać je za oficjalne epizody "Kajtka-Majtka", skoro Christa ani ich nie napisał, ani nie narysował? No cóż, nie napisał też historyjki "Na morze" Agnieszki Osieckiej, ani "Nowych przygód Kajka i Kokosza" (tych to nawet nie narysował), a jednak wszystkie te komiksy zaliczamy do kanonu. Dlaczego więc inaczej mielibyśmy traktować noworoczne szopki? I z takim właśnie pytaniem zostawiam Was na Sylwestra. SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Etykiety:
Ilustracje,
Inni twórcy,
Teatr,
Wiersze
sobota, 22 grudnia 2018
piątek, 14 grudnia 2018
Być Christą w miejsce Christy
Dzisiejszy post wcale nie miał być odkrywczy, ale w trakcie jego pisania natknąłem się na dwa kompletnie nieznane komiksy z "Wieczoru", których nie ma nawet w fundamentalnej "Bibliografii komiksów wydanych w Polsce" Marka Misiory. Naprawdę. Sam jestem w szoku.
To, że Christa nie doczekał się w "Wieczorze" następcy, wcale nie oznacza, że gazeta nie próbowała kogoś takiego znaleźć. Owszem próbowała, ale dopiero po kilku latach. Ogłoszenie o konkursie na nową serię komiksową ukazało się 2 kwietnia 1981 r. (skan pisma znajdziecie w Bałtyckiej Bibliotece Cyfrowej). Dlaczego tak późno? Być może wcześniej redakcja liczyła na powrót Mistrza, ale w miarę rozwoju jego kariery stawało się to coraz mniej realne. "Wieczór" zaczął więc szukać świeżej krwi, tłumacząc brak "Kajtka i Koka" względami technicznymi.
Wyniki konkursu ogłoszono 1 czerwca 1981 r. Prace nadesłało 10 twórców, ale poziom większości komiksów był ponoć tak słaby, że przyznano tylko dwie równorzędne nagrody. Jedną z nich zdobył niejaki Sławomir Jezierski, lat 18, wówczas uczeń III klasy Liceum Plastycznego w Gdyni, a w przyszłości rysownik "Kica Przystojniaka", laureat łódzkiego Grand Prix w 1996 r. i jeden z naszych murowanych kandydatów w plebiscycie "KiK c.d.".
Razem z wynikami opublikowano pierwsze trzy odcinki zwycięskiego komiksu pt. "O córze na szklanej górze". Wszystkie epizody, a było ich 8, można obejrzeć w Bibliotece Cyfrowej ("Wieczór Wybrzeża" 1-5 czerwca 1981). Historyjki drugiego laureata, Mirosława Wróbla, nie udało mi się znaleźć.
O swoim debiutanckim komiksie Jezierski nie raz wspominał w wywiadach, ale nigdy nie podał tytułu, ani nie pochwalił się nawet jedną przykładową planszą. Nadrabiamy to niedopatrzenie, choćby po to, żebyście mogli skonfrontować rysunki z następującymi słowami autora:

Przyznam, że sporym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, iż to nie Zbigniew Darkacz (o nim za chwilę), ale właśnie Sławomir Jezierski był pierwszym rysownikiem, który - parafrazując powiedzonko Iznoguda - chciał być Christą w miejsce Christy. I prawie mu się to udało. Dlaczego "prawie"? Twórca opowiadał o tym w książce "Trzask Prask" Bartka Kurca:

Pod koniec 1982 roku "Wieczór" (znów ukazujący się jako samodzielny tytuł) dogadał się wreszcie z Christą i zaczął wznawiać jego stare historyjki. Temat ten obszernie omówił Łamignat w artykule "Odcinek 1162", więc przytoczę tylko daty: na pierwszy ogień poszedł "Kajtek i Koko w krainie baśni" (24 grudnia 1982 - 30 kwietnia 1984), a potem jednym ciągiem "Woje Mirmiła" i "Szranki i konkury" (29 czerwca 1984 - 30 września 1986).
I tu nagle na scenę wkracza Zbigniew Derkacz. Jego pierwszy występ w "Wieczorze" przegapili chyba wszyscy badacze i kolekcjonerzy, za wyjątkiem Wojtka Olszówki, który przysłał mi wygrzebane skądś pożółkłe numery "Wieczoru Wybrzeża" (dzięki). Komiks Derkacza nosił tytuł "Dzbanek", ukazywał się w dniach 10 stycznia - 4 marca 1988 i liczył 45 odcinków. Scenariusz napisał niejaki Jacek Jędrzejczak, którego nazwisko kompletnie nic mi nie mówi. Historyjka zrobiona była na kajkoszową modłę - miała formę paska z czterema kadrami i kolorową winietką, rozgrywała się w średniowieczu, a jedna z postaci wyglądała jak Marzan z "Cudownego leku". Niby wszystko się zgadzało, tylko te rysunki... Aż trudno uwierzyć, że to ten sam Derkacz, który 22 lata później wygrał w cuglach nasz plebiscyt, i to we wszystkich kategoriach!
Redakcja pewnie uznała, że w ten sposób Christy nie da się zastąpić, bo zaraz potem puściła "Na tropach pitekantropa" pod zmienionym tytułem "Kajtek i Koko 25 lat temu" (25 kwietnia 1988 - 9 października 1989). Następnie była długa przerwa, po której 20 marca 1992 r. w "Wieczorze" znów pojawił się Zbyszek Derkacz... ale był to już zupełnie inny Derkacz, świetny warsztatowo, z wyrobionym, rozpoznawalnym stylem. Jego nową historyjkę pt. "Sakwą i mieczem" napisał Radosław Kleczyński, autor "Kica Przystojniaka" (oba komiksy powstały mniej-więcej w tym samym czasie). Co ciekawe, scenariusze pierwszych dwóch odcinków "Kica", jeszcze dla magazynu "Boom!", Kleczyński także pisał z myślą o Derkaczu, ale ostatecznie rysownikiem został Jezierski.
"Sakwą i mieczem" spełniał wszelkie warunki, by godnie zastąpić "Kajka i Kokosza". Komiks zaczynał się nawiązaniem do drugiej planszy "Szkoły latania", a dalej były smoki, bijatyki, intrygi, a nawet kosmici. Niestety coś poszło nie tak. W okolicy odcinka 63 jakość rysunków zaczęła dramatycznie spadać, po czym 23 czerwca 1992 seria nagle urwała się w środku akcji (ostatni pasek nr 65 znajdziecie poniżej). Nie bardzo wiadomo co się wtedy stało. Derkacz przyznał w wywiadzie dla "Na plasterków", że wina leżała po jego stronie.
W takich to dziwacznych okolicznościach "Wieczór Wybrzeża" dał sobie wreszcie spokój z szukaniem nowego Christy. Akurat w tym samym momencie nastała Wielka Komiksowa Smuta, więc i tak wszyscy, zwłaszcza wydawcy, stracili zainteresowanie krajową twórczością. Dziś wiemy, że to Kiełbus został w końcu następcą Mistrza, ale chodzą słuchy, że inny bohater dzisiejszego posta wcale nie złożył broni. Tylko który?
* * *
Zastanawiałem się ostatnio jak wyglądałby komiks Sławka Kiełbusa wydrukowany na łamach "Wieczoru Wybrzeża". Czy mógłby wypełnić miejsce na ostatniej stronie, zwolnione w maju 1975 r. przez Janusza Christę? No ale po co się zastanawiać, skoro za pomocą programu graficznego można to po prostu zobaczyć. Po paru godzinach klikania znałem już odpowiedź - komiks prezentowałby się wyśmienicie, a czytelnicy chyba zaakceptowaliby takie zastępstwo. Jest tylko jedno "ale", a w zasadzie dwa. Otóż w chwili gdy Mistrz odchodził z gdańskiej popołudniówki Sławek miał zaledwie... 6 lat. Teraz jest trochę starszy, tylko że nie ma już "Wieczoru". To, że Christa nie doczekał się w "Wieczorze" następcy, wcale nie oznacza, że gazeta nie próbowała kogoś takiego znaleźć. Owszem próbowała, ale dopiero po kilku latach. Ogłoszenie o konkursie na nową serię komiksową ukazało się 2 kwietnia 1981 r. (skan pisma znajdziecie w Bałtyckiej Bibliotece Cyfrowej). Dlaczego tak późno? Być może wcześniej redakcja liczyła na powrót Mistrza, ale w miarę rozwoju jego kariery stawało się to coraz mniej realne. "Wieczór" zaczął więc szukać świeżej krwi, tłumacząc brak "Kajtka i Koka" względami technicznymi.
Wyniki konkursu ogłoszono 1 czerwca 1981 r. Prace nadesłało 10 twórców, ale poziom większości komiksów był ponoć tak słaby, że przyznano tylko dwie równorzędne nagrody. Jedną z nich zdobył niejaki Sławomir Jezierski, lat 18, wówczas uczeń III klasy Liceum Plastycznego w Gdyni, a w przyszłości rysownik "Kica Przystojniaka", laureat łódzkiego Grand Prix w 1996 r. i jeden z naszych murowanych kandydatów w plebiscycie "KiK c.d.".
Razem z wynikami opublikowano pierwsze trzy odcinki zwycięskiego komiksu pt. "O córze na szklanej górze". Wszystkie epizody, a było ich 8, można obejrzeć w Bibliotece Cyfrowej ("Wieczór Wybrzeża" 1-5 czerwca 1981). Historyjki drugiego laureata, Mirosława Wróbla, nie udało mi się znaleźć.
![]() | ![]() |
O swoim debiutanckim komiksie Jezierski nie raz wspominał w wywiadach, ale nigdy nie podał tytułu, ani nie pochwalił się nawet jedną przykładową planszą. Nadrabiamy to niedopatrzenie, choćby po to, żebyście mogli skonfrontować rysunki z następującymi słowami autora:
To najpewniej przypadek, że urodziłem się w Gdyni, a czas mego dzieciństwa przypadł na dojrzały okres Janusza Christy, publikującego paski w wybrzeżowej popołudniówce. Były to niezłe lekcje języka komiksu, pobierane codziennie, przez ładnych parę lat. Na "Kajtku i Koku" nauczyłem się też czytać i pisać, jeszcze przed pójściem do szkoły. ["AQQ" #1/97]

Przyznam, że sporym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, iż to nie Zbigniew Darkacz (o nim za chwilę), ale właśnie Sławomir Jezierski był pierwszym rysownikiem, który - parafrazując powiedzonko Iznoguda - chciał być Christą w miejsce Christy. I prawie mu się to udało. Dlaczego "prawie"? Twórca opowiadał o tym w książce "Trzask Prask" Bartka Kurca:
Jako laureat gazetowego konkursu miałem niejaką szansę zaczepić się w niej na dłużej. Oświadczenie tej treści, z ust samego redaktora naczelnego, wprawiło mnie w stan euforii, w którym trwałem bez mała do połowy wakacji. Zacząłem obmyślać - i szkicować - pierwsze wątki jakiejś długiej historii, z parą śmiesznych kominiarzy w roli głównej. [...] Jednak nie pojawiłem się z nią w redakcji. Nie mógłbym jeszcze sprawdzić się "w zawodzie", gdyż jako uczniak miałem zajęć pod dostatkiem.A potem wybuchł stan wojenny i "Wieczór Wybrzeża" na jakiś czas połączono w tzw. trójgazetę z dwiema innymi trójmiejskimi gazetami: "Głosem Wybrzeża" oraz "Dziennikiem Bałtyckim". Sprawa komiksu znów zawisła na kołku. Na szczęście nie na długo.

Pod koniec 1982 roku "Wieczór" (znów ukazujący się jako samodzielny tytuł) dogadał się wreszcie z Christą i zaczął wznawiać jego stare historyjki. Temat ten obszernie omówił Łamignat w artykule "Odcinek 1162", więc przytoczę tylko daty: na pierwszy ogień poszedł "Kajtek i Koko w krainie baśni" (24 grudnia 1982 - 30 kwietnia 1984), a potem jednym ciągiem "Woje Mirmiła" i "Szranki i konkury" (29 czerwca 1984 - 30 września 1986).
I tu nagle na scenę wkracza Zbigniew Derkacz. Jego pierwszy występ w "Wieczorze" przegapili chyba wszyscy badacze i kolekcjonerzy, za wyjątkiem Wojtka Olszówki, który przysłał mi wygrzebane skądś pożółkłe numery "Wieczoru Wybrzeża" (dzięki). Komiks Derkacza nosił tytuł "Dzbanek", ukazywał się w dniach 10 stycznia - 4 marca 1988 i liczył 45 odcinków. Scenariusz napisał niejaki Jacek Jędrzejczak, którego nazwisko kompletnie nic mi nie mówi. Historyjka zrobiona była na kajkoszową modłę - miała formę paska z czterema kadrami i kolorową winietką, rozgrywała się w średniowieczu, a jedna z postaci wyglądała jak Marzan z "Cudownego leku". Niby wszystko się zgadzało, tylko te rysunki... Aż trudno uwierzyć, że to ten sam Derkacz, który 22 lata później wygrał w cuglach nasz plebiscyt, i to we wszystkich kategoriach!
![]() |
![]() |
![]() |
Redakcja pewnie uznała, że w ten sposób Christy nie da się zastąpić, bo zaraz potem puściła "Na tropach pitekantropa" pod zmienionym tytułem "Kajtek i Koko 25 lat temu" (25 kwietnia 1988 - 9 października 1989). Następnie była długa przerwa, po której 20 marca 1992 r. w "Wieczorze" znów pojawił się Zbyszek Derkacz... ale był to już zupełnie inny Derkacz, świetny warsztatowo, z wyrobionym, rozpoznawalnym stylem. Jego nową historyjkę pt. "Sakwą i mieczem" napisał Radosław Kleczyński, autor "Kica Przystojniaka" (oba komiksy powstały mniej-więcej w tym samym czasie). Co ciekawe, scenariusze pierwszych dwóch odcinków "Kica", jeszcze dla magazynu "Boom!", Kleczyński także pisał z myślą o Derkaczu, ale ostatecznie rysownikiem został Jezierski.
"Sakwą i mieczem" spełniał wszelkie warunki, by godnie zastąpić "Kajka i Kokosza". Komiks zaczynał się nawiązaniem do drugiej planszy "Szkoły latania", a dalej były smoki, bijatyki, intrygi, a nawet kosmici. Niestety coś poszło nie tak. W okolicy odcinka 63 jakość rysunków zaczęła dramatycznie spadać, po czym 23 czerwca 1992 seria nagle urwała się w środku akcji (ostatni pasek nr 65 znajdziecie poniżej). Nie bardzo wiadomo co się wtedy stało. Derkacz przyznał w wywiadzie dla "Na plasterków", że wina leżała po jego stronie.
![]() |
![]() |
![]() |
W takich to dziwacznych okolicznościach "Wieczór Wybrzeża" dał sobie wreszcie spokój z szukaniem nowego Christy. Akurat w tym samym momencie nastała Wielka Komiksowa Smuta, więc i tak wszyscy, zwłaszcza wydawcy, stracili zainteresowanie krajową twórczością. Dziś wiemy, że to Kiełbus został w końcu następcą Mistrza, ale chodzą słuchy, że inny bohater dzisiejszego posta wcale nie złożył broni. Tylko który?
wtorek, 20 listopada 2018
Rodzinka.prl

Film familijny – gatunek filmowy, który zawiera treści dotyczące świata dzieci lub odnosi się do nich w kontekście domu i rodziny.Jeśli do tej etykietki przyłożymy "Kajka i Kokosza", to czeka nas niemiła niespodzianka. Po pierwsze w komiksie Christy zupełnie brak perspektywy dziecięcej.* Po drugie, ukazane w nim rodziny dalekie są od tradycyjnego modelu 2+1, 2+2, 2+3 itd. (w skrócie 2+N, gdzie N>0). Przez całe 20 tomów standardowa rodzina 2+N pokazana jest może ze dwa razy, i to wyłącznie jako element scenografii. Świat wojów Mirmiła pełen jest za to modeli alternatywnych typu 1+N, 2+0, a nawet 6+N. Służę konkretami:
Jaga i Łamignat. Stara panna, której trafił się adorator - stary kawaler. Bezdzietni.
Mirmił i Lubawa. Również małżeństwo bezdzietne. Stroną dominującą jest białogłowa.
![]() | ![]() |
Mszczuj. Prawdopodobnie wdowiec, wychowuje dwie dorastające córki.
Ramparam. Kolejny samotny ojciec. Rozwodnik (w najlepszym razie w separacji).
![]() | ![]() |
Rangar Złotowłosy. Usiłuje wychować syna. Zamiast żony ma do pomocy piastuna.
Książę Włado. Sytuacja rodzinna identyczna jak u Rangara.
![]() | ![]() |
Mamuna, Bugi i Leśne Licho. Rodzina patchworkowa - wdowa z dzieckiem i drugim mężem.
![]() | ![]() |
Kajko i Kokosz. Dwóch kawalerów mieszkających pod jednym dachem. Kokosz wykazuje czasem zainteresowanie płcią przeciwną. Kajko nigdy.
![]() | ![]() |
Wojmił. Brat Mirmiła. Etatowy stary kawaler, choć kochliwy.
Woj Wit. Jak wyżej. Erotoman teoretyk.
![]() | ![]() |
Warm. Tu dla odmiany klęska urodzaju. Jeden facet i pięć żon.
![]() | ![]() |
Czarne Trójkąty. Banda zatwardziałych singli. Może dlatego, że to rycerze zakonni.
Zbójcerze. Analogicznie, ale mniej ortodoksyjnie.
![]() | ![]() |
Piraci z Jamsborga. Pracoholicy i pasjonaci. Brak czasu na życie prywatne.
Czarownice ze szkoły latania. W zasadzie tak samo. Coś jakby zakon żeński.
![]() | ![]() |
Skrzaty oraz Dzikoludki. Same chłopy. Kobiety nie są im do niczego potrzebne.
![]() | ![]() |
Sami widzicie, że przedstawione w tym komiksie relacje męsko-damskie i rodzinne są wyjątkowo skomplikowane. Siłą rzeczy musiało się to odbić na demografii, a ta jest naprawdę katastrofalna. W niektórych albumach w ogóle nie ma dzieci ("Szranki i konkury" tom 2-3, "Woje Mirmiła" tom 1-2, "Cudowny lek"), w innych pojawiają się 2-3 razy jako statyści w scenach zbiorowych, zazwyczaj pojedynczo.
![]() | ![]() |
Można wręcz odnieść wrażenie, że w średniowieczu groziło naszemu krajowi wyludnienie. Na szczęście zdarzali się przodownicy pracy, wyrabiający 1000% normy - tacy jak Kowal z Mirmiłowa, ojciec 16 dzieci ("Zamach na Milusia"). Zuch, choć pijak (patrz kadr na samej górze).
![]() |
W większej gromadzie dzieciaki pojawiają się zaledwie dwa razy, pod sam koniec serii (Kalendarz 1987, "Mirmił w opałach"). Nigdy nie jest ich więcej niż 16, możliwe więc, że wszystkie one są przychówkiem Kowala i że tylko on dźwigał na swych barkach przyszłość grodu.
![]() | ![]() |
Poza dwoma powyższymi przypadkami Christa unikał rysowania dzieci - albo celowo albo przez niedopatrzenie. A jeśli już zdarzyło mu się jakieś dziecko narysować i nawet dopisać mu dymek z tekstem ("Szkoła latania", "W krainie borostworów"), to nigdy nie nadał takiej postaci imienia. Naprawdę, sprawdziłem wszystkie albumy. Jedyne nie anonimowe "dzieci" to... smok Miluś i borostworek Leśne Licho.
![]() | ![]() |
W sumie nie wiadomo dlaczego ta teoretycznie "familijna" historyjka wyszła Chriście trochę mało familijnie. Do głowy przychodzą mi następujące trzy powody:
- Dla hecy, na zasadzie "zrobię komiks dla dzieci i całych rodzin, w którym nie będzie ani dzieci, ani całych rodzin". To byłoby bardzo w stylu Christy.
- Po złości. Kiedyś Christa odmówił udostępnienia przedszkolu swoich oryginałów, argumentując w ten sposób: "Bo ja chronicznie nie lubię dzieci. Jak ja zobaczę dzieciaka na ulicy, to aż mnie noga swędzi, żeby go kopnąć w tyłek".** Nikt do tej pory nie traktował tego poważnie, ale kto wie?
- Bo taki był trend. W PRL-u nie było odrębnej kategorii "komiks dla dzieci". Wszystkie komiksy były wtedy dla dzieci: historyjki Szarloty Pawel (naprawdę familijne wg naszych standardów), Papcia Chmiela, Baranowskiego, a nawet sensacje Wróblewskiego i Rosińskiego.
______________
* "Czy kinematografia kręci się wokół dzieci?"
** "Janusz Christa - Wyznania spisane"
Subskrybuj:
Posty (Atom)