niedziela, 31 sierpnia 2014

Raport z Legnicy

Dziś o kajkoszowej wystawie prosto z paszczy konia, jak mawiają Anglicy. W roli konia gościnnie dr Tomasz Marciniak.
* * *

Galeria Satyrykon w Legnicy.

W galerii Satyrykon w Legnicy ma miejsce wystawa "Kajko i Kokosz – najdzielniejsi woje Mirmiła" (8 sierpnia - 6 września 2014), przygotowana przez niezawodnego Wojciecha Łowickiego. Wystawa to kilkadziesiąt plansz oraz trzy gabloty pokazujące już wydrukowane zeszyty, figurki bohaterów, stare Światy Młodych, oryginalne plansze i przybory Janusza Christy etc., którą w obecności kuratora i dyrekcji Legnickiego Centrum Kultury otworzyła, przygotowująca wystawę, pani Janina Szlempo, towarzyszyło białe i czerwone wino oraz pytania od gości, przeważnie dorosłych.

Dr Tomasz Marciniak na wernisażu wystawy "Kajko i Kokosz - najdzielniejsi woje Mirmiła".

Wernisażowy dzień - 14 sierpnia - to warsztaty rysowania bez rysowania Romka Maciejewskiego (ex. Awantura), konkurs z nagrodami ufundowanymi przez Egmont Polska, w którym wzięli udział przeważnie młodzi uczestnicy, prowadzony przez Paulinę Christę (stokrotka wyprawy do Legnicy) oraz błyskawiczna prelekcja w sześciu punktach Tomasza Marciniaka (ostatnio organizator DwuTaktu w Toruniu). Jako przyzwoitka w dalekim wyjeździe wziął udział Piotr "Śmiechu" Wojciechowski, miłośnik i znawca twórczości Janusza Christy (laureat konkursu "Komiks orbitalny 2013"). Satyrykon jest zainteresowany podobnymi imprezami w przyszłości.


Roman Maciejewski prowadzi warsztaty komiksowe.
Paulina Christa wręcza nagrody dla zwycięzców konkursu wiedzy o Kajku i Kokoszu.
Dr Tomasz Marciniak podczas prelekcji o komiksie polskim.

W drodze powrotnej zawitaliśmy do pobliskiego Lubina, gdzie na placu zabaw znajdują się naturalnej wielkości figury bohaterów komiksów Christy oraz fontanna z tryskającym wodą Milusiem, co szczególnie zainteresowało Kubusia (siedmioletni, obiecujący rysowniczo prawnuk Janusza), który doszlusował wraz z dziadkiem w ostatniej chwili, aby odebrać mamę z rąk nieudolnych deprawatorów.

Tomasz Marciniak

Lubin. Od lewej górą: Piotr Śmiechosław Wojciechowski, Romek Maciejewski, Kokosz, Tomek Marciniak.
U dołu - Kajko i Wojtek Łowicki.

* * *
PS. Fota zrobiona w ostatniej chwili, bo teraz figury w Lubinie wyglądają tak, dzięki pijanemu 40-latkowi. Facet przyznał się do winy, ale co z tego?

Foto: RegionFAN.pl

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Kukuryku!

W lutym 1957 r. zaczął się ukazywać ogólnopolski tygodnik dla młodzieży pt. "Przygoda". Wydawcą była Rada Zakładowa "Życia Warszawy" i Rada Robotniczej Drukarni RSW "Prasa". Brzmi to strasznie i w środku też było strasznie. Strona tytułowa pisemka została wprawdzie skopiowana z "Vaillanta", ale na tym kończyły się podobieństwa z francuskim pierwowzorem. Przede wszystkim w "Przygodzie" było bez porównania mniej komiksów, za to więcej publicystyki i opowiadań. Zapewne dlatego, że zespół redakcyjny (pracownicy "ŻW") zarabiał na wierszówce.


Formułą magazyn przypominał ukazujące się wcześniej gazetki "Nowy Świat Przygód" i "Świat Przygód", ale przebijał je (byle)jakością komiksów. W poprzednich pisemkach przynajmniej starano się naśladować zachodnich komiksiarzy, a tutaj nikt sobie takimi głupstwami głowy nie zaprzątał. Weźmy choćby nowy odpowiednik "Placida i Muzo" pt. "Fik i Mik" (oba powyżej), przy którym odcinki "Pikusia i Mikusia" kalkowane w "Świecie Przygód" wydają się arcydziełem.

Żeby nie być gołosłownym - w tym czasie, tj. na początku 1957 r. komiksy z "Vaillanta" wyglądały tak:


A krajowe komiksy w "Przygodzie" - tak:

Plansze pochodzą ze strony Tomasza Goryckiego "Tytus de ZOO"

Widać, że nasi ilustratorzy nie zajrzeli nawet do "Vaillanta", chociaż był dostępny w KMPiK-ach. A jeśli już zaglądali, to na pewno z politowaniem i wyższością. Jednak polskim czytelnikom, którzy od 1949 r. byli na komiksowym głodzie, rysunkowo-scenariuszowa słabizna nie przeszkadzała. Nie przeszkadzał im też podłej jakości papier i druk. "Przygoda" od pierwszego numeru miała liczną rzeszę fanów, a 60-tysięczny nakład rozchodził się w mgnieniu oka. Pisemko przetrwało 98 numerów (1957-58), po czym na skutek odgórnej krytyki i nagonki w prasie zostało zamknięte za rzekomo szkodliwy wpływ na młodzież (czytaj: skończyła się gomułkowska odwilż). Zainteresowanych tematem odsyłamy do bibliografii na końcu posta.

Na tle takiej mizerii młody Christa nie musiał odczuwać żadnych kompleksów. Od dziecka obcował z komiksami, doskonale rozumiał ich język i (co najważniejsze) potrafił już nieźle się nim posługiwać. Brakowało mu "tylko" wykształcenia plastycznego i dorobku. Całe jego komiksowe portfolio składało się wówczas z amatorskich historyjek w dwóch zeszytach w kratkę, jednego stripa bez tekstu pt. "Kichaś" w "Wieczorze Wybrzeża" i prakomiksu "Opowieść o Armstrongu" w "Jazzie". Za to tupetu miał pod dostatkiem. Z pewnością pamiętacie jego słynną anegdotę o Szwedzie; przytoczymy ją tu w wersji z "Wyznań spisanych":
Żeby się dostać do "Przygody" napisałem do nich list i podałem się za starego reemigranta ze Szwecji, który tam rysował komiksy. A ja miałem wtedy 23 lata. Najpierw wysłałem im plansze czarno-białe, ale jak zażyczyli sobie kolorów, była wielka draka. Wtedy się robiło każdy kolor osobno, na oddzielnych planszach. Ja nie miałem zielonego pojęcia o co w tym chodziło.
- No więc niech pan przyjedzie do nas, zapłacimy za bilet, za hotel.
Kurczę, jak zobaczą moją gębę, to się zorientują, że z tą reemigracją to wielka lipa. No, ale już zdążyli chyba dwa odcinki wydrukować i podobno, nie chwaląc się, spodobały się. Kiedy wszystko się wydało, to się tylko obśmiali i przyjęli za dobrą monetę:
- Ma pan talent, dobra jest. Niech pan ciągnie dalej.

W mistyfikacji mogło pomóc Chriście jego egzotycznie brzmiące nazwisko. Inni rysownicy, o swojskich personaliach, nie mieli już tyle szczęścia. Adam Rusek w "Arenie Komiks" napisał:
Wśród odrzuconych znaleźli się np. doświadczony wrocławski rysownik Andrzej Celarek, Wiesław Fuglewicz (znany później rysownik satyryczny), Eugeniusz Koczorowski (jak Christa, z Sopotu, wielbiciel tematyki morskiej) i... szesnastolatek z Inowrocławia Jerzy Wróblewski.

Redakcja "Przygody" zaczęła publikować Christę już od 5. numeru, tj. od 15 marca 1957 r. Dla sopockiego rysownika "Kuku Ryku" był pierwszym komiksem autorskim, pierwszym komiksem humorystycznym i w ogóle pierwszym prawdziwym komiksem. Dlatego nie należy się tu doszukiwać precyzji i finezji, z których zasłynął chociażby w "Relaksie". Przygody Kuka i Ryka były proste jak konstrukcja cepa, rysunki szybkie i dynamiczne, a żarty mało wyszukane. Już sam początek dawał niezły "przedsmak" przyszłych atrakcji:


Kolejne gagi utrzymywały mniej więcej ten sam poziom: drażnienie zwierząt, rzucanie kotletami, walenie młotem w łeb itp. Plansze "Kuku Ryku" przypominały swoją chaotyczną kompozycją komiks "Les Avatars d'A.Bâbord" Gire'a, zwłaszcza na początku serii. W końcowych odcinkach Christa zaczął się już trzymać prostokątnych kadrów w stylu Arnala, co stało się nawet jego znakiem firmowym.


Zarówno Gire, jak i Arnal mieli sympatyczny zwyczaj rozpoczynania każdego odcinka od innej winietki. Absolutne mistrzostwo w tej zabawie osiągnął Gire w serii "La pension Radicelle". Christa przejął od nich tę pracochłonną manierę, ale tylko na potrzeby tej jednej serii. W następnych swoich komiksach nie miał na to ani czasu, ani miejsca.


Jednoplanszówki z Kukiem i Rykiem ukazywały się w "Przygodzie" bardzo nieregularnie. Christa równocześnie rysował kilka innych, realistycznych komiksów: "Opowieść o Armstrongu" dla "Jazzu", "Skarby starego zamczyska" dla "Głosu Wybrzeża" i "Koraka syna Tarzana" dla "Nowej Wsi". Ostatni, 11. odcinek "Kuku Ryku" pojawił się 26 czerwca 1958 r., czyli dwa tygodnie po premierze "Jacka O'Key" w "Wieczorze Wybrzeża". I to był największy plus tej historyjki. Publikacja w ogólnopolskiej "Przygodzie" otworzyła przed Christą drzwi do innych gazet, dając mu niesamowity impuls do dalszej kariery. Gdyby nie "Kuku Ryku", pewnie nigdy nie powstałyby przygody "Kajka i Kokosza", a już na pewno nie byłoby "Kakaryki", zbója Makarego oraz "Gucka i Rocha".

W albumie "Kajtek, Koko i inni" Egmont przedrukował odcinki 6-11. Pierwsza piątka, w której Christa zastosował szarości, dopiero niedawno została zrekonstruowana przez Łamignata, na podstawie materiałów gazetowych. Miejmy nadzieję, że znajdziemy je kiedyś w wydaniu uzupełnionym. Oto pełna lista epizodów:
  1. nr 5/1957 (15.III) - dłubanie w nosie,
  2. nr 19/1957 (21.VI) - prezent,
  3. nr 20/1957 (28.VI) - piłka nożna,
  4. nr 27/1957 (16.VIII) - ogród zoologiczny,
  5. nr 34/1957 (4.X) - lunatycy,
  6. nr 41/1957 (22.XI) - fotograf,
  7. nr 43/1957 (6.XII) - kelnerzy,
  8. nr 46/1957 (27.XII) - rakieta, tekst A. i M. Kulmryk,
  9. nr 5(51)/1958 (30.I) - zawody sportowe, tekst A. i M. Kulmryk,
  10. nr 23(69)/1958 (5.VI) - Makary w parku,
  11. nr 26(71)/1958 (26.VI) - narty wodne.
Żegnamy się naszym ulubionym cytatem z "Kuku Ryku".
Hegemon i Kapral

_______________
Lektura uzupełniająca:
- Marek Misiora "Przygody w »Przygodzie«", Zeszyty Komiksowe nr 7, 2007 (wersja PDF);
- Komiksy z "Przygody", strona Tomasza Goryckiego
- Adam Rusek "Życie »Przygody« albo fiku miku Kuku i Ryku", Arena Komiks nr 8, 2002;
- Adam Rusek "Tor z przygodami. 50 lat »Przygody«", Zeszyty Komiksowe nr 7, 2007.

piątek, 22 sierpnia 2014

Projekt X: Recykling

Nasz artykuł o zagadkowej kreskówce wywołał ciekawą dyskusję, m.in. o związkach bohaterów "Projektu X" z innymi postaciami stworzonymi przez Janusza Christę. Sugestia jakoby chodziło o dzieciństwo Kajtka i Koka została z góry odrzucona przez Łukasza Kucińskiego. I bardzo słusznie. Pokrewieństwa należy szukać zupełnie gdzie indziej. Ale co ja będę się rozpisywał, lepiej od razu pokażę Wam "infografikę".


Obrazek nie wymaga chyba wyjaśnień, ale na wszelki wypadek przypomnę kto jest kim. Ci z lewej to Kuk i Ryk z komiksu "Kuku-Ryku" (magazyn "Przygoda", 1957-1958). W środku anonimowi bohaterowie "Projektu X" (ok. 1970). Z prawej oczywiście Gucek i Roch z... "Gucka i Rocha" ("Relax", 1978-1979). Hipoteza jest taka, że są to cały czas te same postacie. To jakby druga, odrębna od duetu Kajtek-Koko/Kajko-Kokosz linia wiecznych bohaterów Christy.


Blondynek Kuk i brunecik Ryk, dwaj psotnicy z "Przygody", byli pierwszymi komiksowymi postaciami stworzonymi przez Christę. Autor musiał mieć do nich spory sentyment, skoro po 12 latach postanowił ich wskrzesić. Aby sprostać wymaganiom lat 1970., od razu wysłał swoich siermiężnych urwisów do stylisty. Stąd harcerskie mundurki, długie spodnie, grzeczniejsze miny i groźniejsi przeciwnicy - oto Kuk i Ryk na nowe czasy.

Kiedy "Projekt X" upadł, chłopcy znów pogrążyli się w niebycie, aż do kolejnej okazji, jaką stworzył magazyn "Relax". Od lat próbuję lansować tezę (m.in. tutaj), że Gucek i Roch to nie kto inny jak dorosłe wersje harcerzyków z "Czasu" (Gucio i Rosio?). Ta sama postura, te same fryzury, podobne twarze, ubrania, a nawet przygody. Kiedy dodamy brakujący element z 1957 roku, wszystko układa się w całość. Krótko mówiąc: Gucek i Roch to Kuk i Ryk 20 lat później.


Jedyne co się nie zgadza to nos Gucka, który jednak na pierwszych szkicach do "Tajemniczego rejsu" był zupełnie inny, wypisz wymaluj jak u małego Gucia vel Kuka. Dopiero potem Christa postanowił nadać twarzy Gucka poważniejszy wyraz, złamał mu nos i przyczesał grzywkę. Podobieństwo dużego Rocha do małego Rosia vel Ryka nie budzi chyba żadnych wątpliwości.


Analogie nie kończą się na głównych bohaterach. W "Gucku i Rochu" Christa ogrywał te same bandycko-marynarskie tematy, co w porzuconym "Projekcie X". Nawet niektóre postacie drugoplanowe wyglądały jak żywcem skopiowane ze szkicownika sprzed ośmiu lat.


Czasami trudno nawet odróżnić szkice do "Projektu X" od szkiców do "Gucka i Rocha". Jedne i drugie wykonane są w manierze, którą sam Christa określał jako realistyczno-groteskową. Spróbujcie zgadnąć które z tych trzech twarzy zostały narysowane w 1970, a które w 1978 r.


Przyznam, że do tej pory sensacyjne wyczyny Gucka i Rocha nie wzbudzały we mnie entuzjazmu. Ale teraz chyba spojrzę na nich łaskawszym okiem i jeszcze raz prześledzę ich przygody, choćby po to, żeby sprawdzić co wyrosło z dwóch wesołych urwisów. Natomiast wszystkim rysownikom, którzy chcieliby zmierzyć się z tematem "Kajtek i Koko / Kajko i Kokosz Kids", zalecam obowiązkową analizę postaci Kuka i Ryka oraz Gucia i Rosia.

środa, 20 sierpnia 2014

Projekt X

Niedługo po pogrzebie Janusza Christy, w styczniu 2009 r., przy wsparciu stowarzyszenia Contur pojechaliśmy do Sopotu, by skatalogować rysunki Mistrza (my, tzn. Hegemon i Kapral). Mając za sobą autorytet Conturu i status oficjalnych wysłanników, spotkaliśmy się z ogromną życzliwością ze strony Pauliny Christy i jej mamy. Praca szła niezwykle sprawnie i w ciągu zaledwie jednego dnia udało nam się spisać i skserować lwią część szpargałów po Januszu. Szczerze mówiąc nawet nie zajrzeliśmy do pudeł z oryginalnymi planszami i paskami. Naszym głównym celem była opasła teczka z napisem "śmietnik", w której Christa trzymał swoje stare szkice - taki święty graal dla fanów.

Jako badacze-amatorzy zawsze uważaliśmy, że pierwsze przymiarki, studia postaci, niedokończone projekty, czy odręczne notatki autora są znacznie ciekawsze od produktu finalnego. Owszem, oryginał też może być interesujący, jeśli np. różni się od wersji opublikowanej, albo gdy autor opatrzył go adnotacjami. Tymczasem ze szkicu prawie zawsze można wyczytać coś nowego: prześledzić proces twórczy, odgadnąć inspiracje, powiązać nie do końca jasne fakty, a czasem nawet rozwiązać jakąś pasjonującą zagadkę. Dlatego uznaliśmy, że trzeba zrobić wszystko, żeby ten materiał zachować do ewentualnych przyszłych analiz.

Drugim etapem zadania, tj. skanowaniem szkiców, zajął się już Bogdan Ruksztełło-Kowalewski razem z Arkiem Salamońskim. W parę miesięcy wykonali gigantyczną robotę, której efektem stało się kilka płyt DVD, wypełnionych nieznanymi rysunkami. Od tamtej pory część materiału zdążyła wypłynąć na powierzchnię: a to w naszym "Powrocie do gwiazdozbioru Oriona", a to w komiksach Egmontu ("Kajtek i Koko w kosmosie", "Gucek i Roch"), a to na wystawach Wojtka Łowickiego. Niedawno ogromną partię pokazaliśmy publiczności Dwutaktu, jako tło do naszej rozmowy z Pauliną Christą. I właśnie podczas przygotowywania prezentacji na toruńską imprezę wypatrzyłem coś, co wcześniej mi umknęło. Voilà:


Na pierwszy rzut oka jest to zwyczajny szkic do "Kajtka i Koka w kosmosie", a konkretnie do odcinków 532-541, drukowanych na początku 1970 roku. Ale kiedy przyjrzymy się obrazkowi dokładnie (klikajcie, żeby go powiększyć), znajdziemy na nim coś jeszcze, chociaż nie do końca wiadomo co. Na przykład cyferki, z pozoru zupełnie nieistotne.


Domyślacie się o co tu chodzi? Jeśli nie, przyjrzyjcie się tym dwóm rysunkom. Teraz wszystko powinno być jasne.


Tak jest! Mamy tu pierwsze udokumentowane przymiarki Janusza Christy do filmu animowanego. Najpierw autor wyliczył, że krok składa się z czterech klatek, a potem próbował narysować kolejne fazy ruchu. W roli głównej obsadził rzecz jasna Kajtka-Majtka, tylko jakby młodszego i bardziej przytulaśnego, w sam raz do telewizyjnej dobranocki. Tak więc kiedy w 1971 r. czytelnik "Dookoła świata" postulował nakręcenie kreskówki o Kajtku i Koku (pisaliśmy o tym tutaj), Christa był od dawna gotowy na taką propozycję.


Obliczenia Christy były zresztą zupełnie poprawne. Przy 12 klatkach na sekundę ustawienie postaci zmienia się co klatkę, a przy 24 - co drugą. I rzeczywiście daje cztery kadry na krok. Widać to na powyższym diagramie.


Na innym kartoniku Christa narysował kilkanaście par ust w poszczególnych fazach mowy. Obok znajdujemy studium czteropalczastych dłoni, typowych dla kreskówek. Słupek z mnożeniem to zdaje się ilość kadrów na minutę filmu. Kosmicznego samochodu nie udało mi się rozpoznać, za to po drugiej stronie karteczki znalazłem szkice Felpa w rolkobutach (odc. 542), a zatem ten i poprzedni szkic powstały dokładnie w tym samym czasie.

Tu drobna uwaga na marginesie - jeśli wpadnie Wam w ręce oryginał Christy, nie zapomnijcie obejrzeć go od spodu. Mistrz szkicował nie tylko po obu stronach papieru, ale także po drugiej stronie komiksowych pasków. I to bynajmniej nie z powodu skąpstwa. W gospodarce permanentnego niedoboru tak trudno było zdobyć brystol, że rysownik musiał wykorzystywać każdy jego skrawek.


Zajrzyjmy teraz pod spód pierwszego kartonika, tego z chodzącym Kajtkiem (powyżej). Jak widać, na odwrocie też jest cały zarysowany. Mamy tu szkice do tych samych odcinków o Orionidach oraz trzy dodatkowe postacie: dwóch panów w marynarkach i chudego chłopca w sweterku. Z całą pewnością nie są to bohaterowie "Kajtka i Koka w kosmosie", choć - o ile nam wiadomo - w tym czasie Christa nie pracował nad żadnym innym projektem. A może pracował, tylko z tego projektu nic nie wyszło? Hipotezę tę zdają się potwierdzać tajemnicze kolorowe rysunki, opublikowane w magazynie "Czas" z roku 1978. Widzimy na nich tego samego chudego chłopca, tyle że w harcerskim mundurku zamiast sweterka.

Tę scenkę Christa skopiował na okładce kalendarza 1987

W "śmietniku" znaleźliśmy jeszcze jeden rysunek z tej serii, z całą pewnością najlepszy. Co za kompozycja, co za kolor! Prawdziwa rewelacja.


Christa utrzymywał, że rysunki z "Czasu" powstały jako portfolio dla "Świata Młodych". Jest to mało prawdopodobne, mówiąc oględnie. W roku 1970 "Świat Młodych" nie miał jeszcze działu komiksowego, a Christa nie miał zamiaru opuszczać "Wieczoru Wybrzeża". Wiadomo, że sopocki twórca nie zwykł pracować nad niczym, czego nie dałoby się potem sprzedać. Dlaczego więc zadał sobie aż tyle trudu? I skoro nie do reklamowego portfolio, to do czego było mu to potrzebne?

Możliwości są dwie - albo chodziło o ilustracje książkowe, albo o szkice koncepcyjne do filmu animowanego. Nie bardzo wierzę w pierwszą opcję, bo trudno mi sobie wyobrazić książeczkę dla dzieci z obrazkami o bandziorach (tzn. teraz tak, bo teraz to się nazywa "picturebook", ale nie w roku 1970). A zatem film? Być może, ale zanim wydamy werdykt, rzućmy okiem na kolejne postacie, wciśnięte pomiędzy szkice z "Kajtka i Koka w kosmosie".

Odc. 210-282
Odc. 333-447Odc. 658-666
Odc. 925-961Odc. 1060-1096

Śmiało można przyjąć, że wszystkie prezentowane dziś rysunki powstały w latach 1969-1971. Najciekawszy z nich, będący niejako podsumowaniem całego "Projektu X", zostawiłem na deser. Są na nim wszystkie kluczowe elementy: marynarze, czteropalczaste dłonie, paskudne gęby i zwierzęcy bohaterowie. Brakuje tylko chudego chłopca i jego kolegi, ale być może w międzyczasie koncepcja się zmieniła. Niestety, obrazka nie udało mi się umiejscowić w czasie, za to jestem na 100% pewny do czego miał służyć.


Jest to tzw. "comperative size model sheet", standardowy dokument w animacji, mający na celu uchwycenie proporcji między postaciami. I znów Christa wykonał robotę bardzo poprawnie, wystarczy porównać z analogicznym szkicem do "Goryla Magilli" z roku 1964 (Hanna-Barbera).


Proporcje są jednym z ostatnich etapów projektowania postaci do kreskówki. Wydaje się, że Christa gdzieś zapodział podstawową dokumentację, jaką powinny być arkusze ze szkicami poszczególnych bohaterów, w różnych rzutach i w rozmaitych pozach. Może należałoby ich poszukać w jakiejś wytwórni filmowej? Ale raczej nie w Polsce. Oto fragment wywiadu z rysownikiem, z tego samego numeru magazynu "Czas", o którym już dziś pisałem (1978):
- Czy nie myślał Pan o przeniesieniu tych historyjek do filmu? Bohaterowie komiksów Rene Gościnnego, przede wszystkim sprytny Asterix, na dobre zadomowili się w filmie.
- Owszem, przykład kusi. Bardzo chciałbym, ale do tej pory nikt w Polsce mi takiej współpracy z kinematografią nie zaproponował.
- Czy były zagraniczne propozycje?
- Były ze strony Szwedów, Jugosłowian i RFN. Proponowano nawet wyjazd, ale zrezygnowałem, bo chcę tworzyć w Polsce i dla Polaków. Ale być może ukażą się tam moje komiksy.
No proszę, a ja zawsze myślałem, że Christa mówił wtedy o propozycjach komiksowych, a nie filmowych. Ileż to się można ze szkiców dowiedzieć...