środa, 18 czerwca 2025

Frankofonia 1909-1950

«« ODCINEK 7 »»

Radujcie się, bo dziś na tapecie Francja i Belgia (a przynajmniej ta jej część, która mówi językiem Balzaca), czyli niekwestionowane centrum Europy, wokół którego kręci się całe nasze komiksowe życie. W poprzednim odcinku napomknąłem, że nawet przed "Asteriksem" istniały tam asteriksopodobne komiksy i zaraz to udowodnię. Zacznę z grubej rury od faktu niemal symbolicznego. Otóż pierwszym W Belgii powojennym komiksem był 241 numer tygodnika "Le journal de Spirou", wydany 5 października 1944, czyli zaledwie miesiąc od wyzwolenia Brukseli przez aliantów. Wewnątrz na czytelników czekała nietypowa historyjka "Spirou et l'aventure" o prapoczątkach świeżo odzyskanej ojczyzny. I tak w czwartym odcinku Sprycjan z Fantazjuszem spotkali wodza Wercyngetoryksa (Gal wyglądał jak na reklamie papierosów Gauloises), a w ósmym trafili do średniowiecza.

Dwa lata później, na fali patriotycznego uniesienia, francuska gazetka "Le Petit Canard" (kaczuszka) opublikowało prakomiks o galijskim chłopcu Totoriksie. Seria tak się spodobała, że w 1952 roku powstał jej dymkowy sequel "Totorix en vacances" oraz hybrydowy remake w formie książeczki.

A teraz prawdziwy klasyk, o którym wspomniałem w odcinku hiszpańskim. Seria autorstwa Peyo początkowo ukazywała się w formie gazetowych pasków, potem czarno-białych półplansz, a w końcu trafiła do magazynu "Spirou" i zrobiła wielką międzynarodową karierę pod zmienionym tytułem "Johan et Pirlouit" oraz... "Smerfy". Ale o tym opowiem już w innym poście.

W tym samym momencie na scenie pojawia się 19-letni Albert Uderzo. Mimo młodego wieku, już wtedy był ukształtowanym, profesjonalnym komiksiarzem. Jego kreska łączyła wpływy Disneya z amerykańskim komiksem awanturniczym typu "Flash Gordon" czy "Tarzan". W takim właśnie eklektycznym stylu Uderzo narysował dla magazynu "O.K" trzy serie, których bohaterami byli kolejno: Arys Buck, jego syn książę Rollin i wnuk Belloy Niezwycieżony. W pierwszej z tych opowiastek widzimy karła Cascagnace, czyli pierwowzór Asteriksa (obowiązkowo w hełmie z paczki gauloisów), a w trzeciej - magiczny eliksir siły.

Okazuje się więc, że Asteriks już w latach 40. miał zarysy designu i ulubiony rekwizyt. Brakowało mu tylko imienia i tu z pomocą przyszedł inny komiksiarz z tygodnika "O.K", André René Jolly, znany jako Erik. Jego wersję znajdziecie na którejś z trzech kolejnych fiszek (podpowiem tylko, że różni się jedną literą od wersji ostatecznej). Erik był o 15 lat starszy od Uderzo, debiutował na długo przed wojną. W 1941 roku zaczął rysować serię "Trancheroc" o muszkieterze, ale potem przerzucił się na rycerzy i został czołowym francuskim specem od wesołego średniowiecza.

W moim zestawieniu nie mogło zabraknąć późniejszych mistrzów Janusza Christy z tygodnika "Vaillant". Jean Cézard i José Cabrero Arnal co jakiś czas ocierali się o tematykę D&N, co skrupulatnie wypunktuję w kolejnych odcinkach.

Już po tej pobieżnej i wyrywkowej prezentacji widać, że frankofońskie bandes dessinées zmierzały w zupełnie innym kierunku, niż brytyjskie comic strips czy hiszpańskie historietas. I żeby ktoś nie pomyślał, że Francuzi dopiero po wojnie zaczęli śmiać się z własnej historii, zostawiam ponadstuletnie wykopalisko, choć mógłbym wrzucić coś jeszcze starszego.

C.D.N.

wtorek, 17 czerwca 2025

Hiszpania 1955-1961

«« ODCINEK 6 »»

Wiecie już jak wyglądał powojenny rynek hiszpański (patrz: poprzedni odcinek), więc dziś możemy od razu przejść do komiksów. Na początek kilka serii z czasopism wydawanych przez Editorial Bruguera. Wyglądają bardzo podobnie, choć każdą z nich narysował inny grafik. Wszystkie są jednoplanszówkami typu gag-a-day, co było znakiem firmowym Bruguery. Być może komiksowy potentat z Barcelony nade wszystko cenił sobie standaryzację, powtarzalność i minimalizację ryzyka.

Konkurencyjne wydawnictwo Editorial Valenciana było trochę młodsze, trochę mniejsze i nie aż tak zachowawcze. W jego periodykach przeważały historyjki kilkuplanszowe, oprócz humoru oferujące również przegodę. Settingi były bardziej rozbudowane i nie tak umowne, jak w komiksach Bruguery.

Prawdziwą kopalnią komiksów kajkopodobnych stał się tygodnik dla dzieci "Pumby", założony przez Valencianę w 1955 roku. Wiele publikowanych tam serii rozgrywało się w jakiejś wersji historii - czasem prawdziwej, czasem bajkowej, onirycznej czy nawet kosmicznej. Długość tych opowieści, liczona w latach albo i w dekadach, pozwalała obudować je wiarygodnymi, nierzadko epickimi uniwersami.

Na deser zostawiłem dwa smaczki, świadczące o wpływach frankofońskich. W pierwszym przypadku mamy klon Asteriksa starszy od samego Asteriksa! Jak to możliwe? Otóż Luis Rubio "zgapił" postać Paohku (1958) z komiksu Alberta Uderzo pt. "Arys Buck" ("O.K." 1946), a konkretnie z niejakiego Cascagnace, który z kolei stał się później pierwowzorem Asteriksa (1959). Ot i cała tajemnica.

Z kolei ostatnia fiszka to czytelnie nawiązania do serii komisowej "Johan et Pirlouit" wielkiego Peyo ("Spirou" 1954). Była to wielotomowa saga, bardzo popularna w przedasteriksowej Europie. To w niej pojawiły się Smerfy, które w 1959 roku dostały własny spin-off, jeszcze bardziej popularny od serii macierzystej. Tytułowy Johan to młodociany brunecik z ambicjami na rycerza. Niemal identyczna postać dość często pojawiała się w średniowiecznych 4-planszówkach, rysowanych dla "Pumby" przez różnych autorów.

Ten sam typ johanopodobnego bohatera znajdujemy w innych hiszpańskich komiksach: "Héctor" (Chiqui de la Fuente, 1971), "Alex" (José Morante, 1977), "Ornelo" (Fresno’s, 1980) czy "Yuri" (Salvador Martínez, 1983). Kto wie czy nie mamy tu do czynienia z zupełnie inną linią kuzynów, starszą i niezależną od Asteriksa?

C.D.N.

niedziela, 15 czerwca 2025

Hiszpania 1915-1949

«« ODCINEK 5 »»

Uwaga: począwszy od tego odcinka wprowadzam dodatkowe oznaczenia w prawym dolnym rogu fiszek. Kciuk w górę oznacza, że komiks przeszedł przez sito kryteriów, zatem jego bohaterów można uznać za kuzynów Kajka, Kokosza i Asteriksa, a historyjkę wpisać do kategorii "dawno i nieprawda". Kciuk w dół to tylko wyrób kuzynopodobny, ale z jakichś względów wart odnotowania. Oznaczenia uzupełniłem także w poprzednich wpisach (po kliknięciu w fiszkę kciuk sam zniknie). Mam nadzieję, że teraz łatwiej się będzie w tym wszystkim połapać, a przed nami jeden z najstarszych i najprężniejszych europejskich rynków, o którym prawie nic nie wiemy.

Amerykańskie sunday strips publikowano w Hiszpanii już od roku 1904 (tygodniki "Manos", "Los Sucesos"), więc lokalni rysownicy byli na bieżąco z aktualnymi trendami. Powyżej dwa kadry z początku lat 30.: "Laura" Otto Messmera oraz "Deportistas anónimos" José Cabrero Arnala

I od razu mamy spore zaskoczenie, bo oto już na pierwszej stronie pierwszego numeru pierwszego tygodnika komiksowego w Hiszpanii ("Dominguin" 1915) znajdujemy jednoplanszówkę w stylu McCaya i Dirksa, którą spokojnie moglibyśmy uznać za D&N, gdyby nie jej skromne rozmiary i archaiczna prakomiksowa forma. Kolejne wykopalisko ("TBO" 1918) co prawda nie ma dymków, ale podpisów też nie, więc z czystym sumieniem możemy uznać je za komiks niemy, choć króciutki. A propos, to właśnie od tygodnika "TBO" Hiszpanie do dziś określają komiks słowem "tebeo".

Na pełnometrażowy "dymkowy" komiks D&N natknąłem się dopiero w pisemku "Pocholo" z lat 30. "Vida, dimes y diretes del mago de los Penetes" Tomàsa przypomina trochę "Pojedynek z Abrą", przerobiony potem przez Christę na "Pojedynek ze Złoczynem", co jest dla mnie wystarczającym wyznacznikiem kajkopodobności. Kolejna fiszka to jednoplanszówki rysownika Moreno, które co prawda nie łapią się do kategorii D&N, ale są tak ładne, że musiałem je pokazać. "Pocholo" to ta sama gazetka, w której karierę rozpoczynał Arnal, przyszły mistrz Janusza Christy.

Hiszpańska wojna domowa, a w ślad za nią frankistowska cenzura, przeorały scenę komiksową. Magazyn "Mickey" zamknął się już w roku 1936, a jego wydawcy uciekli do Argentyny. Zezwolenia na wydawanie prasy lub przydział deficytowego papieru stały się powszechnymi formami nacisku, a wydawano je głównie tytułom falangistowskim (np. tygodniki "Maravillas", "Flechas y Pelayos") oraz konserwatywno-katolickim. Kto nie załapał się do reżimowego stołu, musiał ograniczyć działalność do rozmaitych annuali i specjali ("TBO") albo poczekać na lepsze czasy ("Pocholo").

Rynek szybko zdominowały dwa przedwojenne, teoretycznie "neutralne" wydawnictwa: Bruguera z Barcelony oraz Valenciana z... Walencji. Pierwsze z nich postawiło na oszczędny, dynamiczny cartoon (poniżej fiszka nr 1), natomiast drugie - na styl disneyowski, ze starannymi tłami (fiszki nr 2-3). Różnice te staną się jeszcze lepiej widoczne w latach 50.

Po wojnie zmienił się także format prasy komiksowej: z tabloidowego na zeszytowy, co wynikało ponoć z niedoborów papieru. Od tej pory wszystkie tygodniki ukazywały się jako cuaderno - na gazetowym papierze z kolorową okładką i czarno-białym, lub częściowo kolorowym środkiem, w rozmiarze 17x24 cm (dla porównania tygodniki brytyjskie miały 26x38 cm, a franko-belgijskie 22x30 cm). Aż do końca lat 70. rynek był w stanie wchłonąć jednocześnie ok. 10 tygodników i co najmniej drugie tyle miesięczników.

Trzy ostatnie zaprezentowane dziś komiksy pochodzą spoza duopolu Bruguera-Valenciana i jak na owe czasy wyglądają bardzo "indie". Dodam tylko, że apolityczny miesięcznik "Cubilete" utrzymał się przez rok, zaś tygodnik dla pobożnych dziewcząt "Mis Chicas" przez 9 lat.

PS. Powyższy wpis chciałbym zadedykować panu Grzegorzowi Rosińskiemu, który w najnowszym youtubowym wywiadzie był łaskaw stwierdzić, że w Hiszpanii podczas dyktatury generała Franco w ogóle nie było komiksów.