DISNEY Z ANTWERPII
Z nazwiskiem Vandersteena nasi najwierniejsi czytelnicy zetknęli się już kilka razy, np. tutaj, ale zapewne niewielu z Was widziało jego komiksy. W Polsce twórczość genialnego Belga jest zupełnie nieznana, pod tym względem jesteśmy w tyle za wieloma krajami obu Ameryk, Azji, a nawet Afryki (imponującą listę zagranicznych wydań znajdziecie tutaj). Vandersteen nie był ani tak sławny, ani tak uzdolniony jak Hergé, Franquin czy Uderzo, a jednak DŁUGOŚCIĄ i ilością stworzonych przez siebie serii komiksowych przebił całą europejską konkurencję (może za wyjątkiem Rolfa Kauki). Rodacy nadali mu za to przydomek Walta Disneya Beneluksu. A oto Top-12 najdłuższych cykli jakie wyszły spod jego ręki:
"Suske en Wiske" 257 albumów + 40 specjali | "De Rode Ridder" 238 albumów | "Bessy" 187 albumów |
"Jerom" (spin-off "Suske en Wiske") - 131 albumów | "Robert en Bertrand" 98 albumów | "Karl May" 87 albumów |
"Pats/Tits" 35 albumów | "Klein/Junior Suske en Wiske" - 24 albumy | "Safari" 24 albumy |
"Biggles" 21 albumów | "De Familie Snoek" 18 albumów | "De Geuzen" 10 albumów |
W sumie ukazało się ponad 1.200 albumów komiksowych sygnowanych jego nazwiskiem (słownie: TYSIĄC DWIEŚCIE!!!), a Belgijskie Centrum Komiksu podaje nawet liczbę 1.800. Przy czym nie jest to lista zamknięta. Mimo że autor nie żyje od ponad 20 lat, co roku pojawia się kilka zupełnie nowych zeszytów z napisem "Willy Vandersteen" na okładce. I jak tu nie mówić o geniuszu?
"Piwo" (!) - pierwsze autorskie albumy Willy Vandersteena, 1943-1946 | ||
Rozwiązaniem zagadki jego pośmiertnych komiksów jest działająca od 50 lat machina pod nazwą Studio Vandersteen. Belgijski rysownik zadebiutował w 1941 r., a już w 1949 musiał wynająć swojego pierwszego inkera, bo inaczej nie nadążyłby z realizacją kolejnych historyjek (głównie dla antwerpskiej gazety "De Standaard", z którą związany był do końca życia). 10 lat później, wzorem innego Belga - Hergégo, utworzył prawdziwe studio, zatrudniające kilku rysowników. Pozwoliło mu to na rozpoczynanie coraz to nowych serii i stopniowe przekazywanie ich asystentom. Vandersteen zazwyczaj samodzielnie tworzył tylko kilka pierwszych albumów, po czym kolejno pozbywał się obowiązków inkera, rysownika i scenarzysty, aby móc przejść do następnego projektu.
"Bessy" i "Wastl" (oryg. "Jerom") - serie tworzone z myślą o rynku niemieckim. Zwróćcie uwagę na numery zeszytów! | ||
Ten system pracy gwarantował sukces - pod warunkiem, że tzw. asystenci pozostawali anonimowi. Mniej dociekliwi czytelnicy mieli wtedy wrażenie, że ciągle kupują albumy swojego ulubionego autora. Bardziej dociekliwi oczywiście domyślali się o co chodzi, zwłaszcza że kreska "Vandersteena" w cudowny sposób ewoluowała na przestrzeni lat. Dopiero w 1989 r., niedługo przed śmiercią twórcy studia, na okładkach "Suske en Wiske" zaczęły pojawiać się nazwiska faktycznych autorów. Pierwszym uhonorowanym w ten sposób "asystentem" był Paul Geerts - rysownik i scenarzysta, który całkowicie przejął tę serię w roku... 1972.
PRAWIE CZYSTA KRESKA
Willy Vandersteen nie był może wybitnym rysownikiem, ale jego geniusz objawiał się m.in. w tym, że na swoich następców potrafił wybrać twórców sprawniejszych od siebie. Dobrze to widać na poniższym przykładzie - są to dwie wersje kadru z komiksu "De sprietatoom": oryginalna i po liftingu asystenta. Ta druga wersja powstała gdy wydawnictwo Standaard zaproponowało wznowienie najstarszych części "S&W" w kolorze. Vandersteen uznał, że trzeba je przerysować, by pasowały do nowszych i ładniejszych albumów. Podobnie zresztą robił Hergé z przedwojennymi "Tintinami" i Papcio Chmiel z "Tytusami". Tyle tylko, że Papcio musiał przerysowywać sam, a obaj Belgowie zlecili to zadanie swoim współpracownikom.
Wersja z gazety "De Standaard" Rys. Willy Vandersteen, 1946 | Wersja albumowa Rys. Karel Boumans lub Eduard de Rop, 1960 |
Na początku kariery Vandersteen próbował naśladować Hergégo, co nie było niczym wyjątkowym w powojennej Europie. Kiedy w 1945 r. rysownik zaproponował pismu "De Nieuwe Standaard" pierwszą historyjkę z serii "Suske en Wiske", redakcja odrzuciła komiks właśnie z powodu podobieństw do "Tintina": począwszy od kształtu dymków i liternictwa, poprzez czuprynkę i strój głównego bohatera, skończywszy na fabule (opowiem o tym nieco niżej). Historyjka ukazała się dopiero pół roku później pod zmienionym tytułem "Rikki en Wiske". W następnych częściach tintinopodobny Rikki już się nie pojawił; zastąpiony został przez właściwego Suske - czarnowłosego chłopca z wyspy Amoras.
"Tintin: Tajemnica jednorożca", 1943 | "Rikki en Wiske", 1945 |
Niektóre źródła wymieniają Vandersteena jako jednego z głównych przedstawicieli ligne claire. Jest to jednak opinia trochę na wyrost. Co prawda w roku 1948 Hergé ściągnął go do tygodnika "Tintin", ale tylko dlatego, że we flamandzkiej edycji pisma ("Kuifje") brakowało autorów piszących po niderlandzku. Hergé uważał, że rysunki Vandersteena są brzydkie i kazał mu dopasować styl do profilu pisma. W efekcie powstało 8 półrealistycznych części "Suske en Wiske" (1948-1958), uznawanych za najlepsze w dorobku Vandersteena, choć graficznie nie dorównują one komiksom Hergégo czy Edgara P. Jacobsa.
Okładki Willy Vandersteena do magazynu "Tintin/Kuifje" | ||
Po zakończeniu współpracy z "Kuifje" Studio Vandersteen odeszło od staroświeckiej już wtedy ligne claire i podryfowało w kierunku stylu disnejowskiego. Stało się tak głównie za sprawą Eduarda de Rop - świetnego inkera, który w latach 1958-1983 wykańczał niemal wszystkie albumy "S&W". To tyle tytułem wstępu, z konieczności trochę przydługiego. Czas przejść do meritum dzisiejszego posta.
POLSKA OD MORZA DO MORZA
Pamiętacie wesołego Holendra, który udawał, że mówi po polsku? Otóż prawdopodobnie zaczerpnął ten pomysł ze wspomnianego już komiksu "Rikki en Wiske en Chocowakije" (1945). Historyjka ta opowiadała o szpiegowskim wypadzie do Czokowacji - kraju, który graniczy z Belgią, ale wygląda jakby leżał w Europie Wschodniej. W wersji gazetowej stolica Czokowacji nazywa się Praak (Praag to po niderlandzku Praga), a w albumowej - Kroko (Kroke to Kraków w jidysz). Krajem rządzi prezydent Bulshitov przy pomocy tajnej policji Gestaco, tubylcy ubierają się na modłę węgierską i noszą nazwiska w stylu Kletsmeierski, Biberonski, Panachowitz. Łatwo się tu z każdym dogadać, wystarczy do wyrazów dorzucać słowiańskie -cka, -ska, -noczka albo żydowskie -owitz... i gotowe.
"Tintin: Berło Ottokara", 1938 | "Rikki en Wiske in Chocowakije", 1945 |
Czokowacja bardzo przypomina Syldawię z "Berła Ottokara" (ósmy tom "Tintina", 1938), która również była zlepkiem stereotypów o krajach wschodnioeuropejskich. Syldawia leżała na Bałkanach, jej stolica Klow przypominała Pragę, największe jezioro nazywało się Pollishov, język był mieszaniną polskiego, węgierskiego i niemieckiego, a pisano cyrylicą. Zarówno Tintin, jak i Rikki początkowo niewiele wiedzieli o egzotycznych krajach, do których przyszło im jechać. Musieli więc dokształcać się z turystycznych przewodników.
Tu natomiast widzimy jak Tintin wylądował w Syldawii. Identyczne lądowanie miała w Czokowacji mała Wiske. Być może ówcześni Belgowie sądzili, że w Europie Wschodniej istniały tylko lotniska wojskowe, więc cywile musieli korzystać ze spadochronów i wszechobecnych stogów siana.
Przyznam, że po lekturze tych dwóch komiksów przestałem się dziwić, że na Zachodzie nie było chętnych, by umierać za Gdańsk, skoro w ich wyobrażeniu ów Gdańsk leżał w anonimowej zmilitaryzowanej strefie, rozciągającej się od Łaby po Ural...
JAK KUBA BOGU, TAK BÓG KUBIE
Pierwsza albumowa edycja "Rikki en Wiske", jeszcze czarno-biała, ukazała się w 1946 r. Komiks był krótszy od wersji gazetowej o 20 odcinków. Zniknęła m.in. scena skopiowana z "Tintina w Ameryce", w której zamachowiec strzela do kukły głównego bohatera. Cały usunięty epizod znajdziecie na stronie Stripspeciaalzaak.
Opowiastka ta została wydana w kolorze dopiero w 1975 r., jako 154. album "Suske en Wiske". Podobno zwlekano tak długo właśnie z powodu podobieństw do "Tintina". Fragment ze snajperem nigdy nie został wznowiony. Aż dziw bierze, że Vandersteen nie musiał wyciąć z komiksu wszystkich scenek, które ściągnął od Hergégo, choć prawdę mówiąc niewiele by wtedy zostało.
W 1954 r. Hergé zrewanżował się Vandersteenowi kontynuacją "Berła Ottokara", zatytułowaną "Afera Lakmusa". Historyjka ta opowiadała o wyprawie do Skrainy (w oryginale Borduria), kraju graniczącego z Syldawią i będącego z nim w stanie zimnej wojny. Z historyjki "Rikki en Wiske in Chocowakije" autor "Tintina" zapożyczył cały wątek o szpiegostwie i tajnej superbroni, z tym że rakietowy czołg Vandersteena zastąpił miotaczem ultradźwięków.
"Rikki en Wiske in Chocowakije", 1945 | "Tintin: Afera Lakmusa", 1954 |
Stereotyp wschodnioeropejskiego totalitaryzmu jest u Hergégo jeszcze wyraźniejszy niż u Vandersteena. Z jednej strony trudno się temu dziwić, bo komiks powstał w szczytowym okresie stalinowskiego zamordyzmu. Z drugiej strony nie bardzo wiadomo dlaczego skraiński reżim jest faszystowski, a nie komunistyczny. W wykonaniu Hergégo, oskarżanego we własnym kraju o kolaborację z hitlerowcami, wygląda to trochę jak odwracanie kota ogonem.
W końcówce "Afery Lakmusa" Hergé wykorzystał kolejny pomysł swojego flamandzkiego kolegi, a mianowicie powrót czołgiem do Belgii. Oczywiście w "Tintinie" wszystko to podane było bardzo serio, podczas gdy ucieczka Rikkiego i Wiske była absurdalną, slapstickową gonitwą, ze sporym ładunkiem niewybrednego humoru.
CHRISTA, NARESZCIE!
Znów wyszedł mi post wielowątkowy, w dodatku zbyt długi, żeby go przeczytać. Ale jeśli ktoś dobrnął aż do tego miejsca, czeka go niespodzianka z Kajtkiem i Kokiem w rolach głównych. Zacznijmy od tego, że dwa lata temu na filmie "Przygody Tintina" Spielberga przeżyłem déjà vu. Konkretnie chodziło o scenę z żółtym samolotem, która w wersji komiksowej wygląda tak:
"Tintin: Krab o złotych szczypcach", 1940-1941 | |
Niemal identyczne ujęcia można znaleźć w "Na tropach pitekantropa" Christy. Sam się dziwię, że nie wyłapałem tego czytając "Kraba o złotych szczypcach". Widocznie w kinie żółte samoloty bardziej rzucają się w oczy niż na komiksowych planszach.
"Kajtek i Koko: Na tropach pitekantropa", 1964-1965 | |
Idąc tym śladem najpierw znalazłem w "Kajtku i Koku w kosmosie" kilka gagów ze "Świątyni Słońca" (patrz: "Tintin w kosmosie"). Czułem jednak, że w "Pitekantropie" musi być tego więcej, bo komiks ten nigdy nie pasował mi do pozostałych części "Kajtka i Koka". Wydawał mi się zbyt poważny, zbyt polityczny, zbyt sensacyjny i w ogóle jakiś taki tintinowaty. Olśniło mnie zupełnie przypadkowo, podczas lektury komiksu... Willy Vandersteena. W albumie z serii "Suske en Wiske" pt. "De wilde weldoener" ("Szalony filantrop", 1961) trafiłem na cały szereg scen łudząco podobnych do "Cygar faraona" (czwarty tom "Tintina", 1932-1934) i do "Pitekantropa" jednocześnie. Przed Wami jedyne w swoim rodzaju, a na pewno pierwsze na naszym blogu, zestawienie trzech komiksów naraz. We fragmentach z "Suske en Wiske" wykorzystałem moje ulubione wydanie dwukolorowe (czerwono-szare), bo po pierwsze jest ono na staroświecki sposób urocze, a po drugie w tej wersji najlepiej widać mistrzowską kreskę Eduarda de Ropa.
"Tintin: Cygara Faraona", 1932-1934 | "Suske en Wiske: De wilde weldoener", 1961 | "Kajtek i Koko: Na tropach pitekantropa", 1964-1965 | |
Scenka nr 1: Próba przepłynięcia oceanu w sarkofagu, skrzyni i lodówce.
Scenka nr 2: Atak tygrysa. Bengalskiego! (z komiksów jw., i tak już do końca)
Scenka nr 3: Amatorskie lądowanie.
Scenka nr 4: Trzech pasażerów na słoniu.
Dodatek nadzwyczajny: Trasy podróży z "Cygar faraona" i "Pitekantropa".
I co Wy na to? Macie jakąś teorię na temat kolejności przerysowywania? Niektóre detale wskazywałyby, że Christa ściągał od Hergégo pośrednio, tzn. poprzez Vandersteena. Jednak moim zdaniem Christa i Vandersteen kopiowali "Tintina" niezależnie od siebie. Zaskakujące jest również niezwykłe podobieństwo graficznego stylu "Pitekantropa" i "Szalonego filantropa". Oba komiksy powstały niemal w tym samym czasie, więc po części mogło to wynikać z mody. Ale w takim razie co powiecie na ten obrazek? Toż to 100% Christy w Chriście. No i jak tu nie kochać "Suske en Wiske"?
To już koniec dzisiejszego posta, ale nie koniec tematu. W najbliższym czasie postaram się pokazać Wam kolejnego inkera ze Studia Vandersteen, któremu graficznie jest jeszcze bliżej do Christy, niż Eduardowi de Rop. Znacznie bliżej.
Do zobaczensko.
____________
Lektura uzupełniająca:
- "Suske en Wiske" - strona oficjalna
- "Studio Vandersteen" - strona oficjalna
- Polska strona o "Suske en Wiske", Bartek Kuczyński
- "Suske en Wiske op het WWW"
- "Willy Vandersteen, the storyteller", Daniel Couvreur (PDF)
- "Toppers: Willy Vandersteen" (Strip Specialzaak)
- "Het lustige lustrum: 50 jaar Suske en Wiske", Pascal Lefèvre
- "Le petit monde de W. Vandersteen"
- "Hergé et Vandersteen au cœur d'une polémique politique en Belgique", Didier Pasamonik
- "Willy Vandersteen dans Tintin", Gilles Ratier
- "Martin le Malin" - Syldawia i Skraina (Borduria)
- "De Nieuwe Standaard" - skany gazet (Catawiki)
- "Planches Hergé" - skany gazetowego "Tintina"
Kapitalna praca wykopaliskowa. Potwierdza się przy tym teza, że w komiksowym biznesie zżynają wszyscy od wszystkich - i tylko naszego Christy się czepiają za to.
OdpowiedzUsuńPS. ''Piwo'' rządzi! :D Swoją drogą, anglojęzyczni komiksomaniacy muszą równie ciekawie reagować na tytuł ''Tits''...
OdpowiedzUsuńGratulacje dla Kaprala za erudycję, jestem pod głębokim wrażeniem. Dziękuję za tekst.
OdpowiedzUsuńI prywatnie, subiektywnie i z sentymentem, ale z głębokim przekonaniem dodać muszę, że: kreska Janusza Christy i tak jest najlepsza!!!
PK
Bardzo ciekawy tekst!!!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem jednym tchem :-)
Świetny tekst. Jestem pod wrażeniem ilości albumów poszczególnych serii, z ciekawości spytam: ile stron liczą te albumy, standardowe 40 kilka, czy więcej lub mniej?
OdpowiedzUsuń"Suske en Wiske" zawsze był komiksem prasowym, więc długość albumów jest różna, od 44 do 56 stron. "De Geuzen" ma po 44 strony, pozostałe są krótsze - od 32 do 40 str.
UsuńAle koślawe te gazetowe "Tintiny"! Nie mogę uwierzyć, to ten sam Herge rysował!
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle - Czy jakieś zagraniczne wydawnictwa wznawiają te gazetowe "Tintiny"(oprócz "Sowietów")?
Taka jeszcze dygresja mi się nasunęła podczas odświeżania lektury sir Arthura Conana Doyle'a - motyw z siedzącą w fotelu kukłą wystawioną na przynętę strzelcowi pojawił się w ''Pustym domu'' z cyklu o Holmesie, więc na dobrą sprawę Herge też nie był oryginalny.
OdpowiedzUsuń