
Uwaga: począwszy od tego odcinka wprowadzam dodatkowe oznaczenia w prawym dolnym rogu fiszek. Kciuk w górę oznacza, że komiks przeszedł przez sito kryteriów, zatem jego bohaterów można uznać za kuzynów Kajka, Kokosza i Asteriksa, a historyjkę wpisać do kategorii "dawno i nieprawda". Kciuk w dół to tylko wyrób kuzynopodobny, ale z jakichś względów wart odnotowania. Oznaczenia uzupełniłem także w poprzednich wpisach (po kliknięciu w fiszkę kciuk sam zniknie). Mam nadzieję, że teraz łatwiej się będzie w tym wszystkim połapać, a przed nami jeden z najstarszych i najprężniejszych europejskich rynków, o którym prawie nic nie wiemy.
I od razu mamy spore zaskoczenie, bo oto już na pierwszej stronie pierwszego numeru pierwszego tygodnika komiksowego w Hiszpanii ("Dominguin" 1915) znajdujemy jednoplanszówkę w stylu McCaya i Dirksa, którą spokojnie moglibyśmy uznać za D&N, gdyby nie jej skromne rozmiary i archaiczna prakomiksowa forma. Kolejne wykopalisko ("TBO" 1918) co prawda nie ma dymków, ale podpisów też nie, więc z czystym sumieniem możemy uznać je za komiks niemy, choć króciutki. A propos, to właśnie od tygodnika "TBO" Hiszpanie do dziś określają komiks słowem "tebeo".
Na pełnometrażowy "dymkowy" komiks D&N natknąłem się dopiero w pisemku "Pocholo" z lat 30. "Vida, dimes y diretes del mago de los Penetes" Tomàsa przypomina trochę "Pojedynek z Abrą", przerobiony potem przez Christę na "Pojedynek ze Złoczynem", co jest dla mnie wystarczającym wyznacznikiem kajkopodobności. Kolejna fiszka to jednoplanszówki rysownika Moreno, które co prawda nie łapią się do kategorii D&N, ale są tak ładne, że musiałem je pokazać. "Pocholo" to ta sama gazetka, w której karierę rozpoczynał Arnal, przyszły mistrz Janusza Christy.
Hiszpańska wojna domowa, a w ślad za nią frankistowska cenzura, przeorały scenę komiksową. Magazyn "Mickey" zamknął się już w roku 1936, a jego wydawcy uciekli do Argentyny. Zezwolenia na wydawanie prasy lub przydział deficytowego papieru stały się powszechnymi formami nacisku, a wydawano je głównie tytułom falangistowskim (np. tygodniki "Maravillas", "Flechas y Pelayos") oraz konserwatywno-katolickim. Kto nie załapał się do reżimowego stołu, musiał ograniczyć działalność do rozmaitych annuali i specjali ("TBO") albo poczekać na lepsze czasy ("Pocholo").
Rynek szybko zdominowały dwa przedwojenne, teoretycznie "neutralne" wydawnictwa: Bruguera z Barcelony oraz Valenciana z... Walencji. Pierwsze z nich postawiło na oszczędny, dynamiczny cartoon (poniżej fiszka nr 1), natomiast drugie - na styl disneyowski, ze starannymi tłami (fiszki nr 2-3). Różnice te staną się jeszcze lepiej widoczne w latach 50.
Po wojnie zmienił się także format prasy komiksowej: z tabloidowego na zeszytowy, co wynikało ponoć z niedoborów papieru. Od tej pory wszystkie tygodniki ukazywały się jako cuaderno - na gazetowym papierze z kolorową okładką i czarno-białym, lub częściowo kolorowym środkiem, w rozmiarze 17x24 cm (dla porównania tygodniki brytyjskie miały 26x38 cm, a franko-belgijskie 22x30 cm). Aż do końca lat 70. rynek był w stanie wchłonąć jednocześnie ok. 10 tygodników i co najmniej drugie tyle miesięczników.
Kolejne trzy komiksy pochodzą spoza duopolu Bruguera-Valenciana i jak na owe czasy wyglądają bardzo "indie". Dodam tylko, że apolityczny miesięcznik "Cubilete" utrzymał się przez rok, zaś tygodnik dla pobożnych dziewcząt "Mis Chicas" przez 9 lat.
Kilka tygodni po tej publikacji znalazłem jeszcze jeden hiszpański tytuł, zupełnie odmienny od poprzednich. Jest to seria "poziomych" zeszytów (jak "Tutys, Romek i A'Tomek") na motywach meksykańskich filmów komediowych z Mario Moreno Reyesem ps. Cantinflas. Przez pierwszych 19 tomików było to klasyczne "mydło i powidło", a potem bohaterowie dostali wehikuł czasu i zaczęli odwiedzać mamuty, Odyseusza, Nerona, Attylę, krzyżowców i tak aż do czasów współczesnych. Histowyczny run trwał przez kilkanaście odcinków, po czym seria wróciła na stare tory. Zwróćcie uwagę na "zabawną" scenę ćwiartowania przeciwnika, która teraz nie przeszłaby za żadne skarby. Trochę nam się zmieniło poczycie humoru.
PS. Powyższy wpis chciałbym zadedykować panu Grzegorzowi Rosińskiemu, który w niedawnym youtubowym wywiadzie był łaskaw stwierdzić, że w Hiszpanii podczas dyktatury generała Franco w ogóle nie było komiksów.
Ewidentnie powinieneś kiedyś to opublikować, tzn. całość.
OdpowiedzUsuńNo właśnie publikuję.
Usuń