Jak zapewne wiecie, matką i ojcem komiksu europejskiego jest "Tintin" (1929). Seria dokonała żywota w 1976 r. i przez następnych 35 lat spokojnie leżała sobie w trumnie, a to dzięki właścicielom praw autorskich (Moulinsart SA), którzy w "trosce" o czystość spuścizny Hergé'go blokują wszelkie kontynuacje, parodie, a nawet fanarty. Parę lat temu pojawił się jednak wielki wyłom w ich ultra-zachowawczej polityce. Firma dała się przekupić Spielbergowi i pozwoliła mu radykalnie odświeżyć wizerunek Tintina, bardzo już archaiczny. Trzeba przyznać, że Amerykanom udało się to wyśmienicie.
Ekranizacja nie spowodowała wprawdzie wysypu nowych albumów "Tintina", ale dała impuls innym wydawcom. Wydaje się, że to właśnie od tego momentu na konserwatywnym europejskim rynku zapanowała moda na publikowanie nowych przygód starych bohaterów, ale w nowocześniejszej i bardziej realistycznej stylistyce. Takie "podrasowane" komiksy nie zastępują głównych serii (wciąż rysowanych po bożemu, zgodnie z oryginałem), ale funkcjonują równolegle z nimi. Pionierami na tym polu są: "Spirou" (1938, ponad 50 albumów), "Suske en Wiske" (1945, ponad 260 albumów) i "Lucky Luke" (1946, ponad 70 albumów).
W 2011 roku, a więc równocześnie z "Tintinem" Spielberga, wydawnictwo Dupuis uruchomiło serię "Le Spirou de...", gdzie w miejsce kropek wpisywane są nazwiska kolejnych twórców, zmieniających się niemal co album (m.in. Yann, scenarzysta spin-offów "Thorgala"). Pierwszych 9 tomów utrzymanych było w stylistyce groteskowej, choć za każdym razem innej i raczej odległej od kreski Franquina czy Jijé'go. Prawdziwy przełom nastąpił wraz z tomem 10, autorstwa duetu Frank/Zidrou. Poniżej zestawiłem okładkę typowego "Spirou" z głównej serii z wersją eksperymentalną, niemal w 100% realistyczną.
Podobny zabieg, ale na znacznie większą skalę, zastosowano nieco wcześniej w sztandarowej flamandzkiej serii dla dzieci "Suske en Wiske". W 2013 r. zaczął się ukazywać pół-realistyczny, 6-częściowy spin-off, czy raczej sequel pt. "Amoras", o którym obszernie pisaliśmy tutaj. Projekt był ryzykowny, ale okazał się wielkim sukcesem. Czwarty tom serii zdobył nagrodę Fnac, piąty nagrodę im. Willy Vandersteena, po szóstym ukazał się jeszcze sourcebook, a w planach jest nowa seria pod roboczym tytułem "Kronieken Amoras".
Rok po premierze "Amoras" wydawnictwo Standaard Uitgeverij wypuściło kolejny 6-częściowy cykl "J.ROM: Force of Gold", tym razem o przygodach potężnego Jeroma, zwanego Złotym Kaskaderem. Jest to postać drugoplanowa z "Suske en Wiske" (powyżej na okładce "Expeditie Robikson"), ale na tyle ważna, że w latach 1962-1986 miała własną podserię, liczącą ponad 130 albumów. Teraz Jerom doczekał się realistycznej wersji superbohaterskiej jako J.ROM. Technicznie jest to więc reboot spin-offu, czyli mniej więcej tak, jakby Egmont najpierw wydał osobną serię o Łamignacie, a potem ją zamknął i otworzył na nowo, ale już w stylu "Thorgala".
W 2016 r. do grona eksperymentatorów dołączyło wydawnictwo Dargaud z pół-realistycznym albumem "L'Homme qui tua Lucky Luke" (Człowiek, który zabił Lucky Luke'a). Na razie nie wiadomo czy projekt będzie kontynuowany. Wydawca określa komiks bezpiecznym mianem "hołdu Matthieu Bonhomme'a dla Morrisa", ale chodzą słuchy, że ma to być pierwsza część cyklu "Lucky Luke vu par...", wzorowanego na "Le Spirou de...".
Na powyższych przykładach wyraźnie widać, że nowa formuła "dorosłych komiksów dziecięcych" charakteryzuje się nie tylko bardziej realistycznym rysunkiem, ale też znacznie ostrzejszymi scenariuszami, ze sporą dawką przemocy i seksu. Oferta ta skierowana jest do starszych czytelników, którzy co prawda pamiętają daną serię z dzieciństwa, ale z niej wyrośli. Nie jest to oczywiście pierwszy pomysł na dopasowanie poczytnego tytułu do różnych grup wiekowych (słowo klucz: segmentacja rynku). Na podobnej zasadzie od lat w komiksie franko-belgijskim funkcjonują podserie dla najmłodszych, typu "Le Petit..." albo "... Kids".
Polityka Egmontu wobec "Kajka i Kokosza" nie wydaje się na tle Europy niczym nadzwyczajnym, ani tym bardziej kontrowersyjnym. Rozmaite spin-offy, rebooty i originy, często różniące się stylem od oryginału, stają się normą na rynku zachodnioeuropejskim. Tylko czy w polskich warunkach to się sprawdzi i przełoży na renesans serii Janusza Christy? Trzymajmy kciuki, żeby tak się stało.
PS. Nie lękajcie się! Pierwsza ilustracja nie pochodzi z "Obłędu Hegemona", tylko z komiksu Arka "Kirkora" Klimka pt. "Maczuga Łamignata".
Będzie druga część "Tintina"?
OdpowiedzUsuńKleszcz
Miała być na podstawie "Siedmiu kryształowych kul" i "Świątyni słońca", ale chyba coś utknęło.
UsuńW 2015 było ogłoszone, że premiera miała być na Grudzień 2016 jednak później producenci ogłosili, że byli zmuszeni przesunąć na inną (nieznaną nam) datę, gdyż musiał wpierw ogarnąć inny projekt nad którym właśnie pracuje. Nie mniej scenariusz już ponoć jest i ci sami aktorzy już podpisali umowy, że wznowią rolę jako Tintin i Baryłka.
UsuńWażne, że ciągle się gotuje, gorzej jakby oficjalnie zrezygnowali.
Ciekawy tekst. Dzięki.
OdpowiedzUsuń"Odświeżane" są także stare serie realistyczne które startowały w latach 50-tych i mają dziś po kilkadziesiąt tomów.
Michel Vaillant - Nouvelle saison.
Ric Hochet - Les nouvelles enquetes.
Bob Morane - Renaissance.
Może jestem konserwatywny, ale dla mnie Kajtek i Koko jarający szlugi i rzucający mięchem, albo Łamignat dupczący wodne nimfy, do tego narysowany a'la komiksy Marvela to zdecydowanie nie to na co bym czekał. Może się mylę (choć zdecydowanie bliżej mi do trzydiestu niż osiemnastu lat) ale takie pseudo-dorosłe komiksy to raczej trafią do spragnionej seksu i akcji młodzieży. Ja wolałbym poczytać kontynuacje narysowaną kreską możliwie zbliżoną do stylu Christy.
OdpowiedzUsuńUspokoję Cię, w Polsce młodzież nie czyta komiksów.
UsuńNie wiem skąd wziąłeś to "jaranie szlugów", "rzucanie mięchem" i "dupczenie nimf". Niczego takiego raczej w tych komiksach nie znajdziesz. A nawet jeśli się trafi, to na pewno nie w tak plugawej formie, jaką sugerujesz.
UsuńMam nadzieję, że Egmont uwzględni "Człowieka, który zabił Lucky Luke'a" w najnowszej edycji.
OdpowiedzUsuńKleszcz
Nie pytam o szczegóły scenariusza, bo jak wiadomo nic niepowiecie ;), ale mam jedno ogólne pytanie. Jak wiadomo Chirsta lubił puszczać oko do czytelników i wplatać aluzje do rzeczywistości społeczno-politycznej, których nie trzeba tu wymieniać, bo świetnie to zrobiliście w artykule "Analiza aluzji, czyli okiem politologa". Czy w nowych przygodach będzie ta tendencja, czy raczej nie. Żyjemy w trochę innych czasach. Do czego dzisiaj robić aluzję? KOD-u? Dody? Rolnika szukającego żony? Milusia wpadającego na brzozę? A może dzisiaj lepiej w ogóle sobie darować takie wstawki? Pamiętam jak c.a. 10 lat temu było w modzie np. wstawiać aluzje do Giertycha i to nie tylko w naszych rodzimych produkcjach tylko np. w "Simpsonach" czy "Sezonie na misia". Czy rzeczywiście te filmy na tym zyskały, czy może wręcz przeciwnie.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak "Sezon na Misia" bo nie widziałem ale kinowa wersja "Simpsonów" była szkaradnie pokaleczona w Polskim dubbingu, bo tłumacz nawpychał na chama aluzji i nawiązań do Polskiej polityki, pop-kultury i naszych realiów i... nie tylko jego żarty były zwyczajnie mało śmieszne, niepasujące do klimatu (bo Simpsonowie byli satyrą o codziennościach USA), zaburzyły rytm filmu (gdzie często w wyniku Polskiej stawki słabo przetłumaczyli lub spalili oryginalny dowcip) i było na siłę (bo rozumiem, dowcip co się nie da przetłumaczyć i go spolszczamy ale tu wyglądało jakby tylko szukał wystarczająco długą wypowiedź by coś wepchnąć) ale 3/4 zdezaktualizowała się niemiłosiernie szybko bo już po roku mało kto pamiętał te cytaty.
UsuńO tyle to śmieszne, że twórcy filmu mówili, że specjalnie unikali aktualnych polityków (np. dla tego prezydentem w filmie nie był ówszeczny Bush tylko Arnold Schwarzenegger) by się "zestarzał z gracją"...
Oczywiście chodziło mi o twórców polskiego dubbingu do ww. filmów
Usuń@Anonimowy - w "Sezonie na misia" była jakaś petarda, torpeda czy bomba, którą nazwali "Wielki Roman".
UsuńPozwolę zacytować fragment z wywiadu z Tomaszem Kołodziejczakiem:
OdpowiedzUsuń"Oczywiście, pewne aluzje czy konteksty się dezaktualizują, ale na pewno znacznie mniej (ze względu na pseudośredniowieczne realia), niż na przykład w komiksach, których akcja działa się współcześnie dla czytelnika sprzed kilku dekad. W naszych nowych historyjkach scenarzyści przenoszą model twórczy Christy do XXI wieku – to będą średniowieczne opowieści z zabawnymi nawiązaniami do współczesności w tle (np. Zbójcerze sięgną po psychologię)."
Kleszcz :-)
Obczaiłem coś takiego:
OdpowiedzUsuńhttp://www.dccomics.com/comics/scooby-apocalypse-2016/scooby-apocalypse-1
-Kleszcz-
DC wydało też "poważniejszą" wersję... Flintstonów, gdzie m.in. Fred przechodzi kryzys małżeński.
Usuń