"Vaillant" #449, 20.12.1953 | "Wieczór Wybrzeża" 1959 |
Jak widać, Christa bardzo wiernie odtworzył całą scenkę. Jest książę, mnich, mięsiwo z wbitą strzałą, schody, łuk. Brakuje tylko głównych bohaterów. Nie ma ich, bo Kajtek i Profesor są chwilowo niewidzialni. Jak duchy. A konkretnie jak duch z komiksu "Le réveillon du Fantome", który Christa znalazł w tym samym, świątecznym numerze "Vaillanta". Autorem historyjki był znakomity francuski rysownik Jean Cézard.
Cézard: "Le réveillon du Fantome", Vaillant #449, 20.12.1953 |
Komiks Cézarda niełatwo było znaleźć w podwójnym numerze "Vaillanta", składał się z pojedynczych pasków rozrzuconych po całej gazecie. A jednak wpadł Chriście w oko i to tak bardzo, że sopocki rysownik postanowił wpleść jego fabułkę pomiędzy gagi z "Placida i Muzo". Epizod ten znajdziecie na stronach 24-26 albumu, a tu porównamy kluczowe momenty.
Najpierw duch dostaje się na zamek (u nas zamiast ducha występują niewidzialni Kajtek i Profesor). Kiedy służba wnosi jadło na książęcą ucztę...
Wszystko to, zarówno Cézardowi jak i Chriście, zajęło równiutkie 6 pasków (cóż za zbieg okoliczności). Myślicie, że na tym koniec? Nic z tego. Pierwszy szort Cézarda (tzn. pierwszy w "Vaillancie", Cézard publikował w innych gazetach od roku 1946) był tylko pilotem regularnej serii pt. "Arthur le fantôme justicier". Wystartowała ona dwa tygodnie później i po kilkanastu czarno-białych odcinkach zaczęła ukazywać się w kolorze.
Tytułowy Arthur był małym duszkiem, potomkiem wesołego upiora z pilotażowego epizodu. Cézard rysował jego przygody nieprzerwanie, najpierw dla "Vaillanta" a potem dla "Pif Gadget", aż do swojej śmierci w roku 1977. Kontynuację serii powierzono młodemu rumuńskiemu rysownikowi Mircea Arapu. W czasie swego długiego i burzliwego "nie-życia" Arthur straszył wszystkich: neandertalczyków, muszkieterów, piratów, wynalazców, marynarzy (napiszemy o tym), marsjan, kowbojów itp., itd. Pomagał nawet Galom walczyć z Rzymianami (o tym także napiszemy - to Uderzo uważał Cézarda za swego mistrza, a nie odwrotnie). Zaczynał zaś karierę od straszenia rycerzy.
Cézard: "Arthur le fantôme justicier", Vaillant #457, 14.02.1954 |
Z pierwszej serii przygód Arthura, średniowieczno-renesanowej ("Pistoles en stock", "Vaillant" #451-520, styczeń 1954 - maj 1955), Christa zaczerpnął niewiele - tak to przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka. Około 80. odcinka "Profesora Kosmosika" pojawia się scenka, fabularnie i graficznie nie pasująca do reszty komiksu (str. 47-52 albumu). Jej bohaterem jest duch o imieniu... Albert. Christa wykorzystał tu odcinek z "Vaillanta" #481, gdzie Arthur i jego ojciec wrzucają do loszku dwóch poszukiwaczy skarbów...
Idziemy o zakład, że tym razem Chriście wcale nie chodziło o skopiowanie gagu. Raczej o przećwiczenie sposobu, w jaki Cézard rysował... kamienne mury. A gag powtórzył się "sam", trochę przy okazji. Powiedzmy to sobie szczerze - Christa nie miał jeszcze wtedy żadnego stylu. Naśladowanie Arnala, z jego archaiczną kreską, też nie miało sensu. Natomiast plansze Cézarda, łączące prostotę disnejowskich postaci z niezwykłym przepychem drugiego planu, były rozpoznawalne z kilometra. Nic dziwnego, że Christa się w nich zakochał, zwłaszcza we wspaniałych detalach i światłocieniach. Pierwsze symptomy tej fascynacji widać już było w zwiastunie "Czarnego Rycerza" (poniżej). Ilustracja ta narysowana została zupełnie inaczej (czytaj: lepiej), niż cała reszta wczesnego "Kajtka-Majtka". Obrazek wygląda tak, jakby dojrzały Christa wysłał go do roku 1959 z przyszłości.
Wieczór Wybrzeża 03.11.1959 |
Cézard: "Arthur le fantôme justicier", Vaillant #454 i 451, styczeń 1954 |
Ale co innego zwiastun, a co innego codzienny komiksowy pasek. W roku 1959 Christa nie był jeszcze gotowy, by pójść w ślady Cézarda. Miał na to zbyt słaby warsztat i zbyt mało wolnego czasu. Zaledwie po kilku odcinkach młody polski rysownik porzucił ducha Alberta i pracochłonną manierę tysiąca kresek (przynajmniej na razie), po czym zaczął rozglądać się za mniej wymagającym mistrzem.
Wybór padł na Ramona Monzona, hiszpańskiego rysownika, ciągnącego wówczas dwie serie: "Group-Group et Cha'pa" oraz "Jehan-des-Bois". O pierwszym z tych komiksów mówiliśmy już przy okazji "Profesora Kosmosika i Marsjan". Drugi był parodią Robin Hooda i oczywiście rozgrywał się w średniowieczu. Cały cykl o Jehanie składał się z trzech kilkustronicowych szortów (grudzień 1957 - luty 1959) i jednej dłuższej historyjki, która właśnie wtedy zaczęła się ukazywać w "Vaillancie" (#762-786, 20 grudnia 1959 - 5 czerwca 1960).
Monzon nie należał do ścisłej czołówki. Każda z jego postaci wyglądała podobnie i trochę brak im było dynamiki. Miał za to wyrazisty styl, a jego minimalistyczne tła stanowiły przeciwieństwo stylu Cézarda. Kadrowanie, kompozycja, faktury - wszystko to było bardzo nowoczesne i (co nie bez znaczenia) niezbyt pracochłonne. Możemy nawet dość dokładnie określić moment, w którym Christa zaczął naśladować kadrowanie Monzona. Było to w 60. odcinku "Czarnego Rycerza" z końca stycznia 1960 roku. Tak odważnego ustawienia kamery, i to aż w czterech kolejnych obrazkach, wcześniej w "Kajtku-Majtku" nie znajdziemy.
Wkrótce Christa przejął od Monzona inne elementy: plamy z kreskowanego rastra...
W warstwie fabularnej zapożyczeń z "Jehana" nie ma prawie wcale. Wprawdzie pod koniec pojawia się podobna scena z uszkodzonym dzwonem, ale Chriście i tu chodziło chyba o ciekawe ujęcie.
Co zabawne, scenka z dzwonem wpleciona została w wątek żywcem zaczerpnięty z "Arthura" (to już chyba tradycja), z zamkową wieżą wylatującą w powietrze. Tylko, że styl Christy w niczym już nie przypominał Cézarda. Można by powiedzieć, że jest to "Cézard a la Monzon według Christy".
Cézard: "Arthur le fantôme justicier", Vaillant #500, grudzień 1954 | |
"Czarnego Rycerza" śmiało można nazwać komiksem przełomowym, jednym z kamieni milowych w twórczości sopockiego rysownika. Christa jako komiksiarz wyraźnie nabrał pewności siebie i w połowie historyjki przestał kurczowo trzymać się cudzych pomysłów fabularnych. Pozwoliło mu to skupić się na warstwie graficznej i tu widać niesamowitą konsekwencję. Autor uprościł i zdyscyplinował kreskę, dzięki czemu jego kadry nabrały ekspresji, ale nie kosztem czytelności. Podpatrywanie innych twórców dało wreszcie rezultat w postaci własnego stylu, eleganckiego i zarazem nowoczesnego, będącego wypadkową rozmaitych fascynacji. Apogeum tej ciekawej maniery przypadło na "Poszukiwanego Zyg-Zaka" i żarty z "Tygodnika Morskiego", ale jej ślady można jeszcze znaleźć w kilku kolejnych komiksach o Kajtku.
"Poszukiwany Zyg-Zak" 1961 | "Dni Gdańska" 1961 | "Wśród piratów" 1962 |
Ostatecznie jednak styl "zegarmistrzowski" wygrał z "oszczędnym". Gdy tylko warsztat mu na to pozwolił, Christa porzucił Monzona i wrócił do Cézarda, już na dobre. Ciekawostką jest, że cézardowskie korzenie Christy są bardziej czytelne dla Francuzów, dobrze znających dorobek swego rodaka, niż dla nas. To właśnie na francuskim forum Pifa po raz pierwszy natknęliśmy się na porównanie tych dwóch twórców (w tym samym wątku zestawiono "Orient Mena" z "Supermatou"). Jak trafna była to diagnoza, widać choćby na przykładzie komiksów z magazynu "Relax", gdzie Christa pozwalał sobie na trochę więcej niż w gazetach.
Vaillant #515, 1955 | Relax #11, 1978 | Relax #6, 1977 |
Arthur i jego towarzysz Père Passe–Passe. "Arthur le fantôme justicier: Mission exceptionnelle", Vaillant #1234, 1969 |
"Pan Paparura i pies Aj", Relax #5, 1977 | |
Lektura dodatkowa:
1) Arthur, le fantôme justicier 2) Historietas 3) L'eusses-tu cru?
4) Cézard le magnifique 5) Rendons à Cézard 6) BD-Theque
* * *
PS. Pierwsza część "Jesieni średniowiecza" sprowokowała na forum Gildii ciekawą dyskusję o granicach inspiracji. W obronie (?) Christy stanął Marek Turek, sugerując, że twórca Kajtka, będąc obywatelem PRL-u, mógł nie wiedzieć co czyni. My niestety nie jesteśmy aż tak wyrozumiali. W tej kwestii znacznie bliżej nam do opinii Adama Ruska:
"Przeciętny czytelnik komiksowy nie znał zachodniej tradycji obrazkowej, ale twórcy już tak. Nie byliśmy przecież Koreą Północną, żelazna kurtyna nie była aż tak szczelna. Artyści mieli swoje źródła i kontakty, ludzie przywozili coś z saksów itp. Mam zresztą wrażenie, że w tej sytuacji twórcy poczuli się w pewnym stopniu bezkarni, mogli kopiować pomysły z Zachodu, wiedząc, że ogół i tak tego nie wyłapie. [...] Skoro polski komiks ma być traktowany poważnie i polscy komiksiarze chcą być traktowani poważnie, to muszą znać swoje korzenie. Niezależnie od tego, czy ta tradycja była szczytna bardziej czy mniej."Wypowiedź pochodzi z wywiadu, który ukazał się w książce Sebastiana Frąckiewicza "Wyjście z getta" (polecamy, zwłaszcza rozmowy z Ruskiem i Woynarowskim).
Bardzo profesjonalne, dziękuję za artykuł. Potwierdza się reguła, że coś staje się naprawdę ciekawe, gdy wchodzi się w szczegóły danego zagadnienia.
OdpowiedzUsuńxPK
Kurczę - nie ujmując nic naszemu Mistrzowi, to jednak chciałbym kupić zbiorcze wydanie komiksów Cezarda.. Niesamowity klimat obrazków.
OdpowiedzUsuńTeraz już wiem skąd u Christy takie kamieniczki i zamki rodem z dzwonnika z Notre Dame w baśniowych komiksach z Kajtkiem i Kokiem. Inspiracje francuskie widać w pierwszych Kajkoszach (Złoty Puchar), bo zamek rycerzy Czarnego Trójkąta nie przypomina zamków polskich. Podobnie stolica królestwa. Z kolejnymi historiami robi się coraz bardziej swojsko, następcy Czarnych Trójkątów nie mieszkają już w rozległym zamku, tylko warowni otoczonej wałem..
Podpytałem u źródła. Były naczelny "Pif Gadget" twierdzi, że edycja Toth jest bardzo dobra. To są komiksy z lat 1962-1964. Z dostępnością nie ma problemu. Chyba też się skuszę :)
UsuńMarek
OdpowiedzUsuńBardzo merytoryczny i bardzo dobrze napisany artykuł (?), względnie post.
Nie znałem imć Cezarda, ale styl rysowania - zwłaszcza kamieni! - jest zdecydowanie "inspirowany". Zawsze uwielbiałem te cieniowane kamienie, które sprawiają wrażenie pokrytej taką wspaniała fakturą :) Nawet przedkładam pierwsze wydania żółto-czarne (Złoty Puchar i Szranki i Konkury) nad te kolorowane, właśnie ze względu na detale wykonywane tuszem i cieniowanie.
Dodatkowo chciałem zwrócić uwagę, że nawet czcionka Kajtek i Koko/Kajtek i Kokosz - ta późna, czerwona, wygląda zaskakująco podobnie do tej z zamieszczonego powyżej kadru z duszkiem Arthurem.
Nie umniejsza to mojego zamiłowanie do KiK, ale jednak pewien niesmak pozostaje. Nie powinienem czytać Waszych artykułów ;)
Jaki niesmak ;) Podobno wszystko już napisano, narysowano, namalowano... itd. teraz już wyłącznie można mniej lub bardziej udolnie naśladować i przetwarzać. Nawet jeżeli... to Christa tak twórczo rozwijał swoje opowieści że nie mam oporów przed sięganiem po raz n-ty po jego komiksy :)
OdpowiedzUsuńMarek
OdpowiedzUsuńTak jak napisałem powyżej, dalej je z przyjemnością czytam, chociaż znam je w większości na pamięć. Nie mam również nic przeciwko twórczemu przerabianiu: i choć miejscami tak było, to miejscami było to zwykłe przerysowanie i tutaj już się robi mniej różowo.
Co więcej - o czym wielokrotnie tutaj było - Christa lubił sam powtarzać swoje pomysły po wielokroć. Właśnie skończyłem nowe, pełne wydanie Kajtka i Koka w kosmosie: w przygodach średniowiecznych wiele pomysłów zostało później wykorzystanych w Kajku i Kokoszu. Nawet miejscami aparycje poszczególnych postaci bardzo zbliżone. Z kolei dwór Apodyktusa trochę zbyt Asteriksowy (jak choroba wątroby Asparanoiksa, a u Christy boląca stopa naczelnika).
Chodzi o to, że wyniesione z dzieciństwa przekonanie o wyjątkowości i geniuszu Christy, trochę zbladło ostatnimi laty. A wiadomo, że każdy lubi sentymentalne podróże do prostych czasów dzieciństwa :)
Polecam "Gagi z odzysku" Hegemona.
UsuńMarek
OdpowiedzUsuńO, dokładnie, ten zestaw. Czytałem kiedyś ten wpis, ale nie znałem jeszcze wtedy oryginałów ;)
Nawet nie wiedziałem, że niektóre bajki dla dorosłych były kolorowe, ale zawsze mnie dziwiła ta inna kreska w bajce z 11-go Relax-u
OdpowiedzUsuńZ tym, że to nie jest oryginalny kolor Christy. Ktoś w redakcji "Relaxu" miał taką wizję :)
UsuńA Ja nie wiem czy nawet konwencji z Relaxu 11 nie wolę...
OdpowiedzUsuńNie jest zła, ale Christa zrobiłby to lepiej
Usuń