Przy okazji tego researchu natknąłem się na plakat Eryka Lipińskiego do włoskiej komedii kostiumowej "O.K. Neron" z 1951 r. Mój ojciec parę razy mi o niej opowiadał, ale ja sam nigdy nie miałem okazji jej zobaczyć. Aż do teraz. Cały film dostępny jest na YouTubie... a właściwie prawie cały, bo najwyraźniej brakuje w nim tzw. "momentów", widocznych na poniższych fotosach. W Polsce film wszedł do dystrybucji wiosną 1956, najprawdopodobniej w wersji z momentami, bo kategorię wiekową dostał najwyższą, czyli "od lat 18".
Fabuła była następująca: do Rzymu przyjeżdża autokarem wycieczka marynarzy U.S. Navy. Wśród nich jest dwóch amerykańskich kucharzy włoskiego pochodzenia: Fiorello Capone (chudy z lewej) i Jimmy Gargiulo (gruby z prawej), którzy przy pierwszej okazji urywają się i ruszają w miasto. U podnóża Koloseum dostają w łeb od miejscowego bandziora, tracą przytomność...
... i budzą się w czasach Nerona. Po wielu perypetiach trafiają do amfiteatru, rzecz jasna nie jako publiczność, tylko raczej atrakcja wieczoru.
Potem następuje chaotyczna, slapstickowa bijatyka z innymi gladiatorami. Wyczyny naszych bohaterów początkowo nie budzą entuzjazmu cesarza, ale wszystko kończy się happy endem, tradycyjną rzymską orgią (tą z fotosów) i powrotem marynarzy do współczesności.
Film jest głupi jak nieszczęście i nie bardzo wiadomo dlaczego komunistyczne władze zdecydowały się pokazać go Polakom, mając do wyboru bardziej wartościowe produkcje zza żelaznej kurtyny. Zaskakujące wyjaśnienie tej zagadki znalazłem w "Życiu Warszawy" z 17 maja 1956 (skan artykułu po kliknięciu w obrazek). Otóż zdaniem krytyka Stanisława Grzeleckiego film miał wydźwięk... antyamerykański, bo U.S. Navy przedstawione zostało jako wojska okupacyjne, a dwaj zamerykanizowani Włosi jako niepiśmienni prostacy, oderwani od swojego wielkiego narodowego dziedzictwa.
Zapewne z tych samych, ideologicznych pobudek w PRL-u chętnie wyświetlano filmy katastroficzne, np. całą japońską serię o potworach (począwszy od "Godzilli" w 1957, kończąc na "Godzilla kontra Gigan" w 1977), "Wehikuł czasu" (1965), czy "Planetę małp" (1968). Wszystkie one w bardzo atrakcyjny, a zarazem zrozumiały dla obywatela sposób przedstawiały zagładę cywilizacji zachodniej, czyli dokładnie to, co było celem zimnej wojny.
Wracając do tematu - pewnie zastanawiacie się dlaczego piszę o jakiejś durnej włoskiej komedii na blogu poświęconym Januszowi Chriście. Piszę, bo mam wrażenie (graniczące z pewnością), że Christa ten film oglądał i trzy lata później wykorzystał to w historyjce o Czarnym Rycerzu. A konkretnie w tym jej fragmencie, kiedy marynarz Kajtek razem ze swoim druhem profesorem Kosmosikiem uruchamiają aparat do podróży w czasie i przenoszą się wprost na arenę rzymskiego amfiteatru.
Nie wiem tylko jak Christa połączył to sobie w całość z "Placidem i Muzo" (szczegóły w poście "Jesień średniowiecza"), ani co było pierwotną inspiracją (podejrzewam, że jednak film). Ale nie ma to większego znaczenia. Najważniejsze, że po raz kolejny udało nam się przyłapać sopockiego Mistrza na czerpaniu pełnymi garściami z ówczesnej popkultury (co nie tak łatwo odczytać po kilkudziesięciu latach). Christa nawiązywał zresztą nie tylko do popkultury, ale też do autentycznych (?) bieżących wydarzeń, o czym kiedyś opowie Wam Arek z Gdyni.
Czemu przy autentycznych jest znak zapytania? ;) Czyżby ufo z Trójmiasta...
OdpowiedzUsuń