Pierwsze spotkanie Tomasza Kołodziejczaka (z lewej) z Januszem Christą i jego wiernym Kapralem. Sesja popularno-naukowa "Komiks" w krakowskim klubie Rotunda, listopad 1994. Foto: Maciej Parowski. Więcej zdjęć tutaj. |
* * *
Na plasterki!!!: Kontynuacja serii nieżyjącego autora jest na naszym rynku posunięciem pionierskim. Czy polscy odbiorcy są gotowi na takie "świętokradztwo", że zacytuję pojawiający się często epitet?
Tomasz Kołodziejczak: Polscy czytelnicy doskonale znają tworzone przez nowych autorów kontynuacje takich serii jak "Thorgal", "Asteriks", "Lucky Luke", "Smerfy", "Batman" czy "Spiderman" i wiele, wiele innych. Myślę więc, że wiedzą, że kontynuowanie cykli komiksowych jest na świecie normalną praktyką wydawniczą. Oczywiście, "Kajko i Kokosz" to seria polska, do której czytelnicy mają wielki sentyment, więc ich reakcja na ten projekt jest znacznie bardziej emocjonalna. Część odrzuca nową formułę, część ją zaakceptowała od razu. To była oczywiście ryzykowna decyzja z naszej strony, więc spodziewaliśmy się tego rodzaju krytyki.
A co odpowiesz fanom, którzy zarzucają "Nowym przygodom", że nie jest to wierna kopia komiksów Christy?
TK: Którego Christy? Jaga ma wyglądać tak jak w "Złotym pucharze" czy jak w "Festiwalu czarownic"? Mirmił ma być księciem czy kasztelanem? Jakie budynki powinny stać w Mirmiłowie? Sam Christa zmieniał styl i treści. Podobnie jak inni wielcy mistrzowie – wystarczy porównać Obeliksa z albumów nr 1 i 20, czy Fistaszki z lat 60. i 90. Żeby była jasność – ja nie odrzucam konceptu dokładnego kopiowania twórczości pierwowzoru. To może być, i często bywa, doskonały pomysł na kontynuację. Ale nie jest jedynym możliwym, czego dowodzą choćby takie serie frankofońskie jak "Sprycjan i Fantazjusz" czy "Lucky Luke". Jeśli komuś nasz pomysł (lub jego wykonanie) się nie podoba, mogę powiedzieć: "Rozumiem i szanuję argumenty, przyjmuję krytyczne opinie, żałuję że nowy komiks nie przypadł do gustu… ale mam nadzieję, że w pewnym momencie się Pani/Pan do tej formuły przekona i zacznie czytać nowe przygody KiK. Bo starych już więcej nie będzie, Janusz Christa, niestety, już nic dla nas nie narysuje". Uważam, że twórcy naszych komiksów z nowych przygód bardzo dobrze złapali Christową vis comica – sposób budowania fabuły, dialogu, grepsu. Zresztą, oni wszyscy się na KiK chowali i podchodzą do tej pracy z szacunkiem wykraczającym poza zwykłe profesjonalne obowiązki.
Najwięcej zarzutów pada pod adresem rysunków. Styl Christy - disnejowski, ale z domieszką franko-belgijskiej szkoły Marcinelle - jest naprawdę trudny do podrobienia. Jak Twoim zdaniem nasi rysownicy radzą sobie z tym wyzwaniem?
TK: Uważam, że radzą sobie bardzo dobrze. Oczywiście, o ile zaakceptuje się fakt, że nie rysują dokładnie tak jak Janusz Christa. Gdybym nie był co do tego przekonany, to bym nie ruszał z projektem.
No właśnie - jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz decyzję o kontynuacji? Warto było?
TK: Pewnie, że było warto, mówię to i jako biznesmen, od niemal dwudziestu lat opiekujący się wydawniczo brandem KiK, i jako miłośnik serii, który się na niej chował, zbierał prasowe wycinki, a w końcu zakolegował się z samym Januszem Christą. Pierwszy tom "Nowych Przygód" to jeden z najlepiej sprzedających się komiksów w Polsce w ostatnich latach. Dał też oryginalnej serii gigantyczne pchnięcie marketingowe – po prostu media same przypomniały twórczość Janusza i jego komiksy. W minionym roku sprzedaliśmy najwięcej KiK w Egmontowej historii, a rok 2017 zapowiada się jeszcze lepiej. A warto sobie uświadomić, że mówimy o 45-letnim brandzie, którego ostatni oryginalny tom ukazał się niemal 30 lat temu. Wrócił na rynek i ma się na nim doskonale. Fajnie, prawda? Oczywiście, ten sukces nie wziął się znikąd. Egmont pracuje na rzecz dzieła Janusza Christy od kilkunastu lat. To my odzyskaliśmy dla Niego prawa do własnych albumów i wyplątaliśmy go z dość trudnej sytuacji prawno-finansowej pod koniec lat 90. Wydaliśmy wymarzone przez wielu fanów (w tym mnie samego) komiksy o Kajtku i Koku z "Wieczoru Wybrzeża". Opublikowaliśmy kompletną edycję samego "Kajka i Kokosza", przy okazji kolorując niektóre albumy (Jacek Skrzydlewski i Tomasz Piorunowski). Budowaliśmy pozycję brandu, publikując wersje w lokalnych wersjach językowych, gry planszowe, grę komputerową czy kolorowankę. Wspieraliśmy różne inicjatywy związane z upamiętnieniem Janusza Christy. Wreszcie, organizujemy konkurs Jego imienia, który nie tylko prezentuje nowych twórców ale przypomina o dorobku mistrza. Oczywiście, jesteśmy komercyjnym wydawcą, celem naszej działalności jest sprzedawanie jak największej liczby komiksów, ale dla mnie wszystkie te przedsięwzięcia mają silny element emocjonalny – związany z faktem, że sam byłem fanem "Kajka i Kokosza", ale też dlatego, żeśmy się z Januszem prywatnie znali i lubili. Nie zapominam o aktywności Waszego portalu, wnuczki Janusza Pauliny, fandomu – ale Egmont ożywił, utrzymał i cały czas wzmacnia "Kajka i Kokosza". "Nowe Przygody" to ważny element tych działań.
Tu zróbmy pauzę. Przyznasz, że wznawianie 20 komiksów Christy ciągle w tej samej formie, plus cztery gry i kolorowanka, to nie jest imponujący wynik jak na kilkanaście lat budowania brandu "Kajko i Kokosz".
TK: Nie przyznam. Myśmy przez te lata przywrócili całą oryginalną serię na rynek, odtworzyli niemal cały dorobek Christy z "Wieczoru Wybrzeża" i podjęli działania wydawnicze i marketingowe, jakich nie miał żaden inny polski brand komiksowy. Dostosowane one były do potencjału konkretnego rynku – polskiego, ze wszystkimi jego ograniczeniami. Oczywiście, zawsze można zrobić coś więcej, lepiej, szybciej, ale to są teoretyczne rozważania.
Pozostanę w tej konwencji i zadam Ci teraz typowe korporacyjne pytanie: jak sobie wyobrażasz uniwersum KiK za jakieś 5-10 lat?
TK: Liczące dekady brandy komiksowe, serialowe czy kinowe mają dwie drogi: zastygnąć w formach z przeszłości (jakkolwiek doskonałych), stać się tylko i wyłącznie klasyką (coraz bardziej muzealną), albo rozwijać się dzięki nowym twórcom, wchodzić w nowe media, a czasem i przekształcać. Pierwszą drogę wybrali np. właściciele praw do "Tintina", drugą – "Asteriksa". Oczywiście, można dyskutować która jest lepsza, ale ja wolę tę drugą, bo długoterminowo jest ona korzystniejsza także dla oryginalnego dorobku. Tylko wydając nowe albumy (lub wprowadzając postaci do nowych mediów) można generować marketingowy hajp i pozyskiwać nowych czytelników dla klasyki.
Bardzo nas cieszy ta zmiana strategii z tintinowej na asteriksową, naprawdę. Postulowaliśmy to od dawna, np. w wywiadach dla KaZetu i Sagitty. Pamiętam też, że trzy lata temu, kiedy przyniosłem Ci pomysł na osobną serię o bajkowym dzieciństwie Kajka i Kokosza, "Nowych przygód" nie było jeszcze w planach. Szkic poleżał rok w szufladzie i nagle BUM... wszystkie ręce na pokład, robimy kontynuację! Co przechyliło szalę?
TK: "Nowe przygody" to ja miałem w planach od dziesięciu lat, tylko nie mogłem znaleźć właściwych wykonawców. Twój projekt, objawienie się ekipy "Lila i Puta", popularność prac Tomka Samojlika – to się poskładało w odpowiednim momencie.
I niech ten moment trwa jak najdłużej, bo Plasterki zdecydowanie wolą wspierać Egmont niż go popędzać. A tak było np. w 2010 r., kiedy stwierdziłeś, że nie ma komu przekazać serii po Chriście, a my zrobiliśmy plebiscyt i paru rysowników się znalazło. Albo w 2015, kiedy nasi czytelnicy byli już tak wyposzczeni, że sami narysowali 180 nowych pasków z Kajtkiem i Kokiem. Zastanawiam się czy takie fanowskie akcje miały wpływ na decyzje biznesowe podejmowane w wielkim, międzynarodowym koncernie?
TK: Oczywiście, że przyglądałem się Waszym aktywnościom nie tylko z prywatnej ciekawości. Pamiętaj jednak, że narysowanie trzech kadrów "zupełnie jak z Christy", a całego albumu czy choćby kilkustronicowej historii to dwa zupełnie różne przedsięwzięcia.
Założę się, że obserwujesz także reakcje fanów na "Nowe przygody". Czy po udostępnieniu przykładowych plansz drugiego tomu nie masz wrażenia, że odbiór jest bardziej życzliwy, niż w przypadku tomu pierwszego? Co według Ciebie uległo zmianie?
TK: Śledzimy reakcje czytelników, ale na opinie o "Łamignacie" musimy jeszcze poczekać, na razie pokazaliśmy tylko kilka plansz. Rzecz jasna – to drugi tom, więc zapewne część czytelników już się przyzwyczaiła do nowej formuły...
Uchylę teraz rąbka tajemnicy i zdradzę, że w drugim tomie jest znacznie więcej Kajka i Kokosza niż w pierwszym. Mam nadzieję, że to przygrywka do długiego metrażu o głównych bohaterach.
TK: Zaczęliśmy ostrożnie – od krótkich historii i od serii raczej z bohaterami drugoplanowymi. To była moja świadoma decyzja – chcieliśmy autorom dać szansę na bezpieczniejsze wejście w uniwersum Mirmiłowa, zobaczyć jak się będzie nam to wszystko rozwijać. Nie chcieliśmy też od razu jakoś zbyt mocno ingerować w samo uniwersum (historyjkę o młodych KiK uznajemy za apokryf przygotowany przez sprytne krasnoludki).
To były chyba te same skrzaty, które opowiedziały Chriście odjechane historyjki z kalendarzy MO i zagadkowe "Pasowanie". A propos, jakiej reakcji na "Nowe przygody" spodziewasz się po dzieciakach? Da się wychować nowe pokolenie fanów Christy?
TK: Młodemu czytelnikowi zmiany sposobu rysowania KiK niemal w ogóle nie przeszkadzają – bo to odbiorca, który żyje w świecie brandów pokazywanych na różne sposoby. To np. fan "Gwiezdnych Wojen", który nie ma żadnych problemów z tym, że Anakin raz jest realistycznym aktorem, raz animacją 3D, raz bohaterem komiksów (zresztą, rysowanych na wiele sposobów), a raz cartoonową grafiką na koszulce. Taki jest świat współczesnych mediów i ich odbiorców.
Na koniec muszę Ci zadać pytanie, którym fani zamęczają nas odkąd Egmont wznowił "Gucka i Rocha": czy i kiedy możemy spodziewać się podobnej, twardookładkowej edycji "Kajka i Kokosza", najlepiej z dodatkami, szkicami itp.?
TK: Nie w tym roku.
To nie jest odpowiedź moich marzeń, ale i tak brzmi bardziej optymistycznie niż "nigdy". Kiedyś wrócimy do tego tematu i znów będziemy naciskać. A tymczasem wielkie dzięki za rozmowę, za poświęcony czas, a przede wszystkim za to, że po latach znów możemy czekać na nowe komiksy z Kajkiem i Kokoszem.
* * *
Zostańcie z nami, bo jeszcze trochę miejsca poświęcimy "Nowym przygodom Kajka i Kokosza". Jutro the making of "Zbójcerze", czyli Maciek Kur i Sławek Kiełbus na brudno.
Oczywiście, że np. Obelix, Batman, czy Tytus Romek i A'Tomek zmieniali wygląd na przestrzeni dziejów. Tyle, że w serii ''żywej'' nie ma takiego szoku. To trochę tak jak, mutatis mutandis, z ludźmi - jak widzisz na co dzień dzieci sąsiada, kumpli z pracy to nie zauważasz jak się zmieniają. Ale jak wyjedziesz gdzieś na rok, albo choć przejrzysz stare zdjęcia, to widać jak wyrosły. I tak z wolna z albumu na album "ewolucja" Obeliksa przebiegała że się tak wyrażę, gładko. Zaś "Nowe przygody" to był jak skok na głęboką wodę i dysonans MUSIAŁ nastąpić.
OdpowiedzUsuńNa marginesie dodam, że historia utraty przez Christę w latach 90. praw do Kajka i Kokosza (o czym już drugi raz wspominacie) jest chyba ciekawa i zasługuje na opracowanie w osobnym artykule, o ile nie naruszałoby to jakichś tajemnic handlowych, prywatnych czy coś w ten deseń ;).
to nie zaden wywiad tylko list motywacyjny pana z korpo
OdpowiedzUsuńKołodziejczak jest niereformowalny.
OdpowiedzUsuńA Ja się cieszę, że właśnie on dba o Kajki :) Podchodzi do marki z sercem i nie podejmuje pochopnych decyzji!
OdpowiedzUsuńJaga w "Złotym pucharze"? Ja nie pamiętam żeby tam była Jaga. Tam była ciotka Zielacha. :)
OdpowiedzUsuńTo już łapanie się za słówka ;)
UsuńTę dwoistość próbowałem wyjaśnić w Małych Kajku i Kokoszu: "Jaga (zwana przez złośliwców Zielachą) była potężną czarownicą. Jednym zaklęciem potrafiła ogłuszyć komara albo zwarzyć śmietanę".
Usuń