poniedziałek, 19 maja 2025

Portret rodzinny

«« ODCINEK 1 »»

Dzisiejszym postem otwieram nowy cykl artykułów o komiksach podobnych do "Kajka i Kokosza". Temat ten pojawił się już kilka razy na blogu, ale był to zaledwie czubek góry lodowej. Omawiane przez mnie historyjki będą pochodziły głównie z zagranicy - nie dlatego, że polskie tytuły doskonale znacie, tylko dlatego, że w tej kategorii mamy jakieś dwa, może trzy procent światowego dorobku. Tak, wiem, że nie napisałem konkretnie jaka to kategoria i właśnie tej sprawie poświęcę dwa pierwsze artykuły. Nie spodziewajcie się samej tylko słowiańszczyzny i disneyowskiej kreski, w końcu mają to być komiksy podobne, a nie identyczne. Będzie różnorodnie, często zaskakująco, a momentami niecenzuralnie.

Zagraniczni "kuzyni" Kajka i Kokosza interesują mnie już od kilkunastu lat, obecnie chyba bardziej niż sam "Kajko i Kokosz". Nie ukrywam, że jednym z powodów, dla których zająłem się tym tematem, była chęć obrony Janusza Christy przed zarzutami o plagiat z "Asteriksa". Miałem nadzieję, że wskazanie innych twórców, którzy również czerpali z dorobku Goscinnego i Uderzo, pozwoli wpisać polską serię w jakiś szerszy, np. europejski trend. Byłem pewien, że coś znajdę, jednak nie spodziewałem się, że będzie tego aż tyle. Skala tych międzynarodowych inspiracji i naśladownictw idzie w setki tytułów... tylko czy usprawiedliwia to grzeszki Mistrza z Sopotu? Nie do końca, za to ilu nowych rzeczy można się przy okazji dowiedzieć!

Po nitce do kłębka

Pierwsze komiksy o kuzynach Kajka i Kokosza namierzyłem w latach 2011-2016. Eksponaty pochodziły z Ukrainy, Holandii i Belgii, kolejne z Francji, Włoch, Niemiec Zachodnich oraz NRD. Rok później dostałem od mojego szwagra Santiego kilka starych, hiszpańskich tygodników komiksowych i tam również znalazłem historyjki idealnie pasujące do układanki. Sprawa robiła się coraz bardziej rozwojowa, zacząłem więc szukać w krajach mniej oczywistych i okazało się, że kuzynów można też znaleźć w Danii, Portugalii, Jugosławii, Bułgarii, na Węgrzech, a nawet w Grecji (znacie jakieś greckie komiksy?). W lipcu 2017 roku zrobiłem z tego prezentację i pokazałem ją na urodzinach Janusza Christy w Sopocie. Trochę na wyrost wygłosiłem wtedy tezę o fali "lokalnych Asteriksów", jaka w latach 60. i 70. przetoczyła się przez Europę.

Slajd z sopockiej prezentacji, 2017Fragment 5. tomu "Złotej kolekcji"

Teoria była dość karkołomna, bowiem w tamtym czasie dysponowałem mniej więcej dwudziestoma przykładami. Przełom nastąpił w 2023 roku, po konferencji naukowej "W świecie komiksów Janusza Christy", na którą wprosiłem się jako publiczność online, nie zabrawszy nawet głosu w dyskusji. O dziwo, prof. Marcin Lisiecki z UMK zaproponował mi miejsce w pokonferencyjnej książce. Miałem pisać o pozycji Christy w polskim światku komiksowym, jednak tekst wymknął mi się spod kontroli i zaczął dryfować w stronę... kuzynów. Rozpocząłem regularną kwerendę, do końca roku udało mi się namierzyć ponad 200 kuzynów, po czym musiałem przerwać research z powodu tzw. obiektywnych trudności. Kiedy znów byłem w stanie go podjąć, odjechał mi wydawniczy deadline. Postanowiłem jednak dokończyć robotę, z myślą o publikacji na blogu. Ostatecznie w mojej bazie danych znalazło się prawie 800 rekordów (one-shotów i całych serii o kuzynach), poddanych następnie selekcji i dalszej obróbce.

Plakat konferencji o Chriście oraz dwie poprzednie publikacje UMK z cyklu "Wokół fenomenu kulturowego"

Między nami kuzynami

Polowanie na kuzynów nie jest łatwą sprawą. Wejdźcie za granicą do sklepu komiksowego i spytajcie o coś w stylu "Kajka i Kokosza"... życzę powodzenia. To może coś podobnego do "Asteriksa"? Wtedy księgarz zaprowadzi Was do sterty "Donaldów", "Tintinów" i "Smerfów". Coś osadzonego w zamierzchłej przeszłości? Wylądujecie przed edukacyjno-encyklopedyczną drętwotą, w najlepszym razie przed "Thorgalem". Wszystko przez to, że komiksy asteriksopodobne nie mają jakiejś jednej, chwytliwej i rozpoznawalnej etykietki. Są komiksy płaszcza i szpady, pirackie, wojenne, samurajskie, westerny, są dziesiątki innych szufladek, ale akurat poszukiwany przez nas podgatunek nazwy nie ma, a więc zgodnie z bezwzględną logiką popkultury - nie istnieje.

Kuzyni Asteriksa według Alberta Uderzo

Chcąc określić ramy takiego hipotetycznego gatunku, zacząłem od pytania: co właściwie łączy „Kajka i Kokosza” oraz „Asteriksa”? Może setting, czyli miejsce i czas akcji? U Francuzów teoretycznie jest to Galia w roku 50 p.n.e., ale zdarzają się potężne anachronizmy, np. menhiry (2000 lat wcześniej) czy Normanowie (800 lat później). Żeby było trudniej, co drugi album rozgrywa się w innym zakątku świata: od Egiptu, przez Indie, po Amerykę. U Christy rozrzut jest mniejszy. Nasz autor nie precyzuje ani dat, ani lokalizacji, ale wiadomo, że chodzi o Pomorze około roku 1000 n.e. Jedynym odstępstwem są Czarne Trójkąty i Zbójcerze, czyli przebrani krzyżacy (300-400 lat później). Jak widać, kompatybilność polskiego settingu z francuskim jest niewielka, w zasadzie jedynym punktem wspólnym są wikingowie.

Wikingowie z "Asteriksa" i z "Kajka i Kokosza"

Skoro już określiliśmy dwa odrębne zbiory, to zamiast iloczynu możemy wyznaczyć ich sumę. Taki zakres sięga od menhirów do krzyżaków, czyli od epoki brązu po średniowiecze. Jest to przedział kilku tysięcy lat, cywilizacyjnie i technologicznie dość podobny (miecze, miasta, brak broni strzeleckiej) i na tyle pojemny, że w niemal każdej kulturze znajdzie się jakiś na wpół albo całkowicie legendarny epizod, który aż prosi się o komiks. U Hiszpanów i Portugalczyków będzie to rekonkwista, u Brytyjczyków król Artur i Robin Hood, u Greków antyk i mitologia, u Arabów starożytny Egipt i wyprawy krzyżowe, a w Meksyku cywilizacje prekolumbijskie. Co istotne, łatwo taki setting zidentyfikować "na oko" - wystarczy okładka, parę plansz, ewentualnie krótki opis. I tego będę się trzymał.

Iloczyn zbiorówSuma zbiorów

Wielkie nosy

Przejdźmy teraz do warstwy graficznej. Jeśli zestawimy któryś album "Kajka i Kokosza" z dowolnym "Asteriksem", zauważymy ten sam format, zbliżoną kolorystykę, kompozycję plansz, kształt dymków i parę innych elementów komiksowego języka, natomiast kreska będzie zupełnie inna. Co ciekawe, wczesne komiksy Alberta Uderzo (rocznik 1927) i Janusza Christy (rocznik 1934) wyglądały niemal tak samo, obaj tórcy nieźle też radzili sobie ze stylistyką realistyczną. A jednak każdy z nich poszedł nieco inną drogą: Uderzo w stronę nowoczesnego i niezwykle efektownego "stylu atomowego" (style atome), Christa zaś śladem rysowników starszego pokolenia, znanych mu z magazynu "Vaillant".

Kadry z najwcześniejszych komiksów A. Uderzo ("Flamberge" 1945) i J. Christy ("Kuku Ryku" 1957)

Style atome, nazywany także szkołą Marcinelle albo gros nez (wielkie nosy), wykrystalizował się na łamach belgijskiego tygodnika "Spirou" w roku 1950. Za jego twórcę uchodzi wielki Jijé, ale ostateczne szlify nadali jego trzej asystenci: Franquin ("Sprycjan"), Morris ("Lucky Luke") i Will ("Tif et Tondu") po powrocie z wyprawy do USA w 1949 roku. Styl atomowy charakteryzował się przesadzoną kanciastą ekspresją, bogactwem detali i oczywiście... wielkimi nosami. Maniera ta określana jest czasem jako post-disneyowska, co jest raczej chybione, zwłaszcza w kontekście nosów. Otóż dawniej Disney przedstawiał ludzi z niemal anatomiczną wiernością, natomiast ogromne nochale i dziecięce proporcje rysował wyłącznie u zwierzątek albo krasnoludków.

Wizerunki ludzi u Disneya: "Przygoda w lesie Sherwood" (1936) i "Królewna Śnieżka" (1937)

Na moje amatorskie oko styl atomowy miał nawiązać do amerykańskich komiksów jeszcze starszych niż "Myszka Miki" - jeśli nie bezpośrednio do "Katzenjammer Kids" (1897), to z pewnością do "dorosłych" stripów takich jak "Polly and Her Pals" Sterretta (1912), "Barney Google" DeBecka (1919), "Salesman Sam" Swansona (1921) czy "Felix the Cat" Sullivana i Messmera (1923). Być może zamiarem belgijskich rysowników było odcięcie się za jednym zamachem od ugrzecznionej tradycji disneyowskiej (popularnej we Francji) i sztywnej ligne claire Hergégo ("Tintin"). Ta ostatnia stylistyka, uchodząca wówczas w Belgii za szczytowe osiągnięcie komiksu komediowego, była w zasadzie realistyczna, lekko tylko stylizowana na groteskę.

Od lewej: "Polly and Her Pals", "Salesman Sam", "Barney Google"

Kupą, mości panowie

Chociaż Franquin i jego koledzy chcieli uciec od jednej sztampy, to niechcący stworzyli kolejną. Na style atome rzuciły się całe rzesze franko-belgijskich twórców: Peyo ("Smerfy"), Tabary ("Iznogud"), Lambil ("Niebieskie mundury"), Derib ("Yakari"), Delporte ("Gaston Lagaffe") i wielu, wielu innych. Nowe, a czasem również stare serie komiksowe ("Lucky Luke", "Arthur le fantôme justicier") popadły w "atomowy" manieryzm do tego stopnia, że z czasem trudno było odróżnić rysowników. Największymi beneficjentami tej mody stały się tygodniki komiksowe, bardzo wówczas liczne, które teraz mogły zastępować jednego grafika innym (np. w przypadku choroby), a czytelnicy nawet tego nie zauważyli. Wystandaryzowany style atome dość szybko stał się "łaciną" komiksu komediowego, zaś ilustratorom z Jugosławii, Rumunii, Hiszpanii czy Egiptu otworzył rynki zachodnioeuropejskie.

Bohaterowie komiksów w manierze style atome. Ilustracja: Fabrice Tarrin

Do standaryzacji rysunków przyczynił się też "kolektywny" model pracy nad komiksem, bardzo zbliżony do amerykańskiego. Żeby wywiązać się z terminów, co bardziej wzięci graficy z Europy Zachodniej musieli wynajmować asystentów, których zadaniem było nakładanie tuszu, wpisywanie tekstów w dymki, dorabianie tła, projektowanie okładek, reklam itp. Podpisany w komiksie twórca często tylko szkicował, a dalsze etapy brali na siebie anonimowi współpracownicy. Tak działały tzw. studia Hergégo, Peyo i Willy Vandersteena (Belgia), Martena Toondera (Holandia) czy Rolfa Kauki (Niemcy). W rezultacie większość komiksiarzy zdobywała szlify jako asystenci wielkich mistrzów i siłą rzeczy kopiowała ich kreskę.

Studios Hergé, Studio Vandersteen, Toonder Studio's

Każdy sobie rzepkę skrobie

Opisane wyżej procesy rynkowe nigdy nie zaistniały na rachitycznej polskiej scenie. W PRL-u każdy komiksiarz (a było ich raptem kilku) rysował jak chciał, jak umiał, i głównie to, co udało mu się popdatrzeć w albumach przemyconych z Zachodu. Światowe mody mogły być co najwyżej wskazówką, inspiracją, ale nie obowiązującą linią. Miało to swoje minusy, jak w przypadku nieszczęsnej "Przygody", ale i niewątpliwe plusy. Wyobraźmy sobie, że Papcio Chmiel, Janusz Christa i Tadeusz Baranowski rysowaliby na jedno kopyto. Ileż to byłoby gadania, ile marudzenia! Na szczęście każdy z nich obrał inny kierunek.

W przypadku Christy kreska była wypadkową przedwojennego Disneya i rozmaitych wpływów frankofońskich (Gire, Monzon, Cézard, Tabary). Poszczególne składniki tego konglomeratu niespecjalnie do siebie pasowały, a jednak efekt okazał się zadziwiająco spójny. I właśnie ta złożoność stylu jest głównym powodem, dla którego prawie nikt nie potrafi wiarygodnie naśladować Christy. Żeby było zabawniej, sopocki twórca na swojego następcę wskazał Sławomira Kiełbusa, zapatrzonego w "Gastona" i biegle posługującego się... style atome. W rezultacie współczesne kontynuacje "Kajka i Kokosza", wydawane przez Egmont pod szyldem "Nowe przygody", są znacznie bliższe "Asteriksowi" od oryginalnej serii z lat 70. i 80.

Kadry z komiksów Janusza Christy, Alberta Uderzo i Sławomira Kiełbusa

Na zachodzie Europy dominacja stylu atomowego zakończyła się wraz z falą ambitnych magazynów komiksowych, takich jak "L'Écho des savanes" (1972), "Fluide Glacial" (1975) czy "À suivre" (1978). Nie oznacza to, że klasyczne serie nagle zniknęły z rynku, po prostu obok nich pojawiło się więcej miejsca na inne odmiany cartoonu. W międzyczasie nastała moda na minimalistyczne stripy (francuski "Cellulite", amerykański "Wizard of ID" czy "Hägar the Horrible"), potem na mangę, graphic novel, webkomiks itd. Obecnie trudno oczekiwać od komiksiarzy, żeby naśladowali oldskulową manierę Uderzo albo Christy - chyba że będzie to podyktowane konwencją, jak w serii "Sarkozix". Dlatego w przeciwieństwie do precyzyjnie zakreślonego settingu, styl graficzny "kuzynów" należałoby potraktować jak najszerzej, byle mieścił się w słownikowej definicji karykatury jako "obraz [...] uwydatniający i wyolbrzymiający charakterystyczne cechy postaci, przedmiotów, zjawisk itp. aż do śmieszności."

Ten sam temat, różna stylistyka: od Disneya przez frankofony i underground po mangę

Kończąc pierwszą odsłonę cyklu, muszę jeszcze wyjaśnić o co chodzi z tytułowym banerem. Otóż długo zastanawiałem się jaką nazwę nadać gatunkowi, którego nie ma, bo hasło "kuzyni" kompletnie się do tego nie nadaje. Najpierw wychodziły mi potworki w stylu "prehistoria na wesoło", "skecze i miecze" (na wzór "magii i miecza"), w końcu wymyśliłem "dawno i nieprawda", w skrócie D&N, po czym mój mózg wpadł w stupor. Ale jeśli Ty, drogi czytelniku lub droga czytelniczko, znajdziesz lepsze określenie na komiksy kajko/asteriksopodobne, koniecznie daj znać. Baner się podmieni, a Ty okryjesz się wieczną chwałą. Czekam na propozycje i do zobaczenia w następnym odcinku, w którym opowiem o liczbach, trendach i metodologii.

10 komentarzy:

  1. Imponujący tekst i fantastyczna lektura. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zapomnijmy o Kuśmiderku i Filo

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł.

    OdpowiedzUsuń
  4. Proponuję nazwę na komiksy Christopodobne: "Kajkoszex" w liczbie mnogiej "Kajkoszeksy".

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja wiem, że to pedanteria i czepialstwo, ale ta Myszka Miki z Robbin Hoodem to Floyd Gottfredson, a Śnieżka to Hank Porter (szkic) i Bob Grant (tusz) Sam Disney robił scenariusze (nie rysował) do pasków z Myszką Miki w gazecie przez 67 odcinków [historia "Lost on a Desert Island"], po czym zaczęli nową historię ["Mickey Mouse In Death Valley"] i po półtorej miesiąca sobie odpuścił i przejął Gottfredson... i to jego cały wkład w komiks od strony kreatywnej, potem już robili inni ale się nie podpisywali i mu ghost-writerowali. Co ciekawe Disney wcześniej próbował z serią pasków Mr. George's Wife (gdzie też rysował) ale została odrzucona i ukazała się dopiero jako ciekawostka w albumach zbiorczych Gottfredsona deakdę temu.

    Ale nie zmienia to oczywiście faktu, że styl nazwany po nim.

    Może powinno właśnie się mówić styl Uderzo? Tak jak Tim Burton wyrobił sobie w kinie konkretny styl mieszający mrok z groteską i "magiczną bajkowością" i później wiele filmów (np. "Coralina" czy "Rodzina Addamsów") to filmy o których mówi się często Burtonowate czy Burtońskie, choć nie ma z nimi nic wspólnego, ale mają podobną estetykę. Najlepszy twórca anime Miyazaki ma tą samą sytuację, gdzie "Miyazaki" lata w kręgach animacyjnych często mniej jako przywoływanie jego dzieł, a konkretny styl (i nie chodzi tylko o kreskę, a "Będzie wiele szumiących traw, powolna relaksacyjna atmosfera, opowieść życiowa ale umoczona w magicznym realizmie itd." - ale jak powiesz "a la Miyazaki" i każdy wie o co biega)

    Wydaje mi się, że jakby się komuś powiedziało "Asteriksowate" albo "Uderzowate" to każdy w Europie będzie wiedział o co chodzi ("Kajkowate" czy "Christowate" już tylko w Polsce)

    Też widzę w tym stylu wpływ komiksów Segara z Popeyem i argentyńskim Patoruzú (biorąc pod uwagę, że Goscinny spędził dzieciństwo w Argentynie, nie ma bata, że tego nie znał, bo to taki ich... no Asteriks)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Choć z tym "Asteriksowatym" i "Uderzowatym" odwołuję się oczywiście do połączenia tej kreski z tym typem historii i humoru, bo jak mamy na samej kresce się skupiać to jest to po prostu typowy styl Franco-belgijski.

      Nie raz przywoływałem kolegę z USA co myślał, że Smerfy i Asteriks to jest ta sama seria bo "postacie wyglądają tak samo", czy Achille Talon (w Polsce znany jako "Walter Melon") co wygląda jak Kokosz jakby miał mniej w barach.

      Usuń
    2. Fakt, czepiasz się :) Wszyscy wiemy, że w tym wypadku Disney to nie człowiek, tylko instytucja.

      Usuń
  6. Kiełbusowi w sumie bliżej do kreski Uderzo niż Chriście

    OdpowiedzUsuń
  7. We updated the TV trope pages on Kayko and Kokosh. Hope you will all enjoy it :)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz wstawić w komentarzu działający link, zrób to w html-u. Powinno to wyglądać tak:
<a href="ADRES_LINKU">TWÓJ TEKST</a>
Podobnie robi się pogrubienie (bold):
<b>TWÓJ_TEKST</b>
i kursywę:
<i>TWÓJ_TEKST</i>
Powodzenia!