poniedziałek, 30 czerwca 2025

Blok wschodni do 1966

«« ODCINEK 10 »»

Oprócz kilku najważniejszych rynków, na komiksowej mapie Europy istniał też ogromny region, który po 1945 roku stał się biała plamą. Jest to tym bardziej przykre, że np. w Bułgarii, Serbii czy Czechosłowacji przedwojenna scena komiksowa tętniła życiem. Jednak wraz z nastaniem socjalizmu, w całym bloku wschodnim temat został odgórnie ucięty. Komiksy, guma do żucia i coca-cola stały się dla nowej władzy symbolem wszystkiego, co najgosze w Ameryce: ucisku, imperializmu, analfabetyzmu, deprawacji nieletnich i chorób wenerycznych. A że zbiegło się to z antykomiksową krucjatą Fredrica Werthama w USA i antyamerykańską histerią we Francji, zachodnie gazety same dostarczały komunistom materiał do oczerniania historyjek obrazkowych. Dopiero po destalinizacji ZSRR w 1956 roku, komiks w "demoludach" dostał zielone światło, a gdzieniegdzie dostrzeżono w nim propagandowy potencjał.

Jugosławia

Jugosłowia stanowiła w tym układzie wyjątek, ponieważ to nie Armia Czerwona ją wyzwoliła i "podarowała" socjalizm, ale partyzanci Josipa Broz Tito. Między Stalinem i Tito od początku iskrzyło, aż w 1949 roku doszło do rozłamu. Od tego momentu kraj poszedł własną, coraz bardziej prozachodnią drogą. W PRL-u żartowano, że Tito włącza kierunkowskaz w lewo, ale skręca w prawo. Miało to również przełożenie na branżę komiksową. Już na początku lat 50. na łamy gazet wrócił Disney, potem w kioskach pojawiły się magazyny z najważniejszymi seriami z importu i w następnej dekadzie Jugosławia była już niemal na bieżąco z europejskim dorobkiem. Pod tym względem bardziej przypominała Włochy niż Polskę, dlatego w statystykach wpisałem Chorwację, Serbię i Słowenię do obszaru południowego, a nie wschodniego.

Okładki wybranych jugosłowiańskich magazynów z lat 50.

Najstarsze komiksy D&N, na jakie natrafiłem, wykonali bracia Norbert i Walter Neugebauer. Pierwsze trzy historyjki pochodzą jeszcze sprzed komuny, z czasów gdy Chorwacją rządzili ustasze. Spośród wszystkich moich odkryć z tak odległej przeszłości, te są chyba najfajniejsze, a już na pewno najbliższe kresce Janusza Christy. Czwarty komiks powstał kilka lat później, ale utrzymany jest dokładnie w tej samej stylistyce. W połowie 50. Walter Neugebauer (rysownik) wyemigrował do Niemiec, gdzie stworzył trudną do określenia liczbę historyjek dla Kauka Verlag.

Norbert Neugebauer, Walter Neugebauer - Patuljak Nosko
Norbert Neugebauer, Walter Neugebauer - Gladni kralj
Norbert Neugebauer, Walter Neugebauer - Mali Muk
Norbert Neugebauer, Walter Neugebauer - Kraljeva miljenica

Ostatni dziś, piąty chorwacki komiks zdradza już wyraźne wpływy frankofońskie (a konkretnie wpływ Jeana Cézarda), choć jego autor, Žarko Beker za swojego mistrza uważał Waltera Neugebauera. Aha, zwróćcie uwagę na okładkę magazynu "Plavi vjesnik" z planszą brytyjskiej serii "Dan Dare". Komiks ten trafił też do Polski - anonimowo, za to wcześniej, bo w roku 1962. Niestety (albo "stety") tygodnik "Na przełaj" po kilku odcinkach przerwał publikację i dał w to miejsce "Lucky Luke'a".

Marcel Čukli, Žarko Beker - Mak Makić: Vitez i četvrt

Pozostałe kraje socjalistyczne

O ile w Jugosławii mieliśmy 100% trafień, to w całej reszcie bloku wschodniego 0%. Zaczniemy od absolutnej klasyki polskiego komiksu, czyli od duetu Makuszyński i Walentynowicz (wstyd się przyznać, ale o mały włos byłbym o nich zapomniał). Tematyka się zgadza, rysunek częściowo i tylko te podpisy pod obrazkami... No cóż, w Polsce, podobnie jak np. w Holandii, dymki przebijały się wyjątkowo opornie. Kciuk w dół, niestety.

Kornel Makuszyński, Marian Walentynowicz - Legendy krakowskie

Jeszcze pod koniec lat 40. do wszystkich krajów socjalistycznych (oprócz NRD) zaczął trafiać magazyn "Vaillant", wydawany przez francuskich komunistów. Było to wówczas jedyne źródło wiedzy o nowoczesnych zachodnich komiksach i wspólne źródło inspiracji dla rysowników z całego bloku wschodniego. Opowiem o tym w następnych postach, a przed nami dwie historyjki naszych mistrzów komiksu prasowego, rzecz jasna już z dymkami. Zarówno "Kajtek i Koko" Janusza Christy, jak i "Tytus, Romek i A'Tomek" Papcia Chmiela to klasyczne serie typu "mydło i powidło". W obu znajdziemy epizody średniowieczne, ale w starym stylu, tzn. z podróżą w czasie. Werdykt: kciuki w dół i nie pomógł nawet fakt, że technicznie Kajtek i Koko są praprapraprzodkami Kajka i Kokosza. Ale kuzynami jednak nie są.

Janusz Christa - Niezwykłe przygody Kajtka-Majtka: Czarny Rycerz
Henryk Jerzy Chmielewski - Tytus, Romek i A'Tomek

Przejdźmy teraz do zeszytowych serii z NRD. Tu mamy dyskwalifikację z dwóch powodów: podróż w czasie ("Mosaik") i prakomiks ("Eulenspiegel", "Frösi"). Jeśli zastanawiacie się dlaczego we wschodnich Niemczech ewolucja komiksu poszła w odwrotną stronę, tzn. od dymków ku podpisom, przeczytajcie artykuł "Wesołe przygody ubogich kuzynów".

Erich Schmitt - Kuno Wimmerzahn
Hannes Hegen, Lothar Dräger, Horst Boche - Digedags
Ursula Sturm, Lothar Paul - Klaus Störtebeker und seine Gesellen

W Czechosłowacji z kolei wykształcił się dość specyficzny rodzaj komiksu humorystycznego, skierowany do najmłodszych czytelników (patrz: "Łamignat z Czechosłowacji"). Był to gatunek bardzo bezpieczny i neutralny dla cenzury. Ale nie za to zdyskwalifikowałem serię "Bivoj", tylko za krótkie, niepowiązane z sobą gagi. Później Eva Průšková zmieniła tę koncepcję, o czym opowiem w odpowiednim momencie.

Eva Průšková - Bivoj

W komiksie węgierskim sytuacja w ogóle była kuriozalna, ponieważ funcjonowało tam wielu znakomitych grafików i tylko jeden scenarzysta - Tibor Cs. Horváth, obrotny literat, który u komunistycznych władz załatwił sobie monopol. Był tylko jeden haczyk - zero własnych pomysłów, sto procent adaptacji literackich. Drobny wyłom w tym układzie zrobił Attila Dargay, grafik stojący rozkrokiem między komiksem i filmem animowanym. W latach 1959/60 zrealizował on 18-minutową kreskówkę "Ne hagyd magad, emberke!" i jej adaptację komiksową. Scenariusz był już gotowy, więc Horváth nie znalazł się na liście płac.

Péter Bokor, Péter Teknős, Attila Dargay - Ne hagyd magad, emberke!

C.D.N.

czwartek, 26 czerwca 2025

Niderlandy do 1960

«« ODCINEK 9 »»

Nim dojdziemy do "Asteriksa", został nam jeszcze jeden ważny komiksowy obszar w Europie, obejmujący Holandię i Flandrię, czyli flamandzką część Belgii (Luksemburg pomijam, bo oni tam wcale nie mówią po niderlandzku). Mieszka na tym obszarze ok. 25 mln ludzi, więc nie jest to duży rynek, ale na tyle aktywny, żeby zmieści się na nim i komercyjny dwutygodnik komiksowy ("Eppo") i kilka nieprawdopodobnie długich serii: "Jommeke" (320+ albumów), "Suske en Wiske" (310+), "De Rode Ridder" (280+), "Urbanus" (200+), "F.C. De Kampioenen" (130+). Nie są to tytuły archiwalne - wszystkie one cały czas się ukazują, zmieniają się tylko kolejni rysownicy i scenarzyści.

Willy Vandersteen

Zacznijmy od największego w regionie dostawcy historyjek obrazkowych. Vandersteen urodził się w Antwerpii (Belgia) w 1913 roku, z zawodu był dekoratorem, z zamiłowania komiksiarzem. Szansa na wymarzoną pracę pojawiła się w czasie wojny, gdy niemieckie władze okupacyjne zakazały publikacji komiksów amerykańskich oraz brytyjskich. Ktoś musiał wypełnić puste miejsce w gazetach i Vandersteen, choć rysował marnie, załapał się do nacjonalistycznego dziennika "De Dag", otwarcie kolaborującego z Niemcami. Potem przeszedł do dziecięcego dodatku "Wonderland", a w 1943 do magazynu "Bravo!", skąd pochodzi komiks "Lancelot" (poniżej).

Willy Vandersteen - Lancelot

Niedawno wydało się, że podczas wojny publikował też propagandowe i antysemickie obrazki w nazistowskiej gazecie "Volk en Staat", ukrywając się pod pseudonimem Kaproen. Jednak po wyzwoleniu nikt nie skojarzył, że Kaproen to Vandersteen (albo nie chciał skojarzyć) i rysownik bez problemu zaciągnął się do frankofońskiego magazynu "Franc Jeu", gdzie dla odmiany tworzył komiksy o dzielnych alianckich żołnierzach, tłukących Niemca w Europie i na Pacyfiku. Tym razem podpisywał się jako Mik, pewnie na wszelki wypadek, bo przecież wojna jeszcze trwała i mogło być różnie (kto chce, może obejrzeć).

W końcu Vandersteen osiadł w antwerpskiej gazecie codziennej "De Standaard" i tam stworzył swoje sztandarowe dzieło - serię "Suske en Wiske". Był to (i wciąż jest) typowy dla tamtych czasów komiks z gatunku "mydło i powidło", w którym ci sami bohaterowie - w tym wypadku dzieci - przeżywali niesamowite przygody na bezludnych wyspach, w kosmosie, pod wodą, w bajkach, wśród rycerzy, marynarzy itp., itd., jak nie przymierzając "Kajtek i Koko". Mniej więcej w co ósmej historii autor wysyłał swoich małych podróżników do starożytności lub średniowiecza, z tym, że za pomocą wehikułu czasu, co oczywiście skreśla te albumy z naszej listy komiksów kajko- lub asteriksopodobnych.

Willy Vandersteen - Suske en Wiske

W roku 1949, czyli 10 lat przed "Asteriksem", kolejna opowiastka rozpoczęła się nietypowo, sceną potyczki celtyckiego wodza Lambiorixa ze swoim rywalem Arrivixem, a następnie z oddziałem rzymskich legionistów. Jest rok 54 przed narodzeniem Chrystusa, cała Galia jest podbita... Nie, stój, to nie ten komiks! Chociaż tutaj też jest brodaty druid, tylko zamiast gotować, przyzywa ostatniego potomka Lambiorixa i dostaje od bogów niejakiego Lambika, hydraulika z Antwerpii, w komplecie z jego siostrzeńcami Suske i Wiske oraz ciotką Sidonią. Nie wiem czy Goscinny i Uderzo czytali tę historyjkę, ale wiem, że mogli, bo zaraz po publikacji prasowej pojawiło się flamandzkie wydanie albumowe, a cztery lata później - francuskie.

Willy Vandersteen - Suske en Wiske: Lambiorix

Była też pewna historyczna część "Suske en Wiske", w której Vandersteen odszedł od schematu podróży w czasie. Ukazała się ona w magazynie "Kuifje", czyli flamandzkiej edycji "Tintina" (więcej o tej współpracy w artykule "Automaatski apparaatski papierisko"). Autor, być może pod naciskiem Hergégo, umieścił bohaterów od razu w starożytnym Rzymie, co wprawdzie nie zgadzało się z kontinuum serii, ale dzięki temu opowiastka jest zgodna z D&N. Drugi taki wyjątek pojawił się dopiero w ubiegłym roku w albumie "De Keizerkop", stworzonym rzecz jasna przez kontunuatorów. Tu także akcja rozgrywa się w Imperium Romanum.

Willy Vandersteen - Suske en Wiske: Goud voor Rome

Seria stała się tak popularna, że w 1955 roku wypączkował z niej pierwszy spin-off pt. "De grappen van Lambik", a w 1960 drugi pt. "Jerom". Bohaterem tej ostatniej serii był udomowiony neandertalczyk (skojarzenia z "Alley Oop" są prawidłowe), a komiksy tworzyli anonimowi asystenci ze Studia Vandersteen. Schemat był taki sam, jak w serii głównej, tzn. "mydło i powidło", zatem i tu znalazło się kilka albumów w starodawnym settingu, a konkretnie 8 ze 131. Do tego trzeba by dodać niewiadomą ilość zeszytów pt. "Wastl", rysowanych przez Niemców na rynek niemiecki. Na szczęście nie muszę ich liczyć, bo i tak nie podpadają pod kategorię "dawno i nieprawda".

Studio Vandersteen - Jerom / Wastl

Marten Toonder

O Martenie Toonderze pisałem już na blogu ("O Holender!"), więc teraz będę się streszczał. W jego gigantycznym dorobku udało mi się znaleźć tylko jedną opowiastkę w stylu "Kajka i Kokosza", ale po pierwsze jest to prakomiks (Toonder nie rysował dymków), a po drugie - podróż w czasie. W tej sytuacji powinienem dać dwa kciuki w dół, a nie jeden, ale żeby nie było zbyt łatwo, ta sama historia wyszła w roku 2016 w nowoczesnej, dymkowej formie. Narysował ją od nowa były asystent Toondera i jeden z moich ulubionych komiksiarzy, wielki Dick Matena, jako hołd dla swojego dawnego mistrza. Tak że jeden kciuk zostawiam, a jeden w odpowiednim wpisie przyznam Matenie.

Marten Toonder - Heer Bommel gaat vereeuwen

Drugi komiks o misiu Bommelu i kotku Poesie nie wyszedł spod ręki Toondera, bo jak już wiecie, ów nie rysował dymków, tylko zlecał takie niegodne artysty robótki asystentom. Jest to historia z epickim rozmachem, w której bohaterowie cofają się coraz bardziej w czasie, od średniowiecza, przez antyk, aż do prehistorii.

Toonder Studio's - Tom Poes en het klerenkoffertje

Marc Sleen

Tak jak Willy Vandersteen wskoczył kiedyś w buty po Amerykanach, tak samo Marc Sleen wskoczył w buty po Vandersteenie. Otóż "Suske en Wiske" przez krótki czas musieli ukazywać się w gazecie "De Nieuwe Gids" i kiedy wreszcie wrócili do macierzystego "De Standaard", w ślad za nimi przeniosło się 25.000 prenumeratorów. Redakcja wpadła w panikę, na szczęście pojawił się Sleen i stworzył dla nich swój najdłuższy i najsłynniejszy komiks "De avonturen van Nero & Co" (1947-2002). W czterech z 216 albumów tytułowy Nero trafił w zamierzchłą przeszłość (czy raczej przeszłość trafia do niego), co i tak nie wystarcza, by zaliczyć je do D&N.

Marc Sleen - Nero en Cº  / De avonturen van Detective Van Zwam

Cała reszta

W znaleziskach spoza tasiemcowych serii typu "mydło i powidło" statystyka jest znacznie lepsza. Ponad połowa to trafienia, a jeśli brać pod uwagę założony okres 1944-2023, to nawet sto procent. I tym optymistycznym akcentem zapraszam na ostatnie już dzisiaj fiszki i żegnam Was do następnego posta.

John van Elk, Piet van Elk - De Avonturen van Ridder Rudolf
John van Elk, Piet van Elk - Avonturen van Bim: Een ballontocht naar de Middeleeuwen
Jules Luyckx, Ray Goossens, Gray - Tijl en de Lamme
André-Paul Duchâteau, Tibet - De Avonturen van Koenraad
Jan Kruis, Ger Kruis - Baldino

C.D.N.